Выбрать главу

Styles i ja zbyliśmy go milczeniem.

– Myślisz, że ci ludzie… kimkolwiek są… porywają dzieci Strażników – odezwał się po chwili Styles. Mięśnie twarzy drgnęły mu, jak gdyby powściągał impuls, by kogoś lub coś ugryźć. – Mój Boże. W jakiej skali to się rozgrywa?

– Nie wiem. Strażnicy są… – Są tajemniczy. Podstępni. Zaprawieni w pokonywaniu przeciwność. – Oni nie palą się do tego, żeby dzielić się informacjami z osobami spoza ich kręgu. Jeśli porwano dzieci innych Strażników, to fakt, że ich rodzice są Strażnikami, nie został odnotowany w żadnych policyjnych raportach. Należałoby porównać listę Strażników z personaliami osób, które zgłosiły zaginięcie swoich dzieci.

Był to trudny okres dla Strażników, wobec czego dla ich nieprzyjaciół nadarzała się świetna okazja do uderzenia. Wielu z tych Strażników, którzy mieli dzieci, a wyjechali z grupą Lewisa Orwella, mogło się jeszcze nawet nie dowiedzieć o porwaniu ich pociech, choć osobiście nie uważałam, by był to proceder na wielką skalę. W całej tej akcji wyczuwało się raczej zimne, kliniczne planowanie oraz laserową precyzję.

Luis mógł dotrzeć do rejestrów Strażników. O ile jeszcze żyje, usłyszałam we własnych myślach ironiczny podszept, który jednak szybko uciszyłam. Żył na pewno, pobierałam od niego energię, a nasza więź stawała się coraz silniejsza. Wiedziałabym, gdyby stracił życie. Wiedziałam, kiedy Manny…

Nie. Luis żył i albo go uprowadzono, albo też podążył czyimś tropem beze mnie. A może przytrafiło mu się i jedno, i drugie. Mógł zostać zwabiony i porwany. Nie było to wykluczone w całym tym zamieszaniu. Mógł też z własnej woli oddać się w ręce prześladowców, jeżeli posłużyli się Isabel, aby go dopaść.

Dreszcz wściekłości przeszedł przeze mnie, wypalając rozgrzany do czerwoności ślad od czubka głowy po podeszwy stóp. Ci, którzy to zrobili – którzy nadal robią swoje – słono za to zapłacą. Odrodziłam się w ludzkim ciele bez instynktu litości, a dotychczasowe dramatyczne przeżycia zdusiły we mnie wszelkie miłosierne odruchy.

– Co zrobimy? – zapytał policjant. Odetchnęłam głęboko i z rozmysłem stłumiłam w sobie ogień, zachowując go na bardziej stosowny czas oraz cel.

– Powinniście zacząć od przejrzenia waszych policyjnych rejestrów – powiedziałam. – Skupiając się na zaginionych albo porwanych dzieciach.

Twarz Stylesa wyglądała jak odlana z betonu.

– Czy masz pojęcie, jak wiele dzieci ginie co roku?

– Przerażająco wiele? – Nie czekałam na potwierdzenie. – Mamy mało czasu, oficerze Styles. Luis może już nie mieć go wcale. Muszę odnaleźć jego i Isabel. Obiecuję, że jeżeli odszukam pańskiego syna, przywiozę go panu całego i zdrowego, ale teraz muszę już ruszać. Natychmiast.

– Dokąd? – Było to całkiem rozsądne pytanie. I nie miałam na nie sensownej odpowiedzi.

– Odejść stąd – odrzekłam. – Gdziekolwiek. Wymienił następne wymowne spojrzenie z Cavanaughem, który w końcu wzruszył lekko ramionami i powiedział:

Sam nie wiem, stary. Ona mogła parę razy nas zostawić, żebyśmy zdechli. Nie zrobiła tego. Myślę, że to przemawia na jej korzyść.

Styles znowu zwrócił się do mnie:

– Nie mam zaufania do Strażników – stwierdził. – I moja żona też im nie ufa. Jeśli Strażnicy za tym stoją…

W to nie mogłam uwierzyć. W każdym razie nie sądziłam, by stała za tym oficjalna organizacja Strażników. Lewis Orwell i Joanne Baldwin nigdy nie przyłożyliby do czegoś takiego ręki.

– Ustalę to – obiecałam. – Daję wam słowo. Skinął głową i cofnął się o krok.

Wsiadłam na motocykl, sprawdziłam kontrolki i odpaliłam silnik. Wkrótce musiałam uzupełnić paliwo, ale na razie chciałam tylko oddalić się od swądu spalonej trawy oraz klęski.

Policjant Styles nie pomachał mi ręką na pożegnanie, ale przypuszczałam, że za pewien sukces powinnam uznać to, że nie wyciągnął broni.

