Выбрать главу

Tak myśli twoje ciało, przemówił we mnie duch dżinna. Oni właśnie chcą, żebyś tak postąpiła. I miał rację. Jeśli to burza wzniecona przez Strażników, mogła tkwić w miejscu, zdzierając skórzaną kurtkę z moich pleców i skórę z mojego ciała, całkiem jakby testowano na niej maszynę do piaskowania.

Intuicyjnie wybrałam kierunek i wcisnęłam gaz do dechy. Gdybym zjechała z szosy na piaszczyste pobocze, rozbilibyśmy się i zginęli w tej burzy. Nie zrobię tego, postanowiłam wbrew lękowi, który we mnie narastał. Panuję nad sytuacją.

Opony buksowały w ciemności po żwirze. Wzięłam gwałtowny wdech, Zakrztusiłam się i zakasłałam. Moje usta pokrywał pył.

Na kierownicy motocykla zatańczyły gorące niebieskie iskry.

Znowu skręciłam w lewo, wykonując energiczny ruch ramieniem, na ślepo odnalazłam skraj, a następnie skoncentrowałam się na krótkich i płytkich oddechach, kiedy pędziliśmy w tę kipiącą, morderczą ciemność.

Coś twardego i gorącego uderzyło mnie w udo i poleciało gdzieś dalej. Metal, pomyślałam. Najprawdopodobniej drut.

Szybciej.

Burza nie mogła trwać wiecznie. Nawet najpotężniejszy Strażnik albo największy dżinn nie potrafiliby zbyt długo utrzymać takiego skupienia energii. Pogoda była najbardziej niestabilną z sił, rozpraszającą się pod wpływem własnego brzemienia.

Eteryczny superwzrok nie wskazał nic, jedynie chaos, niekończące się morze błysków, tumanów i mgły.

Porysowana, starta osłona twarzy w kasku pękła z odgłosem przypominającym grzmot i struga piasku, która się pod nią wdarta, chłostała mi głowę. Zacisnęłam piekące oczy. Jechałam dalej na ślepo.

Nie mogłam zaczerpnąć powietrza, a więc wstrzymałam oddech, z trudem tłumiąc odruch kaszlu.

Już prawie docieraliśmy do celu. Niemal…

Przebiliśmy się przez skraj burzy piaskowej w ciszę i lotny, miałki pył, podobny nieco do dymu. Niebo nad nami było matowo pomarańczowe, a słońce wyglądało jak wyschnięta plama.

Nie było już szosy, tylko ławica piasku.

Zatrzymałam motocykl, wpadając przy tym w lekki poślizg, i chwyciłam za kask. Sprzączki wydawały się zamarznięte, a kiedy w końcu udało mi się je rozpiąć, osłona na twarz rozpadła się na dwie części. Plastik był szary i zamglony jak oczy trupa.

Z przodu kasku odpadła farba, pozostawiając matową szarzyznę. Kiedy rzuciłam go na ziemię, wysypała się z niego struga piachu. Jeszcze więcej pyłu posypało się z mojej pochylonej głowy. Zakasłałam spazmatycznie, wypluwając mnóstwo kurzu, i wreszcie poczułam, jak Luis odrywa ode mnie ręce. Pomyślałam, że zostaną mi sińce w miejscach, gdzie się mnie trzymał, wyraźny ślad po każdym odciśniętym palcu.

Luis zsiadł z motocykla i przeszedł chwiejnie kilka kroków, usiłując ściągnąć z głowy kask. Moje ciało częściowo osłaniało go podczas burzy, lecz mimo to kiedy się odwrócił, jego twarz przypominała błotnistą maskę ulepioną z potu i kurzu. Zakasłał i splunął, chwytając się dłońmi za kolana i kręcąc przy tym głową.

– Nie do wiary, że nam się udało – wychrypiał. Przekonałam się, że w ogóle nie mogę mówić. Gardło odmawiało mi posłuszeństwa. – Nic ci nie jest?

Odpowiedziałam mu gestem, wznosząc kciuk do góry. Przez moje znękane ciało przebiegł strumień ciepła, ekstatycznej radości.

Ocalałam. Przedarłam się przez burzę i przeżyłam. Jako dżinn nigdy nie wiedziałam, jak to jest, gdy pokona się takie przeciwności. To tylko adrenalina, zadrwiła ta dawna część mnie. Złudzenia i hormony.

Za nami burza piaskowa potoczyła się dalej, wyjąc, czarna jak noc. Nie mogliśmy nic zrobić, by ją zatrzymać, zresztą wcale nie miałam ochoty tego próbować.

Zwróciłam się w stronę Kolorado, dokąd wciąż prowadził ślad Isabel.

