Bordan może i był od niej silniejszy, lecz liczyłoby się to wyłącznie wtedy, gdyby wolno mu było ją zaatakować. A zorientowałam się ze sposobu, w jaki się skłonił, że wcale nie miał w tym względzie wyboru.
– Jak chcesz – powiedział. – Zatrzymaj sobie tę zdrajczynię. Ale wiedz, że ryzykujesz. W przyszłości możemy nie okazać się tacy wyrozumiali.
– Zobaczymy – odrzekła Joanne. – To musiała być jakaś paskudnie brudna robota, skoro tak wam zależało, żeby zmusić Cassiel do jej wykonania.
Mogłabym jej wszystko wyjawić, jednak było to coś, co starałam się zdusić w sobie. Nie zniosłabym wstydu, towarzyszącego takiemu wyznaniu, chyba że dozując go w małych, choć i tak bolesnych dawkach.
Bordan nie mógł odpowiedzieć, bo sam nie znał szczegółów sprawy. Ashan nie rozpowiadał takich rzeczy, nawet innym dżinnom. Przynajmniej to mi sprzyjało; moja spektakularna eksmisja ze świata dżinnów mogła wywołać wątpliwości i plotki. A Ashana nie stać na coś podobnego. Może i był potężny, lecz nikt za nim nie przepadał.
– Skoro tak zadecydowałaś – wycedził Bordan – to wolna wola. Ale z czasem tego pożałujesz.
Nie patrząc już w moją stronę, ulotnił się, a wraz z nim rozwiały się moje ostatnie nadzieje. Nie mogłam już wrócić do grona starych dżinnów ani stać się jednym z nowych, od Davida; Ashan postarał się, by zamknąć mi drogę do eterycznych sfer tego świata.
Nigdy nie będę także prawdziwym człowiekiem.
przytłaczającą ciszę, jaka zapadła, przerwała w końcu Joanne.
– Nie znam cię za dobrze, ale myślę, że sytuacja wymaga, żeby przejść od lodów do alkoholu.
Nigdy wcześniej nie próbowałam wina i jego mocny aromat przyprawił mnie o mdłości. Umoczyłam usta w trunku i odstawiłam go na bok z obrzydzeniem. Nagle wszystko wydało mi się nie na miejscu. Skóra jakby skurczyła się na moim ciele, a pożyczone ciuchy zrobiły się szorstkie i chropowate jak papier ścierny. Światło było zbyt dokuczliwe, a pokój zagracony i pełen ostrych krawędzi. Podążyłam na ślepo w stronę krzesła i usiadłam na nim, przesłaniając oczy. Drżałam i narastało we mnie ciśnienie, jakby grożąc rozerwaniem mnie w niewytłumaczalny sposób.
Zamiast tego poczułam tylko wilgoć w oczach, która spłynęła po policzkach. Otarłam ją zmieszana i ujrzałam na swoich bladych dłoniach łzy.
– Nie – zaprotestowałam. – Nie jestem człowiekiem. Nie płaczę jak jakieś bezradne… zwierzę!
A jednak szlochałam nadal, bezsilna wobec własnej rozpaczy, co irytowało mnie jeszcze bardziej. Kiedy Joanne nachyliła się i chciała coś do mnie powiedzieć, odepchnęłam ją gwałtownie.
Wymierzyła mi mocny policzek, aż zapiekła mnie twarz. Krzyknęłam pod wpływem bólu i popatrzyłam na nią w zdumieniu. Ciekło mi z nosa. Czułam się żałośnie – żałośnie ludzko.
– Przestań zachowywać się jak kretynka – rzuciła.
– Przecież żyjesz. Nie zginęłaś i nie umierasz. Ashan nie zabierze cię z powrotem? Też mi powód do płaczu. Poznałam gościa i szczerze mówiąc, uważam, że powinnaś się z tego cieszyć. Jeśli chcesz przeżyć, to będziesz nas potrzebowała. Strażnicy są ci potrzebni. Przestań być idiotką.
Czy byłam idiotką? Czułam się jak idiotka, ale tylko dlatego, że brakowało mi sił, aby się na niej odegrać. Łypałam na nią, pragnąc, by odczuła moją złość. Nie wydawała się tym zbytnio poruszona, ale przecież słyszałam różne historie… Joanne postawiła się Ashanowi i wygrała. Pokonała Demony.
Mój żałosny gniew niezbyt ją więc przeraził.
– Nie potrzebuję twoich Strażników – oznajmiłam stanowczo. – Ludzie nie są mi potrzebni. I nigdy nie będą.
– Wiesz co, sieroto? Potrzebujesz nie tylko Strażników… zacznij się przyzwyczajać powoli do myśli, że potrzebujesz także ludzi, bo teraz jesteś człowiekiem – powiedziała Joanne. – Z krwi i kości. Lepiej weź to pod uwagę.
