– Zamordowana – powtórzyłam. Nie od razu dotarło do mnie, co to może oznaczać. – W jaki sposób?
– Znaleziono ją martwą w jej domu – odparł Luis.
– Ktoś zmiażdżył jej serce. – Przeniósł wzrok z drogi na wsteczne lusterko i spojrzał mi w oczy. – Ktoś taki jak Strażnik Ziemi.
– Albo dżinn – odparłam.
– No właśnie. Czy sądzisz, że ktoś mógł widzieć ją żywą po tym, jak od niej wyszłaś? Może pomachała ci na pożegnanie w drzwiach?
– Nie. Nie widziałam jej potem. Taksówkarz zabrał mnie z chodnika. – Zaczynałam rozumieć dokładnie, co Luis ma na myśli, i nie było to przyjemne. – Myślisz, że oni uznają, że to ja ją zabiłam?
– A zrobiłaś to? – Manny patrzył przez okno, a nie na mnie. Luis zaś zerknął na mnie, po raz kolejny poszukał moich oczu w lusterku, niemal odruchowo.
– Nie.
– To wszystko, co masz na ten temat do powiedzenia?
– Zostawiłam ją żywą. Pojechałam taksówką na lot nisko. Wsiadłam do samolotu, który został zaatakowany przez Strażnika Pogody. Co jeszcze można dodać?
– Ona ma rację – stwierdził Luis. – Nie można na po czekaniu wymyślić sobie alibi.
– Nie proszę jej o to! Ale musi być jakiś sposób, żeby udowodnić…
– Trzeba znaleźć zabójcę – wtrąciłam. – To najwyraźniej nie Scott. Mógł z powodzeniem zaatakować mnie na lotnisku, ale zmiażdżyć komuś serce w piersi był w sta nie tylko Strażnik Ziemi.
– Lub dżinn – dodał Manny.
– Albo jeden i drugi.
Manny spojrzał prosto na mnie.
– Lepiej wyjaśnij, dlaczego Ashan tak bardzo cię nienawidzi.
Zastanawiałam się właśnie, kiedy ten temat się pojawi. Dziwiłam się, gdy o nic nie pytał, bo wydawało mi się, że Manny czuje się ze mną coraz swobodniej.
– Nie mogę – odparłam.
– Ona nie powie – dorzucił Luis. – To ma na myśli.
– Racja, nie powiem – rzuciłam ostro. – To sprawa dżinnów i nic wam do tego.
– Chyba także nasza, skoro tkwimy w tym po uszy!
– Moja sprawa nie ma nic wspólnego z tym, co dzieje się teraz! Z jakąś drobną rozgrywką Strażników…
– Nie wiemy, o co w gruncie rzeczy chodzi, ani my, ani ty! A ja mam już dość tych twoich cholernych sekretów!
– Krzyk Manny'ego zagłuszył moje słowa. Zapadłam się w fotelu i wyjrzałam przez okno, odgradzając się na jakiś czas od niego i jego brata. Skrzyżowałam ręce na piersi, po czym przypomniałam sobie, że ludzie czynią tak podczas kłótni na znak, iż trwają przy swoich opiniach. Rozplotłam więc ręce i położyłam je na kolanach – nie dlatego, że nie trzymałam się swojego zdania, ale nie chciałam, by widziano we mnie człowieka.
Ignorowanie ich znacznie rozładowało atmosferę. Rozmowa toczyła się dalej tylko między Mannym a Luisem, i to dużo ciszej. Nie zwracałam na nią większej uwagi, obserwując mijane ulice i budynki w Albuquerque.
Zatrzymaliśmy się przed domem Manny'ego. Angela i jej córka stały na frontowym podwórzu i Ibby natychmiast rzuciła się w stronę płotu, by pomachać, kiedy Manny i Luis wysiadali z furgonetki. Manny w przypływie typowo ludzkiej złości nie otworzył mi tylnych przesuwanych drzwi. Odsunięcie ich okazało się trudniejsze, niż myślałam, tak więc zaczęłam wysiadać z wozu dopiero wtedy, gdy bracia przeszli już przez ulicę i minęli furtkę.
Nieco dalej na ulicy uruchomiono silnik w jakimś samochodzie i ruszył on, kierując się w naszą stronę – duży czarny wóz z mocno przyciemnionymi szybami. Starszy typ wozu. Solidniejszy od nowszych modeli. Nie zwróciłam na niego większej uwagi, czekając tylko, kiedy przejedzie, abym mogła przejść przez ulicę.
Zwolnił nieco, zbliżając się.
