Выбрать главу

– Nie dotykać tego – ostrzegł. Skinęłam głową. Nie musiałam wcale ruszać woreczka. Sama jego obecność wyjaśniała mi wszystko.

Tamci pozostawili fałszywy trop, aby nas zwieść. Była to krew Isabel, wytoczona z jej młodego organizmu, zapewne we śnie. W woreczku mieściło się mniej niż pół litra krwi. Rozpryskali ją wzdłuż szosy i pozostawili wyraźny, świeży ślad, prowadzący do tego miejsca, gdzie rozlali resztę, by nas tu przyciągnąć.

Wyprostowałam się błyskawicznie.

– Luis – powiedziałam ostro. – Szykuj się. Oni to zrobili nie bez powodu.

Spojrzał na mnie otępiałym wzrokiem, nadal rozcierając krew w palcach. Krew Isabel. Uznał, że dziewczynka nie żyje. Pokazałam mu woreczek, ale najwyraźniej niczego nie rozumiał.

– Polują na nas – podjęłam. – A ona, Isabel, nadal… Chciałam powiedzieć, że nadal żyje, ale nie zdążyłam.

W trawie rozległ się cichy pomruk; coś skoczyło na nieosłonięte plecy Luisa, coś, co przypominało szarobrązową smugę. Usłyszałam mrożący krew w żyłach ryk, budzący prymitywne instynkty, odziedziczone po istotach, które przez miliony lat czaiły się w pieczarach, czekając na atak drapieżników.

Instynkty ludzkie, a nie te znane dżinnom. Bestią, która zaatakowała Luisa, był kuguar, i to wielki a ja nie miałam czasu, by pospieszyć Luisowi z pomocą. Zbliżały się inne zwierzęta, poruszając się ukradkiem i aż nienaturalnie skupiając się na celu. Dwa kolejne kuguary – A z północy i południa nadciągały dwa ogromne czarne niedźwiedzie.

– Padnij! – wrzasnęłam do Stylesa, kiedy kuguar szykował się do skoku na jego plecy. Styles mnie nie usłuchał. Zamiast tego odwrócił się, wyciągnął broń i strzelił Spudłował. Drapieżnik zaatakował go z wściekłym rykiem i przewrócił na trawę. Drugi policjant wycelował w łeb zwierzęcia.

W ostatniej chwili wybiłam mu broń z ręki. Odgłos wystrzału poruszył wielkiego dzikiego kota, który uniósł łeb i spojrzał na nas dwoje. Jego ogromne szarozielone ślepia świdrowały nas z przerażającą intensywnością; szykował się do skoku.

– Schowaj się za mną! – krzyknęłam i zasłoniłam policjanta. – Nie strzelaj!

Kuguar wzbił się w powietrze, wysuwając ostre i zakrzywione jak szable pazury, by mnie nimi rozszarpać.

– Zejdź mi z drogi! – Usłyszałam, jak gliniarz wrzeszczy za moimi plecami, ale niemal całą uwagę skupiłam na atakującym zwierzęciu. Ktoś nim kierował i sterował, zagłuszając w kuguarze instynkt samozachowawczy. Te stworzenia nie były naszymi naturalnymi nieprzyjaciółmi; stanowiły żywą broń, oszołomione i przerażone pod pokrywą wściekłości.

Nie mogłam pozwolić, by zginęły, gdyż zwierząt tych pozostało na ziemi tak niewiele, a ludzi było tak dużo. Luis i ja mogliśmy poradzić sobie inaczej z tymi kuguarami.

Podejmując ryzyko – i to wielkie – pacnęłam dłońmi w łeb zwierzęcia, gdy spadło na mnie i przygniotło do ziemi z głuchym łupnięciem. Miękka sierść, twarde kości, napięte, potężne mięśnie. Dostrzegłam błysk kłów. Pazury rozerwały skórzaną kurtkę na moich piersiach i poczułam pieczenie draśniętego naskórka.

Skórzane ubranie osłoniło mnie częściowo, ale miałam najwyżej sekundy na działanie. Wlałam w zwierzę swoje moce, nie po to, by je zdominować, lecz aby uwolnić jego umysł z pułapki mocy, w jaką został schwytany teoretycznie wydawało się to łatwe, jednak nasz niewidzialny wróg miał siłę najpotężniejszego Strażnika Ziemi oraz bezwzględność demona. Rozerwałam więzy krepujące mózg kuguara, a ów dziki kot odskoczył ode mnie, warcząc z przerażenia i dezorientacji.

Znalazłam się obok roztrzęsionego policjanta i ukryłam w trawie.

Kuguar, który zaatakował Luisa, leżał nieprzytomny na boku, oddychając powoli i miarowo.

Pomogłam Stylesowi wstać. We czwórkę zetknęliśmy się plecami i barkami, ustawiwszy się tak przeciwko niedźwiedziom, zbliżającym się susami.

– Następnym razem je uśpij – powiedział do mnie Luis, mając na myśli kuguary. – Bo inaczej znowu rzucą na nas te zwierzęta, kiedy tylko je puścisz.

