– Idź się umyć; cuchniesz jak popielniczka. Pocałował ją szybko i wszedł do środka, zostawiając nas dwie stojące obok siebie.
– Czy ja też cuchnę jak popielniczka? – spytałam. Skrzywiła usta w niechętnym uśmiechu.
– Pewnie tak, ale nie zbliżę się do ciebie na tyle, że by cię wąchać. – Pochyliła lekko głowę, przyglądając mi się uważnie. – Wyglądasz jak strach na wróble, bardziej niż zwykle, że tak powiem. Kiedy Manny skończy, może weźmiesz prysznic? Mogę znaleźć ci coś do ubrania.
– Nie – odparłam. – Włożę to, co mam. – Myśl o tym, żeby nosić czyjeś ubrania, przyprawiła mnie o dreszcz. – Ale chętnie spłuczę z siebie ten brud.
– Nie ma problemu. – Angela otworzyła przede mną siatkowe drzwi przeciw owadom i weszłyśmy do domu.
– Bądźmy cicho; Ibby drzemie.
Tak naprawdę Ibby nie spała. Zerwała się z kanapy i podskakiwała w miejscu z rozradowaną twarzyczką.
– Cassie, Cassie, Cassie!
Westchnęłam.
– Proszę, mów do mnie Cassiel. – Uznałam, że choć na tyle mogę sobie pozwolić. Angela stłumiła śmiech.
Nie miałam pojęcia, jak ludzie zachowują się w takiej sytuacji, ale przyklękłam i dziecko wpadło mi w ramiona. Ciepłe pulchne rączki objęły mnie za szyję. Poczułam wilgotny pocałunek na swoim policzku.
– Oj, pachniesz jak coś, co się pali – powiedziała Ibby.
– Właśnie chcę to zmyć – odparłam poważnie. – Czy wtedy będzie lepiej?
Dziewczynka pokiwała energicznie głową, potrząsając lokami.
– Paliło się?
– Tak, Ibby.
– Byli tam strażacy?
– Tak, nawet wielu.
– Czy to był duży pożar?
– Dość duży.
Ibby otworzyła szeroko ciemne oczy i rozejrzała się po pokoju. Nie rozumiałam, o co chodzi, póki jej oczy nie zaszły łzami i zawołała żałośnie:
– Gdzie tato?
Nie miałam wprawy w radzeniu sobie z płaczącymi dziećmi, ale na szczęście Angela szybko wzięła córkę na ręce i poklepała ją po plecach.
– Cicho, mija, tacie nic nie jest. Słyszysz? Bierze te raz prysznic.
– Czy on był przy pożarze? – Dziecięcy głosik za drżał.
– Był tam z Cassiel – odparła Angela i na moment nasze spojrzenia się spotkały. – Ale zobacz, oboje są cali i zdrowi. Cassiel nic się nie stało i tacie też nie. Dlaczego więc płaczesz, Ibby?
Szloch Ibby zamienił się w pociąganie nosem.
– Nie płaczę.
– Grzeczna dziewczynka. – Angela pocałowała ją w policzek i postawiła z powrotem na podłodze. – Idź się bawić, mija.
Ibby ruszyła korytarzem w stronę swojego pokoju i przystanęła przy drzwiach łazienki, by posłuchać szumu lecącej wody. Spojrzała na mnie z powątpiewaniem, a ja pokiwałam głową. Próbowałam jej przekazać, że Manny tak naprawdę ma się dobrze. Nie wiedziałam, czy mi uwierzyła, ale poszła do swojego pokoju na końcu korytarza i po kilku chwilach usłyszałam dobiegającą stamtąd muzykę.
Angela odetchnęła powoli.
– Robi się taka niespokojna, kiedy myśli, że coś się stało. Wie, że Manny ma niebezpieczną pracę. Staramy się trzymać ją od tego z dala, ale to bystra dziewczynka. Wie, co się dzieje.
Chciałam jej powiedzieć, że Manny'emu nic nie groziło, ale tak naprawdę nie byłam o tym przekonana. Słowa Luisa pozbawiły mnie pewności, kazały mi zwątpić we wszystko, w co dotąd wierzyłam.
– Mówiłam ci, że będę nad nim czuwać – przypomniałam. Wydawało mi się to niezręczne, ale też… właściwe. Dostrzegłam, jak ogarnia ją ulga. Ufa, że dotrzymam słowa. Zdawało się to dziwnie ważne, ale czułam też, że mi ciąży.
– Dzięki temu Ibby poczuje się lepiej – rzekła Angela. Nie dodała „i ja”, ale zrozumiałam, że o to jej chodzi. – Pewnie masz ochotę na coś zimnego do picia?
