— Byłeś u niej?
— Nie, nie byłem. — Espace odpowiadał, ponieważ czuł, że pytania nie były pustymi frazesami. A mimo wszystko rozmowa zaczęła go irytować.
— Wiem, dlaczegoś nie był u niej. Boisz się, że ona po prostu cię wyrzuci, nie zechce z tobą rozmawiać. Taki, jaki jesteś, nie istniejesz dla niej. Ty przecież nawet próbowałeś ją zobaczyć i stchórzyłeś. To nie miłość do Ziemi, to po prostu tchórzostwo.
— Dosyć! — Espace zacisnął dłonie na oparciach fotela i wychylił się do przodu. — Słyszysz, mam tego dosyć!
— Wszyscy kochamy Ziemię…
Obaj umilkli. Espace wciqż starał się przypomnieć sobie, gdzie widział tego człowieka, i czego on może od niego chcieć?
— Czego chcesz ode mnie?
— Chciałbym, abyś przypomniał sobie wszystko i wrócił. Jesteś bardzo potrzebny i jesteś w stanie wrócić, oczywiście, jeśli zechcesz.
— Dokąd? — Espace nie chciał nigdzie wracać. Tutaj czuł się bardzo dobrze. — Dokąd powinienem wrócić?
Royd odpowiedział pytaniem.
— Co ty pamiętasz z tego, co działo się przed sześcioma miesiącami, przed twoim przyjazdem do tej górskiej… do tego „Skalnego gniazda”?
— Elsa — wyszeptał Espace. — Bardzo dawno.
— Co jeszcze?
— Pragnienie ujrzenia Ziemi.
— A jeszcze?
— Więcej nic. Nic nie pamiętam.
— Ale czy chociaż chcesz sobie przypomnieć?
— Chcę. — Espace nagle zaczął sobie przypominać, dlaczego uciekał od ludzi. No bo przecież uciekał! Nawet nie mógł zmusić siebie, aby odwiedzić Elsę. — Chcę i boję się. Na pewno było tam coś strasznego…
— Czegoś straszniejszego, niż się stało, nie uda się wymyślić. — Royd poczuł, że Espace uznaje jego przewagę, i rozmawiał z nim po ojcowsku, odrobinę władczo, ale z powagą i nawet z pewną dozą serdeczności. — Zbieraj się, lecimy.
— Dokąd? — zapytał Espace znużony.
— Do Kiryła.
— Do Kiryła? Nie znam żadnego. Daleko to?
— Trzy godziny. Znałeś i Kiryła.
— Znalem go? — zdziwił się Espace.
— Znałeś, wielu znałeś, i my zbierzemy ich wszystkich razem.
— Po co?
— Żebyśmy nie musieli się wstydzić.
— Dobrze. Jestem gotów. Nie mam żadnego bagażu.
Wyszli z pensjonatu „Skalne gniazdo” i ruszyli w stronę postoju gliderów. Zapadł zmrok. Niebo było czyste, usiane gwiazdami. Royd zatrzymał się, zadarł głowę i długo wpatrywał się w czarną czeluść.
— Czy wiesz, co gna człowieka w kosmos?
— Nie. Nie rozumiem tych ludzi.
— Miłość do Ziemi… Idziemy.
Dwumiejscowy glider znaleźli bez trudu. Royd podniósł osłonę, włączył oświetlenie pulpitu sterowniczego, gestem zaprosił Espace’a, aby zajął miejsce, i usiadł sam. Glider wzbił się w powietrze, parę sekund wisiał nieruchomo, podczas gdy Royd programował trasę na specjalnej mapie i pomknął do przodu.
— Co będziemy u niego robić?
— Będziemy rozmawiać, w dodatku ty będziesz prowadził rozmowę. Chętnie bym sam z nim porozmawiał, ale on nie zechce mnie widzieć. Stchórzy. Rozmawiać będziesz ty.
— Ale o czym? Ja go wcale nie znam!
— Wszystko jedno o czym. Jeśli zapyta o mnie, możesz opowiedzieć. Nie mam przed wami sekretów.
— A może opowiedziałbyś mi wszystko, żebym lepiej zrozumiał, co należy robić?
