Выбрать главу

— Chętnie stąd odlatujesz? — zapytała Nina.

— Nie.

— Ja też wolałabym, żebyś został. Tym bardziej że roboty starczy tu na długo. Może jednak…

— Streszny wraca.

— Łatwo znajdziesz z nim wspólny język.

— Przecież wiesz, że odlecę.

Papuga jeszcze raz spróbowała dobrać się do guzika.

— Stopniowo odnajdujemy własne miejsce w tej niezbyt zgodnej rodzinie.

— Dziękuję. Beze mnie rezultat byłby taki sam.

— Nie wiem. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo narastania wrogości i z każdym krokiem coraz trudniej jest obejrzeć się za siebie i odnaleźć pierwszy błąd. Przecież mogło się zdarzyć, że stacja zostałaby zwinięta, a planeta zamknięta dla badań, dopóki nie znajdą się „skuteczne metody walki z wrogą fauną”.

Spoza zakrętu wyłoniła się pokiereszowana maska łazika. Pojazd stanął przy hangarze. Tania wyskoczyła z włazu, a za nią na ziemię zwalił się Napoleon.

— Nino — powiedziała Tatiana — zamawialiśmy otwarte wózki. Przywieźli je?

— Za chwilę się dowiesz. Napoleonie, dokąd to? Tatiana dopędziła Napoleona i dała mu prztyczka w biały ryjek. Świstak obraził się i usiadł na pożółkłej trawie.

Kuter z „Segeży”, połyskując w słońcu, wolno opadł na polanę. Cycero przestraszył się, wypadł z zarośli i przytulił się do Niny. Zapomniał o pająku i ściskał go w łapce jak cukierek.

Otworzył się właz kutra i na ziemię spłynęła pochylnia wejściowa. W otworze włazu ukazał się Gleb Bauer, mrużąc oczy oślepione jaskrawym światłem. Dostrzegł wychodzącego z cienia Pawłysza i krzyknął:

— Sława, opaliłeś się jak na wczasach!

Doktor Streszny, który wyłonił się za nim, natychmiast spojrzał na niebo. Nina powiedziała:

— To nie od razu mija.

Świstak Cycero nabrał odwagi i ruszył przez polanę w kierunku Gleba. Wyciągnął łapkę jak po jałmużnę. Ludzie okropnie go rozpuścili.

— Taniu, opiekuj się świstakami — powiedział Pawłysz. — Kleopatra lada dzień powinna rodzić.

— Sława, nie przejmuj się tak bardzo — powiedziała Nina. — Widzę, że nie potrafisz sobie wyobrazić życia bez Kleopatry.

Gleb rozczulił się patrząc na Cycerona.

— Jaki on śliczny. Jak się nazywasz, pingwinie?

Cycero zrozumiał, że człowiek zwraca się do niego, i przechylił śmiesznie głowę, zastanawiając się, co by tu można było wycyganić od gościa.

— Czy to są świstaki? — zapytał Streszny, przywitawszy się z obecnymi. — Jakoś do tej pory nie miałem okazji przyjrzeć się im z bliska.

— Nie wolno żebrać — skarciła Nina Cycerona. — Jak się będziesz tak zachowywał, to przyleci smok i cię zabierze.

Napoleon poderwał się z ziemi i podreptał w stronę ludzi, udając chciwego poszukiwacza skarbu, który spóźnił się na podział złotodajnych działek w Klondike.

Gdzieś niezmiernie wysoko w oślepiająco słonecznym niebie krążył smok, nie zwracając najmniejszej uwagi na ludzi i świstaki.

Dymitr De-Spiller

Przedziwna planeta Igwi

1

Podczas lądowania statek zawadził jedną z łap o gładką ścianę dołu i mało brakowało, a byłby tam wpadł. Utrzymał jednak równowagę, wdrapał się po zboczu na równą płaszczyznę, czepiając się gruntu mosiężnymi spiralnymi podkowami i znieruchomiał.

Gurow spojrzał przez iluminator. Wokół rozciągała się błękitnoszara równina. Monotonny krajobraz Igwi urozmaicały trochę nieliczne pagórki. Niebo było czarne. Skrzyły się na nim gwiazdy, a nisko nad horyzontem płonął wschodzący Evitarius, oświetlając promieniami równinę, i rzucając gigantyczne refleksy na jej powierzchnię przypominającą zmatowiałe szkło.

