Выбрать главу

Znalazłem się w barażach i zostałem położony na łopatki w pierwszej walce. Na początku wykonałem rzut i prowadziłem 2 do 1 (po tym, jak rywal wymknął się po rzucie z parteru), gdy złapał mnie w przemyślny chwyt, zwany walizką. Zanim się zorientowałem, już leżałem na łopatkach. W sali treningowej, gdzie poszedłem, żeby zdjęli mi opatrunek, zobaczyłem, że palec jest odgięty do tyłu – znowu nastąpiło przesunięcie stawu, sam nie wiem, jak i kiedy. Trener nastawił palec.

Siedziałem tam właśnie na stole z lewą ręką obłożoną lodem, gdy do sali treningowej wszedł mój rywal z drugiej rundy, żeby nałożyć sobie lodu na kark. W półfinałach spotkał się z zawodnikiem ze Straży Przybrzeżnej (przegrał) i przyszedł dowiedzieć się czegoś o zawodniku z miejscowego college’u, który położył mnie właśnie na łopatki. Poradziłem mu, żeby uważał na walizkę.

Cały czas nie sądziłem, że to mój ostatni turniej; czułem się nie najgorzej, choć byłem na siebie zły za to, że dałem się położyć na łopatki. Potem pożegnałem się z żołnierzem, życząc mu szczęścia; skoro wyeliminowano mnie z turnieju i były ze mną dzieci, pomyślałem, że czas najwyższy zabrać je do domu. Miałem ochotę napić się piwa i do syta najeść.

Żołnierz powiedział mi na do widzenia:

– Miło się z panem walczyło, proszę pana.

I to wszystko. Wystarczyło. Nie chciał mnie urazić, ale co się stało, to się nie odstanie. Miał jakieś dwadzieścia cztery lata, ja byłem o dziesięć lat starszy, ale kiedy zwrócił się do mnie per „pan”, poczułem się starzej niż dzisiaj, gdy mam pięćdziesiąt trzy lata; poczułem się jak jakiś wapniak. Najwyższy czas skończyć z zapasami i zająć się trenerką.

Zadzwoniłem potem do Teda Seabrooke’a. (Pozostały mu wtedy jeszcze cztery lata życia; sporo chorował, ale nawet nie podejrzewałem, że jest z nim aż tak źle – on chyba zresztą też nie). Opowiedziałem mu o efektach swojego występu i obwieściłem, że kończę z zapasami. Streściłem mu anegdotkę z „proszę pana”.

– Oj, Johnny, Johnny! – zawołał Ted. – Jeśli on służy w wojsku, to per „pan” zwraca się do każdego.

To mi nie przyszło do głowy – dziwne, ale prawdziwe. Co się jednak stało, to się nie odstanie.

Było to moje ostatnie ważenie przed zawodami. Na tydzień przed turniejem ważyłem 138 funtów, w jego trakcie – 147 kompletnie ubrany. Wiosną tego samego roku po wielkanocnym obiedzie ważyłem 165 funtów, czyli osiągnąłem już swoją „naturalną” wagę. (Obecnie ważę 167 funtów).

Pamiętam, jak dwanaście dni po zdobyciu przez Brendana tytułu mistrzowskiego w kategorii do 135 funtów byliśmy w sali gimnastycznej na wyspie Anguilla, na terytorium brytyjskich Indii Zachodnich. Ja pedałowałem na rowerze, a Brendan bawił się na bębnie: obracał go z całych sił, potem wskakiwał i starał się utrzymać równowagę. W szatni była waga; przed wskoczeniem do basenu Brendan rozebrał się i zważył. Widziałem, że dwanaście dni temu ważył 134,5 funta – teraz podskoczył do 152. To działo się sześć lat temu, a zaledwie wczoraj zadzwoniłem do niego do Kolorado.

– Ile ważysz? – zapytałem. (Zapaśnicy niezmiennie zadają sobie to pytanie).

Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Brendan poszedł się zważyć, słyszałem odgłosy telewizyjnej transmisji z procesu O. J. Simpsona, dochodzące aż z samego Kolorado (ja byłem w Vermoncie). Po chwili Brendan wrócił do telefonu.

