Выбрать главу

Betonowy gmach okazał się więzieniem, a wewnątrz znajdowały się pojedyncze cele ze wzmocnionym stropem i podłogą. To, jak pomyślałam, miało udaremnić uwięzionym Strażnikom korzystanie z mocy, jednak mimo masywnych drzwi zawsze dało się znaleźć jakąś szczelinę, jakąś lukę. Trudno było zakuć w łańcuchy Strażnika Ziemi…

Wyczułam znajomą moc i poderwałam nagle głowę, która już mi powoli opadała.

– Luis?

Przebywał w pierwszej krypcie, jaką minęliśmy. Przez judasza w drzwiach, obok których przechodziliśmy, dostrzegłam znajomy błysk jego piwnych oczu.

– Cassiel? – mówił powoli i niepewnie. – Dobrze się czujesz?

– Nie – odpowiedziałam.

Świadomość, że on jest tutaj i żyje, przepełniła mnie niespodziewaną słodką i ożywczą ulgą. Tamci zamknęli mnie w pomieszczeniu sąsiadującym z celą Luisa, które było naprawdę ponure – gładka podłoga, gołe ściany, toaleta z nierdzewnej stali w kącie oraz zlew z kranem. W rogu leżał zwinięty materac.

I nic poza tym. Zupełnie nic.

Nie rozwiązali mnie, wobec czego zastanawiałam się poważnie, jak niby miałam korzystać z tych udogodnień, które mi tak hojnie zaoferowali, lecz wreszcie usłyszałam ciężki szczęk mechanizmu zamka i do pomieszczenia wkroczyła Strażniczka Ziemi.

Była wysoka, surowa, z krótkimi brązowymi włosami i zaciętymi ustami, i miała bardzo nieprzyjemną minę, zdradzającą, że ja sama oraz wszystko, co się ze mną kojarzyło – cokolwiek mogło to być – wywoływało w tej kobiecie głęboką pogardę. Miała na sobie typowo wojskowy, oliwkowozielony kombinezon zapinany z przodu na zatrzaski; o dziwo, na jej stroju nie było żadnych dystynkcji. Wcześniej zawsze sądziłam, że ludzie czują się zmuszeni do wyróżniania się za sprawą insygniów.

Rzuciła na posadzkę ciasno zaplecione zawiniątko i zakręciła w powietrzu palcem.

– Obrócić się.

Wykonałam pełny obrót, szurając stopami, i w końcu znowu stając twarzą do niej. Przewróciła oczami.

– Nie tak, idiotko, stań do mnie tyłem.

– No to wyrażaj się precyzyjnie.

Kiedy stanęłam zwrócona do niej plecami, podeszła w kilku szybkich, zwinnych krokach i poczułam, jak trzaska plastikowy pasek, który krępował mi nadgarstki. Strażniczka odstąpiła, trzymając w ręku resztki więzów.

– W porządku – powiedziała. – Rozbieraj się. Zdejmuj wszystko.

Jeśli była to ludzka próba sprawienia, bym poczuła się skrępowana lub upokorzona, to nic nie dała. Jedyny problem z rozebraniem się do naga stanowił dla mnie fakt, że trudno mi było schylać się i wyprostowywać bez wywoływania nowej fali potwornego bólu w boku. Kiedy już zdołałam zdjąć ubranie – ona mi w tym nie pomogła – Strażniczka znów się zbliżyła.

– Unieś ramiona – zażądała i pochyliła się, by obejrzeć ranę na moim boku. – Paskudna. Czy zrobił to jeden z naszych pupilków?

– Pupilków? – powtórzyłam.

– Wyrzutków – wyjaśniła. – Wynajdujemy im jakieś zajęcia. Stój bez ruchu.

Nie powiedziała „zaboli”, bo, jak podejrzewałam, mało ją to obchodziło. Przytrzymałam się dłonią ściany, rozpaczliwie usiłując nie skamleć pod wpływem żrącego bólu, gdy kobieta dotykała rany.

Spojrzała z zadowoleniem.

– Wdała się infekcja – stwierdziła. – Uszkodzenie wątroby i kilku naczyń krwionośnych. Spróbuję coś z tym zrobić. Postaraj się nie wrzeszczeć.

Przyłożyła rękę do rany i przekonałam się, że nie wszyscy Strażnicy Ziemi, którzy potrafią leczyć, powinni się tym zajmować. Najwyraźniej nie miała pojęcia, ile bólu mi sprawią a obchodziło ją to jeszcze mniej. W końcu nie mogłam już powstrzymać krzyku. Poczułam się tak, jakby wlała mi w ranę wrzącą lawę.

Wydusiwszy ze mnie wrzask – na czym, zdaje się, właśnie jej zależało – Strażniczka zamknęła ranę i odsunęła się, by z podziwem przypatrzeć się swojemu dziełu. Nie było ono mistrzowskie: placek zaczerwienionej skóry wielkości dłoni i grudowata blizna.

