Выбрать главу

– Niezupełnie. Musiałam się razem z nim przewrócić, żeby przejechała nade mną ciężarówka.

Zaśmiał się gardłowo, a potem zdał sobie sprawę, że nie żartuję.

– Niemożliwe. Serio?

– Wydawało się to najprostszym rozwiązaniem w tam tej chwili. – Poruszyłam się, krzywiąc z bólu. – Może za chowałam się niewłaściwie.

Luis zerknął na mnie, a potem znów na ciemną, prawie zupełnie opustoszałą szosę. Czekała nas pięciogodzinna jazda z powrotem do Albuquerque, o ile nie wydarzą się jakieś niespodzianki. Czułam się całkiem wypompowana.

– Po drodze jest pewien motel – odezwał się. – Ibby na razie nic nie grozi; jest z matką Angeli i jej rodziną… Więc nie muszę wracać aż do jutra. Trzeba obejrzeć twoją nogę.

– Nic mi nie jest.

– Jestem Strażnikiem Ziemi. I wiem, że ją złamałaś.

– Naprawdę? – Spojrzałam na swoją nogę zdziwiona. Sądziłam, że moje ciało powinno mnie bardziej alarmować w razie tak poważnej kontuzji.

– Pęknięta kość udowa, a im później się ją usztywni, tym bardziej uraz będzie się powiększał. Niewykluczone, że masz też zerwane niektóre mięśnie. – Gdy mówił to, głos miał z pozoru obojętny, ale poczułam ciepłe muśnięcie jego mocy, jak leciutki dotyk słonecznego promienia. – W porządku, jeśli nie chcesz się tam zatrzymać, to zjedźmy na pobocze i opatrzę ją przynajmniej prowizorycznie.

Nie zaprotestowałam. Kolejne fale bólu rozpraszały mnie i sprawiały, że czułam się jednocześnie słaba i zła na siebie z powodu tej słabości. Jak ludzie znosili życie pełne urazów i cierpienia? To się wydawało niemożliwe. Czy w ogóle zdarza się tak, że nic im nie dolega?

Przejechaliśmy w milczeniu następny kilometr lub dwa i wtedy Luis zjechał na jasno oświetlony, ale pusty parking, choć nie bardzo rozumiałam, po co kierowcy przystawali w tak odludnym miejscu; trudno się przespać przy takim blasku lamp, brakowało łazienek, a znajdowały się tam tylko podniszczone metalowo – drewniane tablice i ławki. Luis zaparkował wóz, lecz nie wyłączał silnika, tylko rozpiął pas bezpieczeństwa.

– Oprzyj się o drzwi – powiedział do mnie. – I połóż obie nogi o tu, na moich kolanach.

Czułam okropny ból w prawej nodze, więc okazało się to niełatwe, ale kiedy się już wreszcie udało, pewną przyjemność sprawił mi dotyk jego dłoni na moich łydkach, który czułam mimo skórzanych nogawek. Wrażenie to stało się mocniejsze i bardziej niepokojące, gdy musnął palcami moje kolano, a potem udo.

Zatrzymał się tuż obok miejsca, które bolało najbardziej, mniej więcej w połowie kości udowej. Jego dłoń znalazła się tam na źródle gorąca, a Luis podniósł na mnie wzrok. W nikłym blasku światełek tablicy rozdzielczej nie mogłam rozszyfrować wyrazu jego oczu.

– Przytrzymaj się czegoś – powiedział. – Doszło do przemieszczenia stawu biodrowego. To nie będzie przyjemne, ale muszę go z powrotem nastawić.

Uchwyciłam się plastikowej rączki pod sufitem szoferki i kiwnęłam potakująco głową. Luis ujął moją nogę, jedną dłoń wsunął pod udo, drugą pod kolano i bez chwili przerwy pchnął, skręcając jednocześnie moją kończynę. Wśród białych płomieni ostrego bólu, który mnie dopadł, poczułam i usłyszałam trzask nastawionej kości.

Powoli wypuściłam powietrze z płuc i wtedy uświadomiłam sobie, że wyrwałam plastikowy uchwyt, którego się trzymałam. Pospiesznie umieściłam go z powrotem i z poczuciem winy, zamocowałam go na stałe, zużywając na to nieco mocy. Ból stał się słabszy, nieco bardziej znośny…

I wtedy Luis przesunął obie ręce i ujął nimi górną część moich ud, lekko poruszając dłońmi w bezlitośnie, okrutnie rozkosznym tańcu między moimi kośćmi i mięśniami. Wszystko jakby zapłonęło. Rozżarzyło się. Moje ciało zadrżało gwałtownie i usłyszałam własny jęk – ledwie głośniejszy od szeptu, którego nie potrafiłam jednak uciszyć.

