– Wiem – odparła. – Ale tak wygląda ludzkie życie. Ta kruchość ma swoją własną moc.
Bałam się, że coś tak niesprawiedliwego wytrąci mnie z równowagi.
– Pragnę sprawiedliwości. Chcę, żeby ich zabójcy ponieśli karę.
– Ci, którzy ich zabili, już za to zapłacili.
– Niewystarczająco.
Nie odpowiedziała. Patrzyła tylko na mnie tak długo, że miałam wrażenie, jakby minęła w tym czasie cała era geologiczna.
– Zostawiłaś to dziecko – rzekła wreszcie.
– Musiałam. Policja…
– Ta mała za tobą tęskni. Bardzo się smuci i potrzebuje cię.
I nagle, z mocą, która mnie zaszokowała, przypomniałam sobie dotyk rączek Isabel na szyi i ciepło jej ciała w moich ramionach. Och. Zabolało mnie to tak bardzo, że splotłam ręce na brzuchu i zakołysałam się powoli w przód i w tył, próbując w taki sposób złagodzić cierpienie.
Ból wniknął jednak tylko głębiej, niosąc ze sobą straszliwe przygnębienie.
Poczułam, jak łzy zaszczypały mnie w oczy i spłynęły po twarzy. Głowę miałam rozpaloną i obolałą i z trudem chwytałam oddech.
Imara dotknęła mojego ramienia. Miałam nadzieję, że pod wpływem jej czułego gestu ból zelżeje, jednak zamiast tego smutek zwinął się i zacieśnił w dławiącą spiralę i zaczęłam szlochać, bezradna jak człowiek.
– Uczysz się – pochwaliła. – To dobrze. Nie możesz być teraz dżinnem, Cassiel. Musisz być kimś innym. To boli, ale jesteś kimś realnym. Związałaś się z tym światem.
Zawsze dotąd sądziłam, że dżinny są ze sobą mocniej związane – splecione nicią mocy. Teraz jednak zrozumiałam, że i ludzi łączą więzy, dziwne i trudne do rozwikłania.
Powinnam była pomyśleć, że znalazłam się w potrzasku. I właśnie tak pomyślałabym kiedyś.
– Musisz do nich powrócić – oznajmiła Imara. – Wiem, że to niebezpieczne, i wiem, że nie będzie łatwe, ale nie tutaj twoja przyszłość, nie ze mną ani z żadnym innym dżinnem. Twoja przyszłość to oni, ludzie. Jeśli chcesz się dowiedzieć, co spotkało twoich przyjaciół, musisz wrócić.
– Wrócić – powtórzyłam. – Wrócić do czego?
– Do Isabel. Do Luisa. – Barwa jej oczu zmieniała się od bursztynu, płomieni, czystego złota z samego ser ca słońca po czerń, a wreszcie szarość. – Wiem, że trud no w to uwierzyć, ale moc sprowadziła cię tu nie bez powodu, Cassiel.
Wciągnęłam powietrze głęboko w płuca i otarłam z twarzy łzy.
– Znalazłam się tu z powodu Ashana. Uśmiechnęła się, bardzo nieznacznie, i uniosła brew, a była w tym tak podobna do swej matki, że ja też prawie się uśmiechnęłam.
– A czyż on nie jest mocą?
Jej głos był teraz cichy jak szept, a niewidzialny wiatr, który ją omiatał, przybrał na sile. Imara cofnęła rękę i położyła ją na swoim kolanie.
– Zaczekaj – powiedziałam. – Proszę. Opowiedz mi o Ranczu. Oni zabijają, żeby chronić ten sekret. To musi być ważne.
– Jest ważne – odrzekła. – I będzie, dla ciebie. – Jej głos zanikał jak echo. – Idź już. Pamiętaj o Isabel…
Znikła jak płomień gasnącej świecy.
Siedziałam przez chwilę, wpatrując się w gęstniejący mrok za oknami, a potem wstałam i wyruszyłam w długą drogę do domu.
8
Znajdowałam się o trzy kilometry od Sedony, kiedy poczułam, jak ziemia jęczy i pomrukuje, a wokół porusza się moc.
Tak… A więc wiedzą, gdzie jestem. Mogli to być Strażnicy; albo niewidzialny przeciwnik, którego tak bardzo się obawiał Scott Sands. Ktokolwiek to był, ścigał mnie i to ścigał szybko.
A ja ucieszyłam się, że dojdzie do otwartej walki.
Dodałam gazu i pochyliłam się nisko nad kierownicą, a szosa przeobraziła się w smugę czarnych i żółtych ruchomych cieni. Nie wzeszedł jeszcze księżyc, na ciemnym niebie dogasały ostatnie promienie słońca. Z przeciwnej strony mknęły ku mnie światła nadjeżdżających pojazdów, jasne i oślepiające.
