Выбрать главу

Wbiłam wzrok w daleki, drgający horyzont, gdzie czarna wstęga szosy wznosiła się pod niebo na widnokręgu, i wyciągnęłam rękę do Luisa. Ujął ją po chwili wahania' i tym razem to ja prowadziłam, gdy wznosiliśmy się do sfery eterycznej. Nie poszybowaliśmy zbyt daleko. Nie musieliśmy.

Kiedy powróciliśmy na ziemię, Luis zadrżał, wchodząc ponownie w swoje ciało, i powiedział:

– Do licha, miałem nadzieję, że nie będą wiedzieli o naszym pościgu.

– Ja też na to liczyłam – odparłam. – Kaski.

– Kaski utrudniają widoczność – zauważył. – Będziesz jechała prawie na ślepo.

– Połóż mi rękę na plecach – poprosiłam. – Na gołej skórze. Mogę posłużyć się nadnaturalnym eterycznym superwzrokiem, jeśli mnie nie puścisz.

– Myślisz, że uda ci się tak jechać?

Na ślepo? Posługując się jedynie dezorientującymi informacjami w sferze eterycznej? Być może. Jaki miałam wybór?

Patrzyłam, jak widnokrąg staje się coraz bardziej zamglony, po czym zanika jak brudna smuga, rozmazująca się na jasnym błękitnym niebie w nierówną, powiększającą się krechę.

To, co pokazywałam Luisowi w sferze eterycznej, było zbliżającą się burzą piaskową. I to groźną.

Włożyłam kask. Nie mógł uchronić mnie przed wszystkimi zagrożeniami, ale przynajmniej umożliwiał oddychanie podczas piaskowej burzy – dopóki plastik się nie uszkodzi. Wolałam nawet nie brać pod uwagę takiej możliwości. Poczułam, jak siedzący z tyłu Luis wkłada swój kask, po czym wsuwa mi ręce pod kurtkę, wyciąga mi koszulę ze spodni i kładzie ciepłe dłonie po obu stronach talii, na gołej skórze.

Powiązanie między nami stało się mocniejsze i odetchnęłam głęboko.

– Nie wychylaj się – powiedziałam. – Nie mam pojęcia, na co jeszcze możemy się natknąć w ciemności.

Dodałam gazu, wyrzucając piach w nieruchome powietrze, zjechałam na twardą nawierzchnię szosy i victory prawie wrył się w asfalt, wydając z siebie ryk. Pędziłam coraz szybciej. Przypominało mi to dawne czasy, konie pędzące w stronę linii nieprzyjaciela i rycerzy walczących na kopie – aby zabić lub samemu zginąć.

Czerwona wstęga nad horyzontem kipiała jak atrament wlany do wody. Wyczuwałam siły, które nią kierowały – energie nie Ziemi, lecz Pogody, współdziałanie mas zimnego i ciepłego powietrza, tworzącego ten zabójczy i wybuchowy huragan. W wilgotniejszym klimacie przyniósłby on pioruny i deszcz, lecz tutaj tylko smagał ziemię, wznosząc drażniący piach i żwir, które ścierały się, wzbudzając w burzy piaskowej własną energię.

Pierwszy podmuch wichru zatańczył na prerii, kierując się wprost na nas. Tornado – taka nazwa przyszła mi najpierw do głowy, ale wiedziałam, że nie jest właściwa. Gustnado. Nie miało znaczenia, jak to się nazywa, ważne było tylko, że potężny podmuch uderzył w nas z całą siłą. Tylne koło motocykla zakołysało się przez moment, po czym znowu odzyskało przyczepność. Zbliżająca się ściana piasku stawała się coraz ciemniejsza – wciąż była czerwonawa, lecz teraz stopniowo przechodziła w brąz, przesłaniając coraz więcej światła. Wkrótce miała całkiem zaćmić słońce.

– Nie damy rady! – krzyknął za mną Luis. Nie miałam czasu na odpowiedź. To prawda: nie mogliśmy poskromić burzy piaskowej, ale ja nawet nie próbowałam tego osiągnąć. Chciałam tylko znaleźć w niej względnie spokojniejsze pasmo, przez które udałoby się przejechać. Mogliśmy to zrobić. Byłam pewna, że się uda.

Nie miałam wątpliwości do momentu, w którym uświadomiłam sobie, jak potężna jest w rzeczywistości ta burza. Z daleka wyglądała groźnie, ale teraz wydawała się monstrualna i wciąż się nasilała. Zakrywała horyzont czerwono – brązowymi falami, marszcząc się niczym jedwab i rozciągając pod niebo.

Zakurzona, rozklekotana furgonetka z hukiem wyjechała z bocznej drogi, skręciła i, minąwszy nas, popędziła w przeciwnym kierunku. Usłyszałam, jak kierowca woła coś, chcąc nas ostrzec. Uciekał.

