I wtedy zobaczyłam Luisa Roche przykucniętego obok leżących na brzuchu dwóch ludzkich ciał. Na jego rękach i koszuli była krew. Jej cienkie strużki spływały mu po twarzy. Gdy tak patrzyłam, przyłożył obie dłonie do piersi człowieka spoczywającego na ziemi, po czym nacisnął mocno pięć razy. Pochylił się do przodu, odchylił głowę leżącego i zrobił wydech w jego otwarte usta.
Dyszał i pocił się z wysiłku. Jego wzrok spoczął na mnie i wtedy wszystkie fragmenty układanki złożyły się w całość, nabierając sensu i znaczenia. Uderzając we mnie z siłą czołowego zderzenia.
Manny. To on leżał na ziemi. Krwawił.
Luis próbował go ratować. Obok Manny'ego leżała martwa już Angela, z kulą, która utkwiła w mózgu. Wyczuwałam w jej wnętrzu mrok, życie i energia odpłynęły, uciekły daleko, gdzie nie mogłam ich dogonić.
– Chodź tutaj! – wrzasnął na mnie Luis. Przeskoczyłam płot i podbiegłam do niego, uklękłam obok i wzięłam go za rękę. Nie zostało mi już wiele mocy, zaledwie tyle, by odżywić własne ciało, ale oddałam to, co miałam.
Nie wystarczyło. Ziemskie moce Luisa już się wyczerpywały i choć próbowałam wzmocnić to, co jeszcze z nich pozostało, było tego za mało, a rany wydawały się zbyt poważne.
Serce Manny'ego prawie się rozpadło pod wpływem impetu, z jakim ugodził go pocisk. Druga kula uszkodziła mu kręgosłup.
Był martwy. Ostatnie wiązki energii wygasły w nim, opuszczając ciało leżące przede mną, puste i mroczne.
Luis zdał sobie z tego sprawę w tej samej chwili i kiedy na niego spojrzałam, dostrzegłam na jego twarzy przejmującą rozpacz i przerażenie.
– Nie – powiedział. – Nie. Nie!
Milczałam. Zbyt wiele się we mnie działo, tyle było do zrozumienia, do odczucia i przetrawienia. Manny odszedł. Nigdy już nie będzie się ze mnie śmiał, nie będzie się złościł, nie weźmie mnie za rękę, by dać mi nieco swojego życia. Nie miał już życiowej energii do przekazania. Nie było go już w ciele, które leżało przede mną.
Angela. Angela nie przygotuje już swojemu dziecku kolejnego posiłku, nie dotknie córki czule i z miłością, nie otrze jej łez. A przecież tak niedawno szykowała mi jedzenie w swojej kuchni i uśmiechała się do mnie.
Oni byli moimi przyjaciółmi.
A teraz leżeli martwi.
Nie byłam przygotowana na tak silne poczucie żalu. To sprawiło, że świat wokół mnie zawirował, drżałam gdzieś w środku i nie mogłam o niczym myśleć, nic zrobić. Łzy szczypały mnie w oczy i poczułam, jak spływają, zimne niczym diamenty.
Ciemne oczy Luisa spoglądały na mnie, rozpalone nie z rozpaczy, lecz z wściekłości.
– Gdzie byłaś? – wrzasnął, chwycił mnie za ramiona i potrząsnął mną brutalnie. – Ty suko, gdzie polazłaś? Oni wtedy tu ginęli! Umierali!
I wtedy zrozumiałam. Angela i Manny upadli, kiedy puściłam się w pogoń za samochodem. Zostawiłam Luisa samego, z przerastającym go zadaniem ratowania brata i jego żony… albo choć jednej z tych osób.
Poświęciłam energię na szukanie odwetu. Czy stałoby się inaczej, gdybym od razu połączyła się z Luisem i próbowała zagoić zadane przez kule rany? Nie, mówiło coś we mnie, ale nie mogłam być tego pewna. Gdybym działała dla życia, zamiast dla śmierci…
Luis potrząsnął mną znowu, krzycząc na mnie po hiszpańsku.
Odepchnęłam go, mocno napierając przedramionami na jego ręce, i oddychałam głęboko, żeby się uspokoić. Serce mi waliło, a łzy płynęły zimnymi strumieniami. Czułam się martwa w środku, nie tylko z braku energii, ale dlatego, że utraciłam coś, co ceniłam, a o czym wcześniej nie wiedziałam.
– Isabel – powiedziałam. Luis, z twarzą wciąż wy krzywioną z furii i żalu, przetoczył się na pięty, odsuwając się ode mnie, i spojrzał na swoją bratanicę. Płakała, zwinięta w kłębek, przyciskając do piersi lalkę o brudnej twarzy.