Żadne z nas nie pociągnęłoby dłużej bez odpoczynku. Okazja pojawiła się w postaci podniszczonego, pustawego przydrożnego motelu w pobliżu granicy stanu. Jeśli miał on jakąś nazwę, to nie zauważyłam jej; była tylko rdzewiejąca, trzepocząca na wietrze tablica z napisem „Motel”, a poniżej informacja: „Pokoje z telewizją kolorową i klimatyzacją”.

Motocykl krztusił się tak samo jak ja i liczyłam na to, że piaskowa burza niezbyt go uszkodziła. Miał poobijane krawędzie, pogięte i spiłowane, lecz najwyraźniej nic poważnego mu się nie stało. Nie dało się tego powiedzieć o mnie.

Wynajęłam pokój, posługując się językiem migowym i otrzymaną od Strażników kartą kredytową na nazwisko Leslie Raine. Recepcjonista za starą, spękaną ladą wyglądał młodo i był aż nazbyt podekscytowany widokiem klientów.

– Wpadliście w tę piaskową burzę? – zapytał, wpychając moją kartę kredytową w stary typ czytnika. – To macie szczęście, że przeżyliście – dodał. – Proszę bardzo. – Oddał mi kartę. – Proszę tu podpisać.

Podpisałam się tam, gdzie mi kazał, wpisując nazwisko z karty. Chłopaka wyraźnie intrygowały moje różowe włosy – których kolor nadal przebijał przez warstwę kurzu.

– Nie jesteście tutejsi – stwierdził. – Z Dallas? Z Los Angeles? Z Las Vegas?

– Z Albuquerque – odparł Luis i zakasłał. – Macie tu wodę?

– Automat jest obok wejścia – odrzekł chłopak. – Dolar dwadzieścia pięć centów za butelkę. Ale woda ze źródła darmowa. Dobra, głębinowa, nie taka jak miastowa – oznajmił z dumą. Uniosłam brew i zerknęłam na umorusanego Luisa, który w odpowiedzi tylko się uśmiechnął. Był Strażnikiem, więc oboje wiedzieliśmy, że to, co naturalne, nie zawsze oznacza bezpieczne. Bez słowa podałam Luisowi kilka dolarów, a on odszedł, by wybrać mniej ryzykowną opcję.

Chłopak wydawał się rozczarowany naszym asekuranctwem.

– No, dobra – powiedział i wręczył mi lepiący się od brudu klucz z jeszcze brudniejszym, pomarańczowym plastikowym wisiorkiem z numerem 2. – Proszę bardzo. Klimatyzacja działa, pościel jest czysta, a w telewizji kanał dla dorosłych bez dodatkowych opłat.

Za te ostatnie słowa zganiłam go przeciągłym spojrzeniem i wyszłam na zewnątrz, na jasno świecące słońce. Luis wyciągał cztery ostatnie butelki z zimną wodą z automatu wyblakłego od promieni słonecznych. Przeszłam obok niego i dotarłam do drzwi, do których pasował klucz, otworzyłam je i obrzuciłam wzrokiem nasze tymczasowe schronienie. Nie dorównywało klasą nawet temu motelowi, w którym wcześniej zatrzymałam się w Albuquerque, jednak recepcjonista nie kłamał – stało tam łóżko, porządnie zasłane, a kiedy uruchomiłam klimatyzację, napłynęło chłodne powietrze. Rzuciłam klucz na stolik i zaczęłam zdejmować części garderoby po drodze do łazienki, pozostawiając na dywanie kaskady chrzęszczącego piasku. Skórę pod ubraniem miałam zakurzoną i poobcieraną – gdzieniegdzie aż do krwi.

Stałam pod wodą przez długi czas, aż to, co ze mnie spływało, zrobiło się czyste, a kiedy tylko wyszłam, Luis minął mnie, nagą, idąc pod prysznic. Nie odezwaliśmy się do siebie. Odwrócił ode mnie oczy po moim pierwszym spojrzeniu, a ja postąpiłam tak samo. Strząsnęłam swoje ciuchy i oczyściłam je małą falą mocy, po czym zrobiłam to samo z jego ubraniem, wsłuchując się w szum wody z prysznica w łazience. Już ubrana, wypiłam duszkiem dwie butelki wody i wyjrzałam przez okno motelu w kierunku burzy piaskowej, przesuwającej się w stronę horyzontu.

Usłyszałam, jak z prysznica przestaje lecieć woda, a kilka chwil później dobiegł mnie szelest odzieży za moimi plecami, gdy Luis zaczął się ubierać. Nie mówiliśmy nic, ale mimo to jakoś porozumiewaliśmy się ze sobą. Byłam wyraźnie świadoma jego obecności, każdej chwili z nim, i zastanawiałam się, czy on odczuwa to samo.

Podałam mu butelkę wody, którą łapczywie wypił, a następnie jeszcze jedną. Dopiero kończąc drugą, zapytał: