Выбрать главу

– Wciąż wyczuwasz trop? Przytaknęłam ruchem głowy.

– Coś sobie pomyślałem – rzucił. – Może w ogóle nie chodzi o nas. Może chodzi o Isabel.

To mnie zaskoczyło i odwróciłam się w stronę Luisa.

– Jak to? Przecież ona jest jeszcze dzieckiem. – Odzyskałam już głos, który jednak zabrzmiał cienko i chropawo.

– Tak, wiem, ale posłuchaj mnie. To nie wygląda mi na porwanie dla okupu… Oni nie zgłosili żadnych żądań, nawet nie kazali nam trzymać się z daleka. Musieli mieć tamten dom na oku i czekać na okazję, żeby ją uprowadzić. Może to wszystko miało na celu porwanie Ibby, a nie zabicie Manny'ego czy Angeli albo ciebie i mnie? My tylko…

– …Byliśmy dla nich przeszkodą – dokończyłam cicho. – Ale jaką wartość przedstawia dla nich pięcioletnie dziecko? Czy Isabel wykazywała jakieś zdolności, które świadczyłyby, że nadaje się na Strażniczkę?

– Jeszcze nie. Najczęściej nie zdarza się to przed okresem dojrzewania. Jednak takie zdolności rzeczywiście występują w naszej rodzinie. – Wzruszył ramionami. – Sam zacząłem je wykorzystywać dość wcześnie. Około dziewiątego roku życia, o ile dobrze pamiętam.

Sięgnęłam myślami w przeszłość i zamyśliłam się. Wydawało się niemożliwe, by owe ataki miały na celu wyłącznie wyeliminowanie opiekunów Ibby, niemniej Luis miał rację: uprowadzenie Isabel wyglądało na główny, a nie podrzędny zamysł.

– W takim razie nie wypuszczą jej tak łatwo – stwierdziłam. – Skoro już się postarali, żeby wpadła im w ręce.

Luis wpatrywał się we mnie z napiętym i ponurym wyrazem twarzy.

– Myślisz, że ją zabiją?

– Nie wiem – odrzekłam cicho. – Nie mam pojęcia czego od niej chcą.

Dziesięć minut później oddałam klucz recepcjoniście, co nasunęło mu niepokojącą myśl, że coś nam się nie spodobało w kwaterze, a potem wraz z Luisem wsiadłam na motocykl i ruszyliśmy dalej.

Ślad w sferze eterycznej wciąż był wyczuwalny i nadal dość wyraźny. Od Isabel oddzielała nas najwyżej godzina drogi. Bez względu na to, jak i czym ją przewozili, ów środek lokomocji był wolniejszy od naszego motocykla, nawet nieco przeciążonego. Dodałam gazu i zaczęliśmy skracać ten dystans.

Jechaliśmy niemal przez godzinę, a moje instynkty – odziedziczone po dżinnach oraz te ludzkie, cielesne – odezwały się, żądne krwi. Znaleźliśmy się bardzo blisko celu, tak blisko, że jedynie pas horyzontu zdawał się oddzielać nas od Isabel.

Uważaj, ostrzegała ostrożna część mnie. Oni będą walczyć, by ją zatrzymać.

– Kolorado! – krzyknął Luis, kiedy minęliśmy w pędzie wielką tablicę. Mało mnie obchodziły granice stanów. Trop wskazywał, że Isabel znajduje się zaledwie kilka kilometrów przed nami, i zamierzałam dogonić porywaczy. – Cholera! Cassiel, zwolnij… gliny!

Dostrzegłam wóz patrolowy, kiedy go mijaliśmy, zaczajony na polnej drodze obok autostrady. Zerknęłam we wsteczne lusterko, by sprawdzić, czy policja ruszy za nami w pościg.

Ruszyła.

– Zatrzymaj się! – wrzeszczał do mnie Luis. – Nie zgubisz ich na prostej szosie; wyhamuj!

Zwolniłam. Nie było to takie proste. Instynktownie chciałam kontynuować pogoń za porywaczami i choć wiedziałam, że Luis ma rację, nie miałam też ochoty dawać za wygraną.

Radiowóz zatrzymał się za nami i wysiadło z niego dwóch ludzi. Jeden z nich podszedł, podczas gdy drugi pozostał w aucie.

– Proszę zejść z motoru – nakazał policjant. Był wielkim, zwalistym facetem, z trochę nieprzeniknionym i zarazem uprzejmym wyrazem twarzy. Ciemne okulary przesłaniały mu oczy, podobnie jak czapka z daszkiem. Sprawił na mnie wrażenie kanciastego sztywniaka.

Przełożyłam nogę przez siedzenie, Luis zrobił to samo, a kiedy już zeszliśmy z motocykla, policjant wyciągnął broń i przycisnął mi ją mocno do klatki piersiowej, dokładnie na wysokości mojego kruchego ludzkiego serca.