Ruszyłam przed siebie, kierując się w stronę Kolorado. Nie byłam już pewna, czy znajdę tam odpowiedzi na swoje pytania, jednak ruch, wszelki ruch był lepszy od stania w miejscu, kiedy brakowało czasu i nie należało go trwonić.

Przejechałam szosą jakieś dziesięć kilometrów, kiedy usłyszałam szept: głos Luisa, wyraźny, jakby jego usta znajdowały się tuż obok mojego ucha.

– Cassie.

Nie nazywaj mnie tak. Wyczułam płynący od niego impuls leniwego rozbawienia.

– Cassiel.

Zatrzymałam się z piskiem opon na poboczu. Wiatr zerwał się znowu, wzbijając wokół wirujący kurz. Przymknęłam oczy i skupiłam się, kierując uwagę ku swemu wnętrzu. Szukając.

To był jego głos, ale nie wyczuwałam jego obecności.

– Luis? Gdzie jesteś?

– Związany na pace ciężarówki – odparł. Mówił dziwnie wolno i spokojnie. – Przykro mi. Złapali mnie w tym dymie. Niewiele mogłem zrobić.

Kłamał. Każdy Strażnik Ziemi bez trudu wykaraskałby się z podobnej sytuacji. Liny, metal – takie rzeczy poddawały się ich mocy i dlatego okazywały się zdecydowanie mało skuteczne jako więzy, chyba że nieprzyjaciel współdziałał z jakimś innym Strażnikiem, który uniemożliwiał schwytanemu ucieczkę.

– Oddałeś się w ich ręce dobrowolnie – powiedziałam.

– Przyskrzynili mnie. – Wydawał się tym lekko ubawiony; a może raczej oszołomiony. Mnie wcale nie było do śmiechu. – Posłuchaj, oni nas wrobili. Zastawili na nas pułapkę. Jeżeli chcemy dotrzeć do Ibby, musimy im pozwolić zabrać nas do niej. Nie rozumiesz tego? Musimy przestać walczyć.

– Nie wiadomo, czego od nas chcą – stwierdziłam. – Albo co z tobą zrobią. Luis, powiedz, gdzie jesteś. Powiedz mi.

– Nie. Nie, póki nie będę gotowy. Nie chcę, żebyś wpadła jak bomba i wszystko rozwaliła, a znam cię dobrze. Jesteś subtelna jak ołowiana rura. Kiedy zobaczę się z Isabel, kiedy przekonam się, że jest bezpieczna, wtedy dam znać.

– Jak ci się udaje rozmawiać ze mną?

– Wywołuję wibracje błony bębenkowej w twoich uszach. Stara sztuczka Strażników Ziemi stosowana podczas tajnych operacji – powiedział Luis. Ton jego głosu się zmienił. – Muszę kończyć. Kierujemy się teraz na północ. Jedź za nami.

I wtedy zamilkł; słyszałam już tylko nieustanny, cichy skowyt wiatru.

Dureń.

Nie miałam wyboru i musiałam postępować zgodnie z jego instrukcjami.

Podjechałam po benzynę po ponad dwóch godzinach jazdy i czekania. Nie usłyszałam już słów Luisa, choćby cichego i czułego szeptu, jakim wypowiedział wcześniej moje imię. Zastanawiałam się, czy on wie, jak to zabrzmiało, jak bardzo ciepło.

Głowiłam się, czy zdaje sobie z tego sprawę.

On cię potrzebuje, coś mi podpowiadało. Co jeszcze nie oznacza, że mu na tobie zależy. Niby z jakiego powodu? Raczej go nie kusisz.

Była to głupia myśl. W grę wchodziło tak wiele poważniejszych spraw, a jednak stanowiła dla mnie kolejny sygnał, że wsiąkam coraz głębiej w bagno tego, co ludzkie. Musiałam walczyć z tym energiczniej, odrzucać takie emocje, cielesne przyjemności i pokusy.

Na stacji benzynowej kupiłam hot doga i zjadłam go, stojąc obok motocykla, gdy napełniał się bak. Wypiłam wodę ze sporej butelki, a potem pomknęłam znowu przed siebie w gęstniejących ciemnościach. Szosa wiodła pod górę, przechodząc z obszarów pustynnych w tereny z bujniejszą roślinnością, coraz gęściej zadrzewione. Gwiazdy już świeciły, mimo że słońce nie skryło się jeszcze do końca za koronami drzew, a droga pogrążona była w głębokich aksamitnych ciemnościach.

W Pagosa Springs głos Luisa odezwał się znowu przy moim uchu, informując, że wciąż zmierzają na północ, podążając tą samą trasą, którą jechałam.