– Powinnaś się w tym podszkolić – rzuciłam. Nie przekazała mi ani trochę mocy poprzez kontakt, co najwyżej doprowadziła do odtworzenia utraconej przeze mnie krwi. W rzeczywistości leczenie, jakie zastosowała, osłabiło mnie jeszcze bardziej, a nie wzmocniło, i uznałam, że taki właśnie był jej zamiar. Pod wpływem tego miałam się nie rozchorować i nie umrzeć, ale zrobiłam się zbyt słaba, aby stanowić potencjalne zagrożenie.

Obnażyła zęby – nie określiłabym tego jako uśmiech – i kopnęła w moją stronę zawiniątko.

– Ubierz się – poleciła. – Chyba że wolisz pozostać goła. Ja mam to gdzieś.

Wyszła zabierając moje stare ubranie i zamykając za sobą pancerne drzwi. Kucnęłam i podniosłam pakunek. Rozplatałam go; zawierał cieniutki kombinezon w kolorze jaskrawożółtym, odblaskowym, i zwykłą bawełnianą bieliznę, skarpetki oraz parę nędznych butów z napisem „Więzień” na podeszwach. Nie było stanika, ale ponieważ byłam chuda, nie przejęłam się tym.

Sama sporządziłabym sobie ubranie, gdybym miała siłę, ale brakowało mi jej, poza tym panował chłód. W celi było zimno jak w jakiejś pieczarze. Albo w krypcie. Wyobraziłam sobie, jak oni pieczętują tę celę i odchodzą, pozostawiając mnie, abym się zagłodziła w osamotnieniu. Dżinn uznałby to za coś frustrującego i nudnego.

Dla człowieka oznaczało to jednak śmierć.

Ubranie nie dawało ciepła, ale poczułam się w nim mniej słabowita – zdaje się, że trochę przeceniałam to, jak ludzkie ciało wpływa na moje odruchy. Ludzie w obecnej dobie, w obowiązującej kulturze, potrzebowali okryć, by czuć się względnie bezpiecznie.

Gdy rozwinęłam materac, znalazłam w nim złożony cienki koc i małą poduszkę. Koc zarzuciłam na siebie, przechadzając się po pomieszczeniu. Mogłam wyczuć obecność Luisa mgliście i niewyraźnie, za ścianą. Gdybym tylko mogła go dotknąć…

Ale oni już postarali się, by to wykluczyć.

Przycisnęłam dłonie, a potem także czoło do ściany. Wyczuwałam go tam, może nawet postąpił to samo, żeby się ze mną porozumieć.

Zaszumiało mi w uszach i usłyszałam jego głos, w uderzająco wyraźnym stereo.

Cassiel?

– Jestem tutaj – odparłam. Nie wiedziałam, czy może mnie dosłyszeć, ale przypuszczałam, że tak. Udało mu się to nawet wtedy, gdy jechałam szosą. – Nic ci nie jest?

Ta suka Strażniczka wciąż faszeruje mnie narkotykami, odezwał się jego głos. Wydawał się wściekły i rozkojarzony. Nie mogą jasno myśleć. Zejście z tych drągów będzie parszywe. A co z tobą?

– Osłabiła mnie – odrzekłam. – Pewnie uważa, że nie musi mnie narkotyzować. – Gdybym znalazła sposób na zetknięcie się z Luisem, w ostateczności pożałowałaby tego. – Co ci wiadomo o tych ludziach?

Mc, poza tym że hodują młodocianych Strażników Ziemi i budują jak szaleni. Glos Luisa stal się ponury. Mają Ibby Powiedzieli, że zrobią jej krzywdę, jeśli będę coś kombinował.

O tak, tamta Strażniczka Ziemi z pewnością pożałuje tego, co zrobiła.

– Odnalazłam C.T. Stylesa – oznajmiłam. – Właściwie to on znalazł mnie. – Opowiedziałam o zasadzce i o dzieciach, które zachowywały się dziwnie. – Myślę, że one nie są sobą. Chyba ktoś nimi steruje. Wykorzystuje je.

Tylko po co porwane dzieciaki miałyby węszyć jak strażnicze psy? Jestem pewien, że mogliby się postarać o prawdziwe dobermany. W jego głosie brzmiała irytacja.

Przypomniało mi się coś, o czym wspomniała tamta Strażniczka Ziemi.

– Wyrzutki – powiedziałam. – To są wyrzutki.

Kto je wyrzucił? – dopytywał się.

Tego nie wiedziałam. Podejrzewałam, że od odpowiedzi na to pytanie zależało wiele, także nasze życie.

Choć Luis starał się koncentrować, w końcu się poddał, a jego słowa przeszły w rozdzierające uszy piski i wycia, wywołane przez niekontrolowane drgania. Wyciszyłam je pospiesznie, ale nadal przywierałam do ściany i sądziłam, że po drugiej stronie tej betonowej zapory on zachowywał się tak samo.