– Och, mija – szepnął i wściekłość go opuściła. – Och, nie.
Powstał, poruszając się z trudem, jak ktoś dwukrotnie starszy, i wziął dziewczynkę na ręce. Przyłożyłam dłoń do jej pleców – częściowo po to, by ją pocieszyć, a po części, aby wyczuć, w jakiej kondycji fizycznej się znajduje.
Nie była ranna, ale ręce Luisa pozostawiły na ubraniu dziewczynki ślady krwi jej ojca.
– Wejdź z nią do domu – nakazałam. – Wezwij policję.
Ruszył w górę po schodach wiodących do frontowych drzwi. Isabel miała oczy otwarte, ale jakby nic nimi nie widziała. Ssała swój kciuk.
Luis odwrócił jej twarzyczkę w drugą stronę, by nie patrzyła na mnie i na martwych rodziców, po czym rzucił mi gniewne spojrzenie, które wystraszyłoby nawet samego Ashana.
– Powinnaś była tu zostać, ty cholerny dżinnie – odezwał się do mnie. – Gdybyś pozostała, oni nadal by żyli.
Kiedy uklękłam obok martwego ciała człowieka, który był moim Łącznikiem i pierwszym prawdziwym przyjacielem, wiedziałam, że Luis ma rację.
Powinnam była zostać.
7
To dziwne, jak szybko tragedia jednej osoby staje się zajęciem dla kogoś innego. Najpierw pojawili się ludzie z pogotowia ratunkowego, chociaż niewiele mieli do zrobienia; dobrze wiedzieli, że ani Angela, ani Manny nigdy już nie ożyją. Zostawili więc ciała tam, gdzie leżały, na frontowym podwórku, by zajęła się nimi policja. Odchodząc, rozmawiali o tym, żeby wpaść gdzieś na posiłek.
Życie toczyło się dalej.
Miałam ochotę ich zniszczyć, zdmuchnąć niczym świece, ale wiedziałam, że Manny i Angela nie chcieliby tego. Zresztą nie miałam na to siły.
Stałam, nieruchoma i cicha, czekając. Nie opuszczę was, pomyślałam. Drugi raz tego nie zrobię.
Chwilę później przyjechała policja – oznakowanym radiowozem z błyskającymi światłami i wyjącą syreną. Jeden z policjantów od razu podszedł do mnie; inny zaczął odganiać tłumy sąsiadów i przechodniów, którzy się zebrali, by się pogapić.
– Proszę pani?
Oderwałam wzrok od zakrwawionej, martwej twarzy Manny'ego, żeby spojrzeć na spokojną twarz stojącego obok policjanta.
– Jak się pani nazywa?
– Cassiel – odparłam. Zapisał coś i czekał, jak gdy bym powinna dodać coś jeszcze. Ach, tak. Nazwisko. Ludzie mają nazwiska, określające ich pochodzenie rodowe. – Rosę. Cassiel Rosę. – Tak było napisane na dokumencie tożsamości, który trzymałam w kieszeni. Wyjęłam go, gdy policjant o to poprosił. Zapisał jeszcze kilka informacji, zanim oddał mi dokument.
– Czy może mi pani powiedzieć, co się tutaj wydarzyło?
Opisałam to najlepiej, jak potrafiłam. Podjechał czarny samochód osobowy, zaczęła się strzelanina. Rzuciłam się w pogoń za autem. Przerwałam nagle, nie chcąc przyznać, że to ja spowodowałam wypadek.
Kiedy zamilkłam, policjant nie odzywał się jeszcze przez chwilę.
– Pani… ich goniła.
– Tak.
– Ścigała pani samochód pełen bandytów, którzy właśnie ostrzelali dom?
– Tak. – Nie wiedziałam, czemu o to pyta. Nie wydawało mi się, żebym wyrażała się niejasno.
– Dogoniła ich pani? – zapytał.
– Samochód się rozbił – odparłam z roztargnieniem.
– Wezwałam karetkę.
– Proszę pani… – Pokręcił głową. – Co, u licha, sobie pani wyobrażała? Mogli zabić również i panią.
Z pewnością. Zastanawiałam się, czemu sądzi, że o tym nie wiem, ale milczałam.
– Czy znała pani tych dwoje?
– Tak – odrzekłam cicho. – To Manny i Angela Rocha. Mieszkali tutaj z córką, Isabel.
– Isabel – powtórzył, zapisując w swoim notesie. – Gdzie jest ta córka?
– W domu ze swoim wujem Luisem. Ona ma pięć lat. Policjant znieruchomiał, zerkając na mnie i znowu coś zanotował.