— Oczywiście, to by nie było od rzeczy. Już raz próbowałem tak zrobić, ale nasz kochany Crooce o mały włos nie wpakował mnie do szpitala dla psychicznie chorych, i wiesz co, uwierzyliby jemu, a nie mnie…
Espace odchylił się na oparcie fotela i zamknął oczy, ale nie mógł usnąć. Coś tam kłębiło się w jego pamięci, jakieś dręczące wspomnienia, okoliczności i twarze. Nagle poczuł, że kiedyś pamiętał wszystko, jeszcze całkiem niedawno, kilka miesięcy temu. Co to było? Co to takiego było, że starał się zapomnieć? Ale to znaczy, że chciał zapomnieć! Bo przecież nie zapomniał Elsy. Przecież o niej pamięta wszystko, i jej twarz, i delikatne ręce, i usta, które tak często i z taką radością go całowały. Pamięta moment, kiedy się poznali i jak postanowili się pobrać, i potem to rozstanie. Bez łez, bez goryczy. Było bardzo ciężko, jakby rozstawali się na zawsze… Odprowadzała go. Ona go odprowadzała! To nie było zwykłe rozstanie. Ona go dokądś odprowadzała! Dokąd on mógł od niej odejść? No co jest z tobą, moja ty pamięci? Przypomnij sobie. Dokąd ona ciebie odprowadzała?
Pytanie to przyszło mu do głowy nagle. Przez te sześć miesięcy w „Skalnym gnieździe” ani razu o tym nie pomyślał… Royd wie o Elsie. i o nim samym również. Przez te sześć miesięcy głowa odwykła od myślenia i teraz poczuł tępy ból.
— Royd, kim ja jestem?
— Przybyszem z innego systemu gwiezdnego — uśmiechnął się Royd.
— Mówię poważnie. Gdzie my byliśmy razem?
— W jednej z oddalonych galaktyk.
— Nie chcesz odpowiadać?
— Ty przecież nie uwierzysz. Lepiej dojdź do wszystkiego sam. A ja postaram się pomóc. Jestem tym również zainteresowany.
Wkrótce zaczęło świtać. Lecieli na wysokości dziesięciu tysięcy metrów. W dole można już było co nieco rozróżnić poprzez popielaty obłoczek rozpływającej się mgły. Pod nimi rozpościerała się tajga. Espace nigdy nie był na Syberii. Zawsze ciągnęło go tam, gdzie ciepło. Na myśl o zimnie skulił się, choć w kabinie glidera była całkiem normalna temperatura.
Wylądowali gdzieś na brzegu Obu, w niewielkiej wioseczce ciągnącej się na przestrzeni kilometra. Glider zostawili na poboczu polnej drogi uchodzącej w sosnowy bór. Była godzina ósma rano. Z trawy dochodziło cykanie koników polnych. Jakiś ptak natarczywie dopytywał się: „Niedźwiedzia widziałeś? Niedźwiedzia widziałeś?” W pobliżu bezszelestnie przeleciał towarowy glider z czworograniastymi cysternami z mlekiem. Prowadziła go młoda dziewczyna w kwiecistej sukience i w białej chustce na głowie. Krzyknęła coś, ale ani Espace, ani Royd nie dosłyszeli.
Wioseczka była czysta i schludna. Po obu stronach jedynej drogi ciągnęły się jednopiętrowe cottage. Okna domów po jednej stronie były zwrócone w stronę Obu, po drugiej — w stronę sosnowego boru. Ludzi było mało, głównie dzieciarnia wychodząca już z wędkami. Niekiedy na placyku obok któregoś z domów lądował glider przeznaczony do lokalnego transportu, maleńki, wolnoobrotowy, pomalowany w kratkę, wychodził z niego ktoś i dokądś spieszył.
Espace i Royd doszli do małego hoteliku i przystanęli.
— Do Kiryła pójdziesz sam — powiedział Royd. — On mieszka na końcu ulicy, w przedostatnim cottage’u po lewej stronie. Ja poczekam na ciebie tutaj.
— Coś jednak powinienem mu powiedzieć? A może zapytać?
— Wszystko, co chcesz. Już ci mówiłem. Po prostu porozmawiajcie, i to wszystko.
— Mówiłeś, że kiedyś go znalem, to znaczy, że powinienem mówić mu po imieniu?
— Jak chcesz.
— Ale mogę przynajmniej powiedzieć, że to ty mnie przysłałeś? Że jesteś tutaj?
— Możesz powiedzieć wszystko, co zechcesz.
— A dlaczego ty nie chcesz z nim rozmawiać?
— Na pewno on sam nie chciałby się ze mną widzieć.
— Na pewno? No a przez kanał łączności rozmawiałeś z nim?
— Pokaż swoją lewą rękę — poprosił Royd nie odpowiadając na pytanie. — Gdzie masz tarczę łączności?
Espace zaczerwienił się.
— Ja jeszcze nie… Na pewno zgubiłem. Nie, zostawiłem w „Skalnym gnieździe”. Ale ona nie działa. Zepsuta.
— Przypuszczam, że Kirył też nie ma tarczy łączności — sucho i szorstko powiedział Royd. — Idź już, jeśli nie masz więcej pytań.