Zorientowałam się, że Luis pierwszy dostrzegł niebezpieczeństwo – otworzył szeroko oczy z wyrazem niemego zaskoczenia. Znajdował się najbliżej Ibby, chwycił ją i błyskawicznie przewrócił na ziemię. Jej krzyk przeciął poranne powietrze jak srebrny nóż, tuż przed tym, jak zadrżało pod gradem wystrzelonych pocisków.
Zobaczyłam, że Angela i Manny upadają. Luis rzucił się na ziemię, zasłaniając Isabel.
Kule wyżłobiły jasne dziury w elewacji domu za nimi i roztrzaskały szyby w oknach.
Czarny samochód przyspieszył i z piskiem opon skręcił za najbliższy róg.
Wrzasnęłam z wściekłości i po prostu wpadłam w szał. Ośmielili się. Poważyli się zaatakować tych, których chroniłam!
Nie myślałam o tym, co robię. Po prostu rzuciłam się w pogoń.
Ludzkie ciała nie tolerują tego rodzaju ekscesów, mimo to z brawurą przelałam energię do swoich tkanek, zmuszając mięśnie do ekstremalnego wysiłku, i choć czarny samochód szybko się oddalał, zaczęłam go doganiać. Usłyszałam krzyk wewnątrz wozu, a z tyłu, z prawej strony, wyłoniła się jakaś broń palna, z której oddano do mnie strzał. Zrobiłam unik i kontynuowałam pogoń.
Samochód wziął kolejny ostry zakręt na dwóch kołach. Padły następne strzały, tym razem z miejsca od strony pasażera.
Były niecelne.
Nabierałam tempa.
Kiedy poczułam, że moje mięśnie nie są już zdolne do dalszego wysiłku, nie doznając przy tym poważnego uszkodzenia, zwolniłam. Auto odjechało i usłyszałam dobiegające z jego wnętrza triumfalne okrzyki.
Gdyby dostrzegli grymas, który wykrzywił mi twarz, nie cieszyliby się tak przedwcześnie.
Utwardzona jezdnia poddała się mojej woli, pękając i wznosząc się na kształt fali wysokiej na dwa metry. Wóz uderzył w nią z zabójczą prędkością, a odgłos rozdzieranego metalu i tłuczonego szkła był nawet głośniejszy od strzałów.
Szybko wygładziłam podłoże. Powierzchnia asfaltu pozostała pokruszona i podziurawiona, ale na to nie było rady. Ujrzałam, jak czerwona poświata na skraju mojego pola widzenia ciemnieje i zrozumiałam, że grozi mi zasłabnięcie z powodu zużycia zbyt wielkiej ilości mocy. W tym momencie nawet wściekłość nie mogła dodać mi sił.
Podeszłam do roztrzaskanego auta. W środku znajdowali się pokiereszowani ludzie. Niektórzy nawet żyli, choć nie sądziłam, by długo jeszcze pociągnęli. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie powinnam czegoś odczuwać z ich powodu – żalu, że zakończyłam ich życie? Byli młodzi, ale otworzyli ogień do dziecka, kogoś jeszcze młodszego od nich, a tego nie mogłam im darować.
Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer alarmowy – Manny poinstruował mnie wcześniej, że tak właśnie zgłasza się wypadki – po czym zaczęłam iść z powrotem w stronę domu. Po kilku chwilach uświadomiłam sobie, jaka jestem wyczerpana, jak bardzo ten wysiłek mnie osłabił. Bardziej niż się spodziewałam.
Bardziej niż mogłam sobie na to pozwolić.
Manny mi pomoże, pomyślałam i coś zamigotało we mnie, blady cień połączenia. Manny?
Połączenie się zerwało, a fizyczne doznanie, które temu towarzyszyło, stało się rozpalonym do białości błyskiem bólu. Przystanęłam, dysząc, i oparłam dłonie na kolanach.
Manny?
Zmusiłam się do biegu. Ludzie wyglądali z okien, patrząc na dymiący wrak pośrodku ulicy. Niewielu mnie zauważyło, ale oprócz tego, że znajdowałam się w pobliżu, prawie nic nie wskazywało na to, że mam coś wspólnego z wypadkiem. Biegłam dalej. Usłyszałam odgłos syren, lecz karetka pogotowia i wóz policyjny nadjeżdżały z drugiej strony, za mną.
Skręciłam za róg i zwolniłam kroku. Moim oczom ukazał się dom Manny'ego, dziwnie cichy po niedawnej strzelaninie. Nie mogłam dostrzec nikogo. Pewnie wszyscy weszli do środka, co wydawało się całkiem rozsądne…
Jednak nie, bo dostrzegłam Isabel. Stała skulona przy płocie, wyraźnie przerażona. Małymi dłońmi, zaciśniętymi w pięści, zakrywała usta.