Rzeczywiście, czułam się spragniona i podążyłam za nią do kuchni, gdzie zaczęła opowiadać o jakichś nic nieznaczących szczegółach dnia codziennego, jakbyśmy były przyjaciółkami. Przypuszczam, że na swój sposób stałyśmy się nimi. Wypiłam łyk mrożonej herbaty, którą przygotowała, i skubnęłam ciastko z talerza stojącego na stole.
Przyszedł Manny, z wilgotnymi i zmierzwionymi włosami po kąpieli, w czystym ubraniu. Wziął ciastko i pochłonął je dwoma kęsami. Angela pocałowała go w policzek, podała mu szklankę mrożonej herbaty i przez chwilę oboje rozmawiali po hiszpańsku. Z przyjemnością pozwoliłam na to, by spływały po mnie te dźwięki. W takiej normalności tkwiło coś dziwnie uspokajającego, nawet jeśli była ona tak bardzo ludzka.
Ibby wgramoliła się na krzesło obok mnie i sięgnęła po ciastko.
– Ibby! – odezwała się ostro matka. Dziecko cofnęło się i spojrzało zmieszane. – Poproś.
– Czy mogę wziąć ciastko, mamo?
– Tak, możesz zjeść jedno.
Ibby zlustrowała wzrokiem talerz i wybrała największe ciastko. Spodobało mi się takie strategiczne podejście do sprawy.
– Manny, co ci powiedział Scott? – spytałam. Sięgnęłam po drugiego herbatnika. Ostatecznie byłam i starsza, i większa od dziecka. Wydawało mi się to więc uzasadnione.
– Że powinienem był wysłać akta do archiwum kilka miesięcy temu – odparł. – Takie są przepisy. Jakbyśmy nie mieli innych zmartwień.
– Obwinia cię?
– Powiedzmy, że w jego raporcie nie wypadnę korzystnie.
– Czy myślisz… – przerwałam, bo zdałam sobie sprawę, że to może nie najlepszy moment na zadanie takiego pytania. Mimo to trzeba było je zadać. – Czy myślisz, że komuś chodziło raczej o ciebie i Luisa, a nie o zniszczenie biura?
Manny wyglądał na zmęczonego. Drobne zmarszczki wokół oczu pogłębiły się, a jego skóra wydawała się bardziej ziemista.
– Być może – odrzekł. – Nie wiem. Nie mam pojęcia, czemu ktoś miałby mnie ścigać.
– A Luisa?
Nie odezwał się. Uczyniła to Angela:
– Luis zadarł z wieloma ludźmi. Narobił sobie wrogów o wiele skuteczniej niż Manny.
Rozumiałam to na jakimś instynktownym poziomie. Manny bardziej zajmował się rodziną i chociaż okazywał odwagę i determinację, to poświęcał się żonie i dziecku.
Luis był inny. Nie wiedziałam, czego pragnął i co nim kierowało, a to sprawiało, że mnie niepokoił.
– Mamo, czy mogę wziąć jeszcze jedno ciastko?
– Nie.
– A Cassie zjadła dwa.
Przełamałam herbatnika na pół i podałam Isabel.
– Cassiel – poprawiłam ją. Zachichotała.
Laptop, który dostałam od Manny'ego, był już w moim mieszkaniu. Gdy wróciłam do domu, załogowałam się do systemu komputerowego Strażników, tak jak Manny mi pokazał, i zaczęłam szukać informacji na temat Luisa Rochy.
Jego akta osobowe robiły wrażenie. Ostatni wpis pochodził od kogoś, kogo znałam – Joannę Baldwin pochwaliła Luisa za jego sprawną akcję podczas trzęsienia ziemi na Florydzie, które miało miejsce, zanim wyjechał z tego stanu, by przybyć tutaj, do Nowego Meksyku. To musiało się zdarzyć przed moim wygnaniem, chociaż nie miałam o tym pojęcia, bytując wysoko w sferze eterycznej.
Luis był potężniejszy i bardziej ceniony przez Strażników, niż myślałam. To niekoniecznie przemawiało na jego korzyść; wielu Strażników było skorumpowanych i wykorzystywało swój talent, by szybko się wzbogacić. Władza kusi ludzi w taki sposób, w jaki nie psuje dżinnów.
Ale teraz, kiedy przybrałam postać człowieka, odkryłam, że dżinny też mają wiele wad.
W najwcześniejszych wpisach notatki dotyczyły związków Luisa z gangiem. Wydawało się, że decyzja dotycząca tego, czy przyjąć go do organizacji Strażników, czy też nie, była trudna. Nieomal postanowili zrobić coś zupełnie przeciwnego – wykorzystać Strażnika Ziemi, by na stałe pozbawić Luisa mocy. Wiedziałam coś o tego rodzaju procederze. Był bolesny i dawał kiepskie wyniki, zwłaszcza gdy się porównało, jak często był skuteczny, a jak często poddawane mu osoby ginęły.