— Znajdujemy się w odległości mniej więcej pięciuset kilometrów od północnego bieguna Igwi — stwierdził Bujancew rzuciwszy okiem na tablicę świetlną.

— O pięćset dwadzieścia — uściślił Mostów.

— Bardziej na południe nie mogliśmy wylądować. Tam jest o wiele goręcej niż tu — powiedział Gurow i rozpoczął przygotowania do wyjścia na zewnątrz. Ubrał się w żaroodporny skafander, włożył buty na grubych owalnych podeszwach i po przejściu dwóch hermetycznych komór znalazł się na powierzchni planety. Dreptał chwilę w miejscu, aby rozprostować kości, po czym bez pośpiechu skierował się w stronę pobliskiego wzgórza. Miał zamiar zrobić z wierzchołka trochę zdjęć filmowych.

Przeszedł pewnie jakieś pięćset kroków, gdy poczuł nagle silnie pchnięcie, stracił równowagę i upadł. Wydało mu się, że coś żywego prześlizgnęło się koło jego butów.

Spróbował wstać, lecz dotkliwy ból zmusił go do przysiadu. Wyglądało na to, że zwichnął nogę. Gurow, wściekły, włączył nadajnik i po chwili Bujancew i Mostów usłyszeli przytłumiony szumem zakłóceń głos swego kapitana:

— Chłopcy, czy mnie słyszycie?

— Słyszymy — odpowiedział Bujancew.

— Zwichnąłem nogę i potrzebuję pomocy.

— W porządku, kapitanie, już idziemy — odparł Bujancew.

Po chwili Bujancew i Mostów kroczyli po śliskim igwijskim gruncie. W gigantycznym, oślepiającym blasku Evitariusa z trudem dostrzegali sylwetkę Gurowa.

Kiedy zbliżyli się do miejsca, w którym Gurow zwichnął nogę, Bujancew ze zdumieniem rozłożył ręce: kapitan znikł, jakby się zapadł w głąb.

Nieprawdopodobna historia! Przecież nie mógł się nigdzie schować, chyba że za wzgórzem. Zaniepokojony Mostów krzyknął na cały głos do mikrofonu:

— Gurow, czy mnie słyszysz?! Odezwij się!..

Odpowiedzi nie było.

Bujancew z Mostowem obeszli wzgórze dokoła i szybko przekonali się, że Gurowa nigdzie nie ma. Wówczas zdecydowali, że muszą się rozdzielić. Mostów postanowił wdrapać się na wzgórze, aby stamtąd rozejrzeć się po okolicy.

Ze wzgórza oczom Mostowa ukazał się bardzo dziwny obraz. Ich statek przesunął się trochę w bok i stanął sztorcem, opierając się jedną z łap o sterczącą pod kątem z powierzchni gruntu ciemną kolumnę. Kolumna ta, idealnie gładka i prosta, wyglądała jak lufa działa artyleryjskiego wycelowana gdzieś w bok od wąwozu, na którego skraju wylądował statek.

Za wzgórzem Mostów dostrzegł Bujancewa, który stał i z uwagą przyglądał się dziwnej kolumnie. Nagle Mostów zdał sobie sprawę, że statek znajduje się w bardzo chwiejnej pozycji. Niech tylko łapa ześlizgnie się z kolumny, statek stoczy się po zboczu w dół i wywróci.

Kosmonauci po naradzie zdecydowali, że wrócą na statek i jeśli tylko okaże się to możliwe, spróbują wznieść się w górę. Może krążąc nad równiną odnajdą Gurowa i rozeznają się w tym, co się na tej planecie dzieje.

Po piętnastu minutach Bujancew i Mostów siedzieli już za pulpitem sterowniczym i usiłowali uruchomić statek. Nie udawało im się jednak w żaden sposób oderwać łapy statku od kolumny. Okazało się, że kolumna przebiła mosiężną spiralną podkowę i utkwiła w niej na dobre. Wówczas postanowili naruszyć połowę awaryjnego zapasu baterii sferycznych — przy ich pomocy statek uwolnił wreszcie swoją łapę i wzniósł się w górę.

2

W tym samym czasie, kiedy miały miejsce te niezwykłe wydarzenia, pewna ekspedycja polarna, w skład której wchodzili Botanik, Medyk i Technolog, odkryła niezwykłe rośliny, zdolne — aż strach pomyśleć — poruszać się samodzielnie. W trakcie przeprowadzania gorączkowych prac badawczych ruchliwe rośliny zostały trochę nadwerężone.