Działał rozważnie. Ale po drugiej stronie tej ściany znajdowało się dziecko, którego szukaliśmy, i nie zamierzałam przyznać się do porażki. Jeszcze nie.

– Zatrzymaj się! – wrzasnął Luis. Ledwo go usłyszałam przez nasze dwa stykające się ze sobą kaski, mając wrażenie, jakbyśmy znajdowali się w próżni, w przestrzeni kosmicznej, a nie na bezpiecznym gruncie. – Nie damy rady!

– Damy! Uważaj! – poleciłam. Pochyliłam głowę, zacisnęłam mocniej ręce na kierownicy motocykla i dalej mknęłam przed siebie.

Uderzyliśmy w ścianę piachu, czy też raczej ona uderzyła w nas, z taką siłą, jakby w poprzek drogi ktoś rozciągnął sieć. Gdybym nie przywarta kurczowo do motocykla, spadlibyśmy z maszyny na łeb, na szyję i pewnie byśmy zginęli. Victory wpadł w poślizg i próbowałam nad nim zapanować, ale w otaczającej nas ciemności i smagającym piasku nie dostrzegało się kierunków ani kształtów. Którędy naprzód? Nawet intuicja mnie zawodziła i poczułam się bezradna. Burza osiągnęła takie nasilenie, że skwierczała od własnej energii i mocy, stając się potworem, niemal żywym, którego celami były ekspansja, pochłanianie wszystkiego i narastanie. Życie w najbardziej pierwotnej formie.

Nadnaturalny, eteryczny superwzrok trochę pomagał. Zaczerpnęłam nieco mocy z rąk Luisa obejmujących mnie w pasie i przelałam ją przez ciemność w postaci linii prostej jak promień lasera w kierunku, który, jak mi się zdawało, wiódł na północ. Nawet dzięki mocy Luisa i swojej zdolności do wzmacniania jej i kontrolowania osiągnęłam zaledwie tyle, że w nawałnicy pojawiła się wąska szczelina, w której piach był tylko gęsty, a nie dławiący.

Znowu przyspieszyłam, podążając za tą linią. Wokół wirowały i smagały nas ściany ciemności. Osłona na twarz w moim kasku najpierw popękała, a potem zaszła mgłą od nieubłaganych podmuchów wiatru. Poczułam ostry ból w nodze i w ramieniu. Kamienie. Nasilająca się burza piaskowa podrywała z podłoża coraz więcej różnych szczątków i przedmiotów. Niekiedy bywają to kawałki metalu, druty kolczaste i drewniane słupy.

Kawałek drutu kolczastego mógłby odciąć mi głowę z taką łatwością jak miecz i na moment opuściła mnie odwaga. Doprowadzę do tego, że oboje zginiemy. Co się wtedy stanie z Isabel?

Przed nami coś zamigotało w mroku. Posługując się eterycznym superwzrokiem, ujrzałam dezorientującą plątaninę kolorów, z trudem rozpoznawalnych wzorów; nie było tam nic, co mogłabym zidentyfikować…

I wtedy nagle, zupełnie niespodziewanie, wzory te rozłożyły się w szare linie, nabierając kształtów. Był to samochód i jechał prosto na nas.

12

Nie zdążyłam ostrzec Luisa, ale trzymał się mnie kurczowo i uznałam, że nie spadnie z motocykla.

Skręciłam ostro, wyjeżdżając z niewielkiego tunelu nieco jaśniejszego powietrza w sam środek burzy. Nie miałam wyboru, ale i tak było to bez znaczenia, Usłyszałam syk, gdy mój but otarł się o oponę mijającego nas wozu, a pęd powietrza omal nas nie wywrócił.

Nie mogłam tego zobaczyć, ponieważ tutaj, w tym pozbawionym światła piekle, nie było niczego poza wyjącym wściekle wiatrem, smagającym piaskiem oraz ciemnością. Znowu straciłam orientację, chociaż wciąż miałam szosę pod kołami. Musiałam zwolnić nie wiedząc, dokąd prowadzi droga, i zakasłałam, kiedy piach zaczął przenikać przez brzegi osłony twarzy w kasku, pokrywając mi twarz drażniącym pyłem i dławiąc mnie.

Luis miał rację. Nie wyjdziemy z tego cało.

Boisz się, szeptało we mnie widmo dżinna. Zupełnie jak człowiek.

Kiedyś może uznałabym to za śmieszne lub za coś, co zasługuje na pogardę. Teraz stanowiło dla mnie kwestię przeżycia. Wszystkie nerwy w moim ciele wyły z bólu. Miałam ochotę się skryć, zwinąć w bezpieczny kłębek i czekać, aż te straszne chwile przeminą.