Luis przycisnął dłoń, wlewając we mnie życiową energię, i poczułam, jak cała otwieram się na jej przyjęcie niczym brzeg na widok fali, a jęk, który wydobył się z mojej krtani, był teraz grzeszny i rozkoszny.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że Luis na mnie patrzy. Wyrazu jego spojrzenia nadal nie umiałam odczytać, ale teraz była w nim jakaś wrażliwość. Ujrzał mnie – nie jako należącego do jego brata dżinna w ludzkiej postaci, niejako brzemię, ale jako kogoś całkiem innego. Jego ręce powoli podążały w górę po czułym na dotyk wnętrzu moich ud i nawet przez skórzane i drelichowe warstwy materiału spodni odbierałam to każdym nerwem.

A potem cofnął się i pozostawił mnie w chłodzie i samotności, spadającą w duszną otchłań.

– Lepiej? – jego głos zabrzmiał nisko, gardłowo, niemal chrapliwie. – Przepraszam. Czasem tak się zdarza;

to nerwy… albo coś w tym stylu. W każdym razie… nie miałem zamiaru. Przykro mi.

Mnie wcale nie było przykro, ale jego niespodziewany odwrót zmieszał mnie. Skupiłam się na spowolnieniu przyspieszonego pulsu. Moje ludzkie ciało zareagowało w sposób, który przywołał żywe przebłyski wspomnień… Tamten sen, który, jak sądziłam, udało mi się zagłuszyć. Uzdrawiający żar, który Luis wlał we mnie, powinien był ostygnąć, lecz zamiast tego czułam, jak narasta i koncentruje się we mnie w złocistej, ciekłej poświacie.

Pragnęłam więcej. Jeszcze więcej jego dotyku.

Luis już na mnie nie patrzył. Zwrócił twarz w stronę rozświetlonej nocy za przednią szybą, a jego mina wyrażała napięcie. Znowu stał się nieprzenikniony.

– Powinniśmy już ruszać – rzucił. – Mamy jeszcze sporo drogi przed sobą i nie wiem jak ty, ale ja nie wyspałem się porządnie od wielu dni. – Uruchomił silnik wozu. – Czujesz się na siłach, żeby jechać?

Miał rację, rzecz jasna, ale pobrzmiewał w tym jakiś fałszywy ton. Ponownie wzniósł między nami barierę i to solidną.

– Tak – odparłam i zdjęłam mu nogi z kolan. Nadal odczuwałam lekki ból, ale nieporównywalnie słabszy od tego, który doskwierał mi wcześniej. Ciepło wciąż we mnie tkwiło. – Mogę jechać dalej.

Luis wrzucił bieg i pomknęliśmy w noc.

Najwyraźniej fakt, że miałam prawo jazdy, nie przekonywał Luisa o mojej zdolności kierowania pojazdami, w każdym razie nie jego wozem. Nie pozwolił mi usiąść za kółkiem, chociaż już wcześniej przyznawał, że jest bardzo zmęczony.

Brakowało mi mojego motocykla. W jeździe na nim było coś samotnego i dzikiego; coś, o czym nie ma mowy wewnątrz pojazdu czterokołowego, nawet z opuszczonymi szybami. Nadal czułam się jak w klatce. Jak w pułapce.

Wciąż pamiętałam też dotyk ręki Luisa na swoim udzie, a teraz denerwowało mnie, że jestem taka słaba. To tylko ciało, powiedziałam sobie.

Ale i ciało miało swoje własne moce.

– Jak mnie odnalazłeś? – spytałam, kiedy milczenie stało się zbyt ciężkie. Szosa była ciemna i prawie opustoszała i wyczuwałam, że Luisa ogarnia coraz większe zmęczenie. Zadane mu przeze mnie pytanie trochę go oprzytomniło. Widziałam zbielałe knykcie jego dłoni, mocno zaciśniętych na kierownicy.

– Domyślałem się, dokąd cię poniesie – odpowie dział. – Nie mogłaś uciec do Strażników; świat dżinnów by cię nie przyjął. Tak więc postawiłem na lokalną Wyrocznię.

Nie przypuszczałam, że logikę, którą się kierowałam, tak łatwo przejrzeć.

– A więc, oczywiście, przybyłeś mi na pomoc – stwierdziłam. Ton mojego głosu był zjadliwy i sarka styczny, więc Luis obrzucił mnie kolejnym nieprzychylnym spojrzeniem. Hm, zatem powróciliśmy na wcześniejszy, znajomy grunt.

– Nie – odparł. – Przyjechałem zabrać cię z powrotem, żeby znaleźć odpowiedzi na pewne pytania. Jestem Strażnikiem, Cassiel. Mój brat może i naginał dla ciebie pewne zasady, ale ja tego nie zrobię. I nie dopuszczę też do twojej mściwej dżinnowskiej krucjaty, którą podjęłaś na własną rękę.