Jakiś wóz przeciął nagle linię dzielącą szosę i zarzuciło go w moją stronę. Zaklęłam pod nosem. Brakowało czasu na hamowanie i miałam tylko ułamek sekundy na decyzję. Dżinn przeżyłby taki wypadek; ja nie.
Przechyliłam się nieco i skierowałam motocykl wprost ku zbliżającemu się wozowi, ufając instynktom, których posiadania wcześniej nawet nie podejrzewałam.
Samochód minął mnie o centymetry, niemal ocierając się o motocykl. Pęd powietrza towarzyszący tej niedoszłej kolizji zachwiał mną i usłyszałam ciche, stłumione wrzaski ludzi w wozie. Nie byli moimi wrogami, wplątano ich w starcie, którego sensu nie rozumieli.
Nie mogłam im pomóc. Gdybym się zatrzymała, zginęłabym. Miałam jednak nadzieję, że moi przeciwnicy po tej nieudanej próbie zamachu na mnie pozwolą im jechać dalej.
Przede mną zakołysało wielkim ciągnikiem z naczepą, na której zachwiały się samochody osobowe, gdy ciągnik ustawił się w poprzek szosy. Przewaliła się na bok i szorowała po asfaltowej nawierzchni w moim kierunku, sypiąc snopem iskier.
Zatarasowała drogę, nie pozostawiając nawet skrawka wolnej przestrzeni. Gdybym zjechała z szosy, na pewno miałabym wypadek – po obu jej stronach były tylko lotne piaski. A gdyby nawet to mnie nie wykończyło, straciłabym pojazd i stałabym się łatwym celem.
Wysłałam moce ku ziemi i doprowadziłam do wybrzuszenia odcinka szosy. Asfalt wzniósł się, tworząc jakby skocznię, a ja przyspieszyłam, przelatując w powietrzu po wydłużonym, spłaszczonym łuku.
Opona tylnego koła motocykla niemal zawadziła o przewrócony i wciąż sunący po szosie wrak. Nie mogłam sobie pozwolić na oddech ulgi; czekało mnie lądowanie na motorze i wiedziałam, że nie jestem na tyle dobra w kierowaniu pojazdami, by bez trudu sprostać nowemu wyzwaniu. Wprawdzie wrodzona natura dżinna pozwalała mi uczyć się szybko, jednak w wielu rzeczach nie doszłam jeszcze do wprawy.
Wygięłam nieco następny fragment szosy, tworząc sobie rampę do lądowania, lecz mimo to impet, z jakim opony motocykla starły się z jej nawierzchnią, sprawił, że niemal przekoziołkowałam. Jakoś udało mi się opanować chwiejną maszynę i skupić uwagę na drodze przed sobą. Na razie nic nie podążało za mną; moi przeciwnicy już się o to zatroszczyli.
Następny atak miał nastąpić od przodu albo…
Nie było żadnego ostrzeżenia, tylko jakieś nieokreślone odczucie w lewym boku. Ledwie wystarczyło mi czasu, by zdać sobie sprawę, że szybkość tym razem mnie nie ocali.
Zdjęłam nogę z gazu i wcisnęłam hamulce.
Potężny pojazd terenowy na grubych oponach, czarny jak żuk, wyłonił się z rykiem z ciemności. Nie miał przednich świateł, lecz widać było nikłą poświatę nad tablicą rozdzielczą w kabinie, oświetlającą przerażoną twarz kierowcy. Próbował mnie ominąć, ale zablokowała mu się kierownica.
Ta wielka mechaniczna bestia zmierzała prosto na mnie.
Nie mogłam usunąć jej się z drogi. Wóz był za blisko, jechał za szybko, a gdy jego przednie koła zaczęły miażdżyć żwir na poboczu, wydawało się, że jeszcze nabrał prędkości.
Wraz z motocyklem przechyliłam się na prawy bok. Otarłam się nim o nawierzchnię szosy z potwornym impetem, a szerokie ostrze straszliwego bólu przeszyło moje ciało, kiedy ciężar victory przygniótł mi prawą nogę.
Podwozie terenówki przemknęło nade mną, cuchnąc rozgrzanym metalem i olejem napędowym – trwało to przerażającą sekundę; potem kierowca stracił panowanie nad pojazdem, który zjechał z drogi po drugiej stronie, wznosząc tumany jasnego piasku.
Musiałam się podnieść, ale kiedy usiłowałam to zrobić, okropny ból przeszył moją prawą nogę – złamaną albo zwichniętą.
Przez kilka drogocennych chwil moc, która się na mnie zawzięła, nie miała nic, czym mogłaby we mnie rzucić. Nie zbliżały się żadne pojazdy. Te, które mnie minęły, zamieniły się w kopcące wraki.