Royd znikł w drzwiach hoteliku, a Espace ruszył drogą wzdłuż domów. Zatrzymał się przy przedostatnim zabudowaniu, rozejrzał się wokół. Dom jak dom. Niewysoki parkan, furtka z zasuwką. Otworzył furtkę i przeszedł ścieżką do ganku. Ta sama ścieżka od ganku w głąb prowadziła ku niezbyt stromemu urwisku. Dróżka wiodła obok grządek z pomidorami i ogórkami, obok klombu z gladiolusami i floksami. W drzwiach ukazała się kobieta. Wyglądała na zmęczoną. Pytająco popatrzyła na Espace’a. Espace skłonił głowę.
— Przepraszam, czy tu mieszka Kirył?
— Tak, tutaj, proszę do pokoju. Mam na imię Anna.
— Espace — powiedział nieoczekiwanie dla samego siebie.
— Nie, nie — z lękiem wyszeptała kobieta. — Nie zabierajcie go. On nie chce. A ja nie mogę.
Espace pomyślał, że niepotrzebnie wymienił swoje imię. Coś w tym jednak jest, skoro wywarło na Annie takie wrażenie.
— Nigdzie nie zamierzam go zabierać. Po prostu chciałbym z nim porozmawiać.
— Tak, tak. Przepraszam. To ja tak… Pracowałam dzisiaj na nocnej zmianie. Mieliśmy dzisiaj w stacji awarię. Jestem cybernetykiem. Jestem bardzo zmęczona, wszystkim zmęczona. Zmęczyło mnie oczekiwanie…
— To znaczy, że mógłbym go zobaczyć?
— Tak, tak. Oczywiście. Poszli razem z Andrzejkiem na ryby. Niedaleko stąd. Ścieżką w dół. Tam są kładki… Wezwać ich?
— Nie, ja sam. Jak go rozpoznać?
— Czyżbyś go nie znał? — przeraziła się kobieta. — No oczywiście… On jest w białym swetrze. W białym, całkiem białym.
Stała, póki Espace nie zszedł z urwiska, i dopiero wtedy wróciła do domu.
Piaszczysty brzeg opadał do rzeki niewielkimi łagodnymi stopniami, które wymyła woda. W odległości pięćdziesięciu metrów Espace zobaczył drewniane kładki i na nich dwóch ludzi: mężczyznę około czterdziestki w białym swetrze i siedmioletniego chłopca. Obaj siedzieli na deskach, ich bose stopy niemal dotykały wody. Sądząc po pławikach ryba nie brała.
Espace podszedł do wody i głośno powiedział:
— Kirył!
Mężczyzna obejrzał się i cicho powiedział:
— Tak. Ot i masz tobie. — i głośno: — Witaj!
— Kiryle, chciałbym z tobą porozmawiać. — Espace niezdecydowanie przestąpił z nogi na nogę.
Andrzejek pociągnął ojca za rękaw:
— Tata, bierze.
— Potrzymaj moją wędkę — powiedział Kirył do syna, niechętnie wstając, i człapiąc po kładce bosymi stopami zszedł na piasek: — i o czym to chciałeś ze mną porozmawiać?
— No tak — Espace wzruszył ramionami. — Po prostu chcę pogadać. Mówią, że pracowaliśmy gdzieś razem. Czy to prawda?
— Może i prawda. A ty sam nie pamiętasz?
— Nie, nic nie pamiętam.
— i ja nie pamiętam. Możliwe, że gdzieś się spotkaliśmy. Może siądziemy na tej kłodzie. Po co mamy stać? — Usiedli. — Wybacz, ale Anna wróciła dopiero z pracy. Jest zmęczona. Dlatego nie zapraszam cię do domu.
— Dlaczego nie masz na ręce tarczy łączności? — nagle zapytał Espace.
— A, to… Chyba zostawiłem w domu. Zresztą to bzdura. Nikt mnie nie wywołuje. Łowimy z synem rybki. Chodzimy do lasu na grzyby… Pogoda wspaniała. — Kirył ziewnął. — Ot co.
— Coś dziwnego mi się przytrafiło — powiedział Espace. — Pół roku przesiedziałem w „Skalnym gnieździe”. Wiesz, że przyjeżdżają tam ci, którzy jakiś czas pragną pobyć w samotności. Ale wczoraj nagle zapragnąłem dowiedzieć się, co robiłem przedtem, i nic nie pamiętam. Do wczoraj nawet i wspominać nie chciałem, byłem jak w letargu. A dzisiaj nagle zapragnąłem sobie przypomnieć i nie mogę. Czuję, że lada moment moja pamięć obudzi się, ale brak jakiegoś impulsu. Może byś mi pomógł?
