Pierwszy natknął się na rośliny szef ekspedycji — Botanik. Przechadzając się powoli wczesnym rankiem w pobliżu Namiotu, w którym obok pojemnika z mieszanką odżywczą spali sobie w najlepsze Technolog i Medyk, Botanik rzucił okiem na grunt i stanął jak wryty. Trzy ciemne plamy przesuwały się skokami, oddalając się od wzgórza, na szczycie którego uczestnicy ekspedycji umieścili niedawno potężny miotacz harpunów. Po krótkiej wędrówce plamy zatrzymały się.
Botanik pochylił się nad zagadkowymi plamami, chcąc przyjrzeć im się dokładnie. Miały spiralny kształt i oczywiście nie mogły być niczym innym, jak przedstawicielami nie znanej jeszcze nauce odmiany polarnego porostu.
Botanik zadrżał z emocji. Odkrył porosty, które potrafią poruszać się po gruncie! Skostniałej od wielowiekowego zastoju teorii biologii kosmostatycznej groził nieoczekiwany i nieprawdopodobny wstrząs.
Szef ekspedycji jak wicher wpadł do Namiotu i potrząsnął za ramiona swoich współpracowników. Obudzeni koledzy niezwłocznie udali się za nim, aby zobaczyć nowe zjawisko na własne oczy.
Podczas oględzin roślin wydarzyło się jeszcze coś dziwnego. Na powierzchni gruntu pojawiły się nieoczekiwanie dwie małe, owalne plamy. Niewątpliwie były to pędy spiralnych roślin. Posuwały się susami, gwałtownie, co świadczyło o tym, że rozpoczął się proces rozmnażania. Na twarzy Technologa pojawił się rumieniec. Zaczerwienił się on, rzecz jasna, nie dlatego, że stał się mimowolnym świadkiem najskrytszej tajemnicy przyrody. Po prostu Technolog zawsze dotychczas odrzucał możliwość istnienia tego rodzaju roślin. Szczycił się swoją racjonalistyczną postawą i uważał, że stara legenda, mówiąca o takich roślinach, nie zasługuje na uwagę, i oto okazuje się, że nie miał racji! Głęboko zawstydzony pogratulował serdecznie Botanikowi wielkiego odkrycia. Medyk uczynił to samo, po czym wszyscy trzej powolutku ruszyli śladem owalnych pędów.
Po chwili młode pędy znalazły się w pobliżu szerokiego dołu, gdzie prawdopodobnie miały zamiar się skryć. Botanik postanowił oderwać kawałek gruntu wraz z tkanką ruchliwych pędów i delikatnie wbił w grunt motykę. Pędy zareagowały na to tak, że najpierw znikły, a następnie przekształciły się w niestabilną latorośl o trzech pędach, zmieniającą co chwila swój kształt.
Wgłębienie, które powstało w gruncie od uderzenia motyką, jak należało się spodziewać, wypełniło się — w strefie polarnej grunt zawsze się wyrównuje, niwelując niewielkie wgłębienia. Oczywiście nie jest żadnym paradoksem fakt, że głębokie doły, na odwrót, nie wypełniają się.
„A to dopiero!” — zadumał się Botanik, obserwując osobliwe pędy. Przyszło mu do głowy, że roślina zmieściłaby się z łatwością w czerpaku koparki, którą uczestnicy ekspdecyji pobierali próbki gruntu, i dobrze byłoby spróbować ją oderwać. Botanik poprosił kolegów, by przetoczyli koparkę w kierunku jego znaleziska, po czym ustawił ją tak, by można było roślinę zgarnąć. „Byle tylko czerpak się nie zerwał” — myślał przyglądając się, jak koparka zagłębia się w grunt.
Kawałek gruntu wraz z naukową zdobyczą znalazł się w czerpaku, wzniósł się razem z nim w górę i zawisł na giętkim wysięgniku nad wyrytym w gruncie dołem. Wewnątrz czerpaka — widać to było przez przezroczyste ścianki — coś się chwilami poruszało i kłębiło. Ruchliwy porost stał się własnością badaczy.
Ten radosny fakt został uczczony marszem triumfalnym wokół koparki, po czym uczestnicy ekspedycji udali się do Namiotu i zajęli się mieszanką odżywczą. Nie zdążyli jeszcze zaspokoić głodu, gdy Botanik uświadomił sobie, że spiralne rośliny mogą gdzieś przewędrować i… szukaj potem wiatru w polu. Zdecydował więc, że należy niezwłocznie przytwierdzić je jakoś harpunem do gruntu. Botanik w towarzystwie Technologa udał się na wzgórze, na którym był umieszczony miotacz harpunów, wycelował w kierunku najbliższej spiralnej rośliny i wystrzelił.