Sięgnęła po pudełko z jednorazowymi chusteczkami i rzuciła mi je zręcznie na kolana. Powoli wyciągałam z niego chusteczki i niezdarnie ocierałam spływające łzy i zasmarkany nos.
Joanne przewróciła oczami.
– Masz – powiedziała i wzięła świeżą chusteczkę. Przyłożyła mi ją do nosa. – Wydmuchaj.
– Co?
– Wysmarkaj sobie nos. No, już, ale z ciebie tępy dżinn… nawet dwuletnie dziecko potrafi się wysmarkać.
Wydmuchałam nos, czując się upokorzona, brudna i rozpaczliwie wściekła na to wszystko. A potem wzięłam kolejną chustkę wysmarkałam się znowu, już samodzielnie, czując przy tym, że oczy pieką mnie nieco mniej.
Joanne patrzyła na mnie w milczeniu przez kilka sekund. Ja też na nią spojrzałam, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć.
– Lody się topią – zauważyła. Przyniosę wino. później podejrzewałam, że celowo nie uprzedziła mnie o wpływie alkoholu na ludzki organizm.
Nazajutrz po raz pierwszy opuściłam dom Joanne jako że tak powiem, człowiek. Wyszukała dla mnie ubrania – kierując się własnym gustem, niekoniecznie zgodnym z moim, choć uprzejmie ustąpiła, gdy zamiast ubrań o lodowato niebieskim kolorze, jakie początkowo wybrała, zażądałam innych, jasnoróżowych. Miałam już dosyć zimna. Spodnie były długie, wąskie i białe, wystarczająco dobrze dopasowane do konturów mojego ciała. Joanne znalazła dla mnie sięgające kostek buty z miękkiej białej skóry oraz białą jedwabną koszulę pod dopasowaną jasnoróżową kurtkę. Moje włosy wyglądały dość niezwykle, ale uznałam, że podoba mi się, gdy są takie rozwichrzone. Pasowały do mnie, choć zdaniem Joanne przypominały worek piór. Zrezygnowała jednak z modelowania czegoś na kształt ludzkiej fryzury, uznając, że przynajmniej nie sprawią mi kłopotów na wietrze. A jednak…
– Czuję się głupio – powiedziałam, gdy otworzyła drzwi swojego wozu.
– Niepotrzebnie – stwierdziła. – Wyglądasz dość egzotycznie, ale naprawdę dobrze. Poza tym przejedziesz się moim wspaniałym kolekcjonerskim mustangiem, więc humor ci się zaraz poprawi.
Nie wiedziałam zupełnie, co ma na myśli. Rozumiałam doskonale, że auto to taki pojazd, środek transportu, ale nie znałam się na subtelnościach motoryzacji. Usadowiłam się niezgrabnie na miejscu dla pasażera, gmerając przy pasach bezpieczeństwa, które Joanne kazała mi zapiąć.
Uruchomiła pojazd, który zagrzmiał niemiło, a swąd rozgrzanego metalu sprawił, że poczułam się jak w pułapce, klaustrofobicznie. Na szczęście szyby zjechały w dół Zamknęłam oczy podczas jazdy, a wiatr owiewał mi skórę i włosy. Jego dotyk był prawdziwie uwodzicielski. Rejestrowałam tak wiele różnych tonów i barw.
– W porządku? – zapytała Joanne. Otworzyłam oczy i skinęłam głową. Auto pędziło, zbyt szybko, bym mogła na czymkolwiek skupić uwagę. Kierowanie nim wydawało się skomplikowane. Poczułam niespodziewane zdenerwowanie; tyle było rzeczy, których nigdy dotąd nie robiłam i nie byłam pewna, czy zdołam je opanować. Ludzie najwyraźniej pokonywali przeszkody z taką łatwością, jakby chodziło o oddychanie. Powątpiewałam, czy i ja mam podobny instynkt.
Joanne nie odzywała się więcej. Jazda tam, dokąd mniej wiozła, nie trwała długo. Przemieszczałyśmy się przez pewien czas wzdłuż wybrzeża, a widok roziskrzonego, bezkresnego morza sprawił, że zapragnęłam zatrzymać tę ludzką machinę na kółkach, usiąść na piasku i pogapić się na przybrzeżne fale. Matka tu jest, pomyślałam. W wodzie, w ziemi. W powietrzu. Unikałam myślenia o tym, że zostałam odcięta od pulsu Ziemi, jednak widok wielkiego poruszającego się oceanu wprawił mnie znowu w poczucie izolacji. Mogłam stąpać po powierzchni tej planety, ale nie znałam jej, nie tak jak kiedyś. Już nie byłam dzieckiem Ziemi; znaczyłam dużo, dużo mniej.