– Sto pięćdziesiąt dwa – padła odpowiedź.

(W chwili, gdy to piszę, mój trzeci syn, Everett, urodzony w październiku 1991 roku w Rutland w stanie Vermont, ma trzy i pół roku i waży 32 funty. Wydaje mi się, że jest dość wysoki jak na swój wiek i nieco za szczupły przy swoim wzroście. Ma nieproporcjonalnie duże ręce. Śmiem twierdzić, że wygląda na przyszłego zawodnika wagi średniej).

Zwykły człowiek

Moja sympatia do zapasów wzbudziła wiele nieporozumień, również wśród znajomych. Z Johnem Cheeverem przyjaźniliśmy się od czasów warsztatów w Iowie, podobnie jak ja przepadał za włoską kuchnią i często w poniedziałkowe wieczory oglądaliśmy przy makaronie i pierożkach transmisje z meczów futbolowych. Napisał kiedyś do Allana Garganusa list, w którym umieścił następujące słowa: „John zawsze sprawiał wrażenie osoby dręczonej myślą o tym, że tak krótko dane mu było piastować zaszczytną funkcję kapitana drużyny Exeter, co swego czasu chwilowo napełniało go przecież dumą”.

Niestety, Cheever miał w wielu sprawach rację; przestrzegał mnie kiedyś, że do słabości mojego pisarstwa należą opisy seksu i jedzenia, podczas gdy te rzeczy są najbardziej atrakcyjne, gdy się ich nie opisuje; mylne były jednak diagnozy przyczyn mojego „przygnębienia”; sądził, że są to jak zwykle zapasy, z których nie tylko „chwilowo” byłem dumny. Jeszcze długo po zakończeniu kariery zawodnika i trenera prowadziłem zdyscyplinowane życie. (W moim przypadku zapasy w jednej ósmej składały się z talentu i w siedmiu ósmych z dyscypliny. Sądzę, że podobnie rzecz ma się z moim pisarstwem).

Nie skarżę się raczej na związane z uprawianiem sportu urazy obydwu kolan, prawego łokcia i lewego ramienia. Poważna była tylko operacja ramienia: zerwane ścięgno to nie żarty. Lecz te kontuzje i zabiegi chirurgiczne są dla mnie powodem do trwałej dumy. Kontuzji kolana (naderwana chrząstka) nabawiłem się, ćwicząc z J. Robinsonem w Meadowlands Arena w przerwie między rundami eliminacji turnieju akademickiego w 1984; drugie kolano naciągnąłem w 1988 podczas treningu z jednym z kolegów Brendana w Akademii Vermont. Kolega nazywał się Joe Black i był trzykrotnym mistrzem Nowej Anglii klasy A w kategoriach do 160 i 171 funtów. Gdzieś pomiędzy dwoma urazami kolana naciągnąłem sobie ramię w Nowojorskim Klubie Zapaśniczym, gdy zmagałem się z Colinem. Ramię ucierpiało wskutek rozlicznych naderwań i zerwań ścięgien, a ostatnia kontuzja nie była już w ogóle związana z zapasami: spadłem ze ślizgawki dla dzieci z dwuletnim Everettem na rękach i nie chcąc go przygnieść, wylądowałem na nadwerężonym wcześniej barku. Dzieciak wylądował mi cały i zdrowy na piersi. (Gdyby widział to trener Seabrooke, powiedziałby z pewnością, że zawsze lepiej wychodził mi upadek na prawy niż na lewy bok).

Nie mam cienia wątpliwości, że więcej nauczyłem się, uprawiając zapasy, niż chodząc na zajęcia z twórczego pisania; pisanie jest coraz lepsze dzięki przepisywaniu, a zapasy wychodzą lepiej, gdy powtarza się pewne chwyty i akcje: nieustanne powtórki są konieczne, dopóki dana akcja nie wejdzie zawodnikowi w krew. Nigdy nie uważałem się za „urodzonego” pisarza, a zapasy nie były dla mnie „wrodzoną” umiejętnością, w której spisywałbym się dobrze. Jestem niezłym przepisywaczem; nigdy nic nie wychodzi mi za pierwszym razem – potrafię korygować, korygować i jeszcze raz korygować.