O dziwo, nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu.
Zaatakowana harpunem roślina nie została przyszpilona do gruntu, lecz znikła, a dwie inne lekko się przesunęły. Harpun wbił się w grunt, pozostawiając w nim długi kanał, który był na tyle głęboki, że nie wypełnił się.
Technolog nawinął linę na bęben, wyciągnął harpun z kanału i z wrażenia aż zdrętwiał, harpun był spłaszczony na placek.
To był prawdziwy pech! Ekspedycja utraciła w ten sposób możliwość obrony przed sarjarami. Gdyby się teraz pojawiły, trzeba będzie rzucić badania i wycofać się do Miasteczka Biologicznego. Pogrążeni w niewesołych myślach badacze powrócili do przerwanego posiłku.
3
Już przeszło godzinę statek krążył w czarnym niebie nad powierzchnią planety Igwi. Martwa powierzchnia planety odbierała kosmonautom nadzieję na wyjaśnienie tajemnicy zniknięcia kapitana. Mieli do dyspozycji jeszcze pół godziny, potem wyczerpią się zapasy diamagnetycznej plazmy, będą musieli udać się do Piątej Stacji Zewnętrznej. Bujancew i Mostów przestali już wierzyć, że zobaczą jeszcze kiedyś Curowa.
— Obawiam się, że kapitan zamienił się w parę — powiedział zdenerwowany Bujancew.
— Tak uważasz?
— To bardzo prawdopodobne. Może gdzieś obok niego z niewiadomych przyczyn wydzieliło się nagle bardzo dużo ciepła i oto rezultat — zniknięcie bez śladu.
— Możliwe, że masz rację, tylko dziwne, że to ciepło nie pozostawiło żadnych śladów — zauważył Mostów.
— Istotnie. W ogóle tyle tu niezrozumiałych rzeczy. Jak wyjaśnić, na przykład, monolityczność gruntu Igwy? Przecież nie ma tu atmosfery i promienie Evitariusa powinny były rozdrobnić grunt na proszek.
Kosmonauci przelatywali nad nielicznymi wzgórzami i dolinami bardzo przypominającymi te, które widzieli już wcześniej. Refleksy odbitych od gruntu promieni Evitariusa prześlizgiwały się po równinie, kopiując jak gdyby rozkołysane ruchy statku kosmicznego.
Wreszcie dostrzegli kolumnę, która tak jak poprzednio sterczała z gruntu, i prawie równocześnie ujrzeli Gurowa. Leżał nieruchomo na łagodnym stoku wzgórza.
Podekscytowani kosmonauci natychmiast skierowali statek w dół, wylądowali, wypadli z włazów i pędem podbiegli do kapitana. Gurow byt nieprzytomny.
4
W czasie gdy Bujancew i Mostów krążyli nad milczącym obszarem Igwi w poszukiwaniu swego kapitana, ekspedycja kierowana przez Botanika doznała trzech kolejnych niepowodzeń.
Po pierwsze — z okolicy Namiotu bardzo nie w porę znikły spiralne rośliny. Skrupulatne przeszukanie każdego skrawka poletka doświadczalnego nie dało rezultatu — świadectwo wielkiego odkrycia przepadło gdzieś jak kamień w wodę.
Przygnębiony Botanik postanowił skontaktować się z Miasteczkiem Biologicznym. Nadał w tym celu telegram, w którym informował o wszystkim, co zaszło. Między innymi także o tym, że w wyniku zderzenia z zadziwiająco twardą rośliną harpun się spłaszczył.
Po wysłaniu telegramu Botanik, trochę już uspokojony, poprosił kolegów, by przesunęli koparkę w stronę Namiotu. Postanowił przetransportować ruchliwy porost do specjalnej skrzyni. Odkręcił nawet w tym celu pokrywę.
Medyk z Technologiem zdążyli już przebyć połowę drogi, gdy zdarzyło się nowe nieszczęście — zepsuł się wysięgnik koparki. (Jak wykazało przeprowadzone potem dochodzenie, jego konstrukcja miała pewne odchylenia od normy.)
Odbyło się to tak: najpierw wewnątrz wysięgnika pojawiły się jakieś pęcherze. Po chwili pęcherze pękły, wysięgnik zgiął się, wypłynęły z niego strużki lśniącej cieczy, a potem wszystko to znikło bez śladu. Czerpak upadł na grunt i też rozpłynął się w przestrzeni. Grunt się wybrzuszył, jakby wchłonął trochę znajdującej się w czerpaku substancji, osiadł i znów stał się gładki jak poprzednio. Jednakże na powierzchni gruntu wyraźnie rysowały się bardzo zmienione kontury ruchliwej rośliny, która wydostała się teraz na zewnątrz.