Kirył milczał, potem pochylił się. znalazł w piasku kamyk i chciał go rzucić do wody, ale się rozmyślił, i zastygł trzymając kamień w ręce.
— Nie wiem, w jaki sposób mógłbym ci pomóc. Pamięć płata figle. Zresztą może i lepiej, że nic nie pamiętasz… No to co, pogadaliśmy sobie? To ja już pójdę.
— Tak, pogadaliśmy — Espace wstał i bez pożegnania ruszył brzegiem w stronę hotelu.
— Espace, zaczekaj! — nagle krzyknął Kiryl. — Kto cię tu przysłał?
Espace przystanął. Ładna historia! Przecież on się Kiryłowi nie przedstawił. Czyżby to oznaczało, że Kiryl jednak go zna?
— Prosił mnie o to Royd. Kiryl podszedł bliżej.
— Royd? A on też jest tutaj? Więc i on wrócił?
— To znaczy, że go znasz? Skąd go znasz?
— No… Chodziliśmy do jednej szkoły.
— A mnie? Przecież odezwałeś się do mnie po imieniu?
— Czyżby? Mieszka tu taki jeden Espace. Jesteś do niego podobny. Wyrwało mi się niechcący. — A co z… Roydem?
— Royd zamierza zebrać nas wszystkich razem.
— No, no. Pójdę posiedzieć trochę z synem. — Kirył odwrócił się i ruszył w stronę kładek.
Espace popatrzył za nim. „Widać, że Kirył wie wszystko, a w każdym razie sporo. Ale nie wiadomo dlaczego nie chce mówić. Wygląda na to, że się boi. Royd milczy, ponieważ mogę mu nie uwierzyć. No i dobrze! Sam dojdę do sedna. Jest jeszcze Elsa…”
Royd czekał na niego w hotelu. O nic nie pytał, tylko badawczo popatrzył na Espace’a. Ten odezwał się nie proszony:
— On niewątpliwie mnie zna. W każdym razie zna moje imię, choć mu się nie przedstawiałem. Kiedy to spostrzegł, wyłgał się. Z tobą, jeśli mu wierzyć, chodził kiedyś do tej samej szkoły. Zdziwił się, że jesteś tutaj… Ty sam nie chcesz mi nic powiedzieć, ponieważ boisz się, że nie uwierzę. A on — ponieważ boi się sam. To całkiem jasne, i bez waszej pomocy połapię się w tym wszystkim. A teraz polecę do Elsy, od niej dowiem się wszystkiego.
— Ona cię wyrzuci. Zrozum, że dla niej nie istniejesz.
Ciebie nie ma. Nie wolno bez potrzeby zadawać jej bólu. A bez naszej pomocy mimo wszystko do niczego nie dojdziesz.
— Andrzejku — powiedział Kirył do syna. — Posiedź tu z wędką, a ja tymczasem załatwię pewną sprawę.
— Szybko wrócisz?
— Jeszcze nie wiem, ale postaram się jak najszybciej. Kirył wspiął się na szczyt urwiska, szybko szedł do domu.
Anna siedziała w pokoju, bezwolna, przestraszona, ogłuszona.
— Kiryle, co teraz będzie? Powiedziałeś mu o wszystkim?
— Nic mu nie powiedziałem. Powinienem się spalić ze wstydu. Nie mogę tak dłużej żyć. Anno. Muszę być z nimi.
— Ciągle czekam na to. Bałam się tego.
— No, powiedz, czyżbyś chciała być żoną tchórza. A Andrzejek? Przecież kiedyś zapyta, dlaczego jestem tutaj? On i tak wiele rozumie. Jak będzie się czuł jako syn tchórza?
— Ale przecież ty nas kochasz i Wszystko kochasz i Całą Ziemię!
— Wybacz, Anno. — Podszedł do niej i objął jej ramiona. — Wybacz, Anno.
Wyszedł z domu i zamaszystym krokiem zbliżał się do hotelu. A kiedy ujrzał, że dwaj mężczyźni opuścili hotel, nie wytrzymał i pobiegł do nich.
— Royd! — krzyknął. — Jestem z wami!
Royd i Espace zatrzymali się. Kirył wpadł na Royda i klepnął go pięścią w ramię. W jego oczach była radość.
— Witam cię, dowódco! — krzyknął jeszcze raz. — Jestem z wami, niech to diabli!
Royd przyjął go nieco oschle, ale wyciągnął rękę.
— Liczyłem na ciebie, Kiryle. Bardzo liczyłem.
Espace popatrzył na nich ze zdziwieniem i było mu trochę przykro. Oni rozumieli się nawzajem, i zapewne wiedzieli o sobie wszystko. A co z nim?