– Nie ruszać się – rzucił. Luis zamarł, nie ważąc się protestować i zapłacił za to; drugi z policjantów wyszedł z wozu, złapał go za kołnierz i pchnął na rozgrzany metal karoserii samochodu.

A potem przystawił lufę rewolweru do jego karku.

– Na ziemię – powiedział ten, który pilnował mnie. – Twarzą w dół. No, już!

Asfalt okazał się gorący i lepki, ale nie miałam specjalnego wyboru. Mogłam wprawdzie stawiać opór, ale wątpię, czy pomogłabym w ten sposób Luisowi i sobie. Wypadki mogły potoczyć się w sposób nieprzewidywalny, poza tym nie rozumiałam reakcji policjantów. Wydawała się za ostra jak na przewinienie, polegające na przekroczeniu dozwolonej prędkości.

– Ręce! – ryknął policjant. Poczułam nacisk twardego kolana pośrodku swoich pleców i przemieściłam ramiona za siebie. Gliniarz zatrzasnął chłodny metal na moich nadgarstkach i, szarpiąc mocno za kajdanki, poderwał mnie w górę, na kolanach. Ból przeszył mi naciągnięty bark i powstrzymałam grymas. – W porządku, ty suko, masz minutę, żeby powiedzieć mi to, co chcę usłyszeć. Kapujesz? – Przycisnął mi broń mocniej do głowy. – Kapujesz?

– Tak – odparłam. Strażnik Ognia potrafiłby unieszkodliwić broń palną. Być może zrobiłby to również Strażnik Ziemi, wyginając metal lufy, jednak unieszkodliwianie broni palnej należało do umiejętności, jakich Luis nie posiadał, a ja również tego nie umiałam.

Nie wiedziałam, jakie pytanie chce zadać policjant i byłam zaskoczona, kiedy je wypowiedział, chłodnym napiętym głosem:

– Gadaj, co się stało z moim synem.

Nie miałam pojęcia, o czym mówi, i przelotnie zerknęłam na Luisa, który leżał twarzą w dół w masce wozu. Jego ciemne włosy były wilgotne i oblepiały mu głowę. Wydawał się zdesperowany i wściekły.

Niebezpiecznie zdesperowany i rozwścieczony.

– O czym wy gadacie? – rzucił Luis. – Puśćcie ją! Trzymający go policjant pchnął go jeszcze mocniej.

– Zaniknij się.

– Nie, nic z tego! Policja stanu Kolorado ma kamery w swoich wozach, tak? Uśmiechnijcie się do nich, dupki, bo przyskrzynią was za brutalność!

– Luis! Przestań! – krzyknęłam i wykręciłam się na tyle, by zobaczyć skraj twarzy policjanta, który przystawiał mi broń do głowy. – Nie wiem, o czym pan mówi. Co jest z pańskim synem?

Było to bardzo ryzykowne pytanie. Wyczułam gwałtowną furię kipiącą w gliniarzu i mało brakowało, by pociągnął za spust i zastrzelił mnie.

– Co z moim synem? – powtórzył. Zacisnął dłoń na moich różowych włosach i boleśnie szarpnął mi głowę do tyłu. – Co z moim synem? Chyba sobie robisz ze mnie jaja.

– Randy – powiedział drugi policjant. – Ten gość ma rację. Jesteśmy tu na widoku. Jak chcesz się czegoś dowiedzieć, to nie maglujmy ich tutaj, na poboczu.

– Te kamery można rozwalić – stwierdził Randy.

– Może i tak, ale co z przejeżdżającymi samochodami?

Randy zawahał się. a potem chwycił kajdanki i postawi! mnie na nogi. Szarpnął moje ramię, nakazując iść w stronę wozu policyjnego, podczas gdy jego partner otworzył tylne drzwi i wepchnął Luisa do środka. Luis się nie szarpał, ale kiedy zbliżyłam się do tego pojazdu, mieszanina odorów – nagrzanego metalu, wymiocin, rozpaczy, potu, krwi, zatęchłego powietrza i fetor plastiku – sprawiła, że wiele kosztowało mnie, żeby nie stawiać oporu.

Nie. W końcu musiałam się nauczyć radzić sobie ze swoimi problemami, a teraz, ze spluwą wycelowaną w moją głowę, miałam ku temu idealną okazję.

Kiedy znalazłam się już w policyjnym wozie, powiedziałam sobie, że nie jest aż tak źle, było to jednak zbyt oczywiste kłamstwo, które rozsypało się, gdy tylko drzwi zatrzasnęły się za mną. Powietrze było duszące i cuchnące. Zakasłałam, ledwie powstrzymując odruch wymiotny i starając się nie rzucać jak zwierzę schwytane w sidła.