Miał rację. Kuguar, którego oswobodziłam, nagle zawrócił i znów puścił się w naszą stronę biegiem. Po chwili zwolnił nieco i kroczył już tylko powoli, z lśniącymi oczami wbitymi we mnie. Jego wielkie łapy stąpały po trawie niemal bezszelestnie, ale słyszałam ciche warczenie w chłodnym powietrzu.

Zwierzęta zapoznały się już z moją mocą. Spróbowały jej. Nie mogłam już okazać im litości bez szkody dla siebie. Zabiłyby mnie, gdyby mogły. Mnie, Luisa i tych dwóch policjantów.

Tylko po co? Z powodu Isabel? Po co?

– Cassiel – odezwał się Luis i wyciągnął rękę. Nie dawałam sobie sprawy, że wyczerpują mi się zapasy mocy, ale on o tym pomyślał. Potrzebny mi był świeży jej zastrzyk. I złocistym strumieniem wlała się we mnie, wzbudzając miłe dreszcze; odcięłam jej dopływ tak szybko, jak to tylko możliwe, aby skoncentrować uwagę na tym, co działo się wokół. – Uśpij je. Pozbaw je przytomności, gdy będzie trzeba.

Przytaknęłam. Obaj policjanci wyciągnęli rewolwery, ale wątpiłam, czy zdołaliby zabić zwierzęta, nim te rozerwałyby ich na strzępy – chyba że naprawdę świetnie strzelali. Niedźwiedzie nacierały, jeden od strony Luisa a drugi – Stylesa.

– Uwaga! – wrzasnął Luis i puścił mnie. Odwróciłam się od niego, stawiając czoło najbliższemu zagrożeniu. Był nim kuguar, a właściwie samica kuguara, która już wyskoczyła w powietrze. Rozwierała paszczę, ukazując przerażająco ostre zębiska, a jej ryk miał sprawić, bym znieruchomiała ze strachu.

Zamiast tego wyczekałam do ostatniej chwili, a wtedy odstąpiłam w bok i wskoczyłam jej na plecy, by trzepnąć ją z tyłu w łeb, kiedy znalazła się znowu na ziemi. Ryknęła ponownie i zakręciła się w kółko, jednak wymacałam już odpowiednie naczynia krwionośne i ucisnęłam je.

Łapska się pod nią ugięły. Wciąż dyszała, ale wolniej. Przytrzymałam ją w miejscu, przeskoczyłam przez jej cielsko i podążyłam w stronę Stylesa, który wymierzył broń w nacierającego czarnego niedźwiedzia.

Ten zwierz nie był aż tak wielki jak niektóre z jego gatunku, lecz mimo to i tak duży – ważył co najmniej tyle, co pół przeciętnego człowieka, składał się niemal z samych mięśni i kipiał wściekłością. Czarne misie miały najczęściej dość łagodną naturę, jednak ten wydawał się prawie oszalały. Dręczony straszliwym bólem, rozerwałby wszystko, co znalazłoby się w zasięgu jego pazurów i kłów.

Powtórzyłam sztuczkę z unieszkodliwieniem, lecz tym razem okazało się to trudniejsze. Musiałam równocześnie koncentrować uwagę na samicy kuguara, a ten niedźwiedź był silny i bardzo, ale to bardzo rozwścieczony. Kiedy w końcu przewalił się na splątane i połamane źdźbła wysokiej trawy, sapał ciężko i wydawał odgłosy bardzo przypominające jęki przerażenia.

Rozejrzałam się wokoło. Luis obalił ostatniego kuguara, a drugi niedźwiedź bardziej przebiegły od pozostałych zwierząt – to atakował Luisa, to znów się nieco wycofywał. Nie wydawał się do końca zaangażowany Pomyślałam, że ten zwierz nie pozostaje w pełni pod kontrolą naszych nieprzyjaciół.

Na razie radziliśmy sobie nieźle, nie zabijając bez potrzeby.

Mój optymizm okazał się trochę przedwczesny. Na to, że kłopoty jeszcze się nie skończyły zwrócił mi najpierw uwagę drugi z policjantów – na naszywce na jego mundurze widniało nazwisko „Cavanaugh” – który położył mi dłoń na ramieniu i wskazał w kierunku wschodnim. W odległości trzydziestu kilku metrów wznosiła się smuga czarnego dymu. Gdy na nią patrzyliśmy, rozeszła się w poziomą linię, a gdy sucha trawa zajęła się ogniem jak podpałka, płomienie wystrzeliły na dwa metry w górę. Wiatr wiał w naszym kierunku. Po kilku chwilach dym dotarł do nas, gęsty i dławiący. Ogień postępował tuż za nim, rozprzestrzeniając się po wyschniętej trawie szybciej od biegnącego człowieka. Nie mogłam pozostawić ogłuszonych zwierząt, by spłonęły żywcem, ale gdybym przestała je kontrolować, znów rzuciłyby się na nas.