— Espace! — Kirył odwrócił się do niego. — Oczywista, że cię znam. Choć z czasem zacząłem pewne fakty zapominać. Ciekaw jestem, ile czasu bym potrzebował, aby zapomnieć wszystko.
— Jeśli bardzo tego pragniesz, zapomnisz — powiedział Royd. — Lecimy do Crooce’a. Trzeba jeszcze odszukać pozostałych.
— Crooce? — skrzywił się Kirył. — Tego to już zupełnie nie pamiętam. Czyżby był z nami jakiś Crooce?
— Był — powiedział Royd. — Programista. On właśnie o mały figiel wpakowałby mnie do szpitala dla psychicznie chorych. Ale teraz wszyscy trzej z nim porozmawiamy.
— Oczywiście, Crooce… — powiedział Kirył. — Pewnego razu zajrzał tu do mnie Wsiewołod. Wydaje się, że on zamierzał wrócić.
— Czy wiesz, jak go odnaleźć? — zapytał Royd.
— Wiem. Powiedział mi. Instytut Czasu i Przestrzeni koło Gravipolis. Jest tam szefem jakiegoś problemowego laboratorium. Przecież on jeszcze w ekspedycji zaczął szukać teoretycznych podstaw. Tym bardziej że jest z wykształcenia czystym fizykiem teoretykiem. Lecimy do niego?
— Lecimy — wyraził zgodę Royd.
— Czy wy chociaż jedliście śniadanie?
— Nie — odpowiedział Espace. — Nawiasem mówiąc, kolacji też nie jedliśmy.
— O, takiej górze mięśni jak ty przydałoby się dobre żarcie. Może wpadniemy do mnie do domu?
— Nie — powiedział Royd. — Przegryziemy coś w barze hotelowym, żeby nie tracić niepotrzebnie czasu.
Usiedli przy stoliku. Espace podszedł do automatu, wybrał potrawy i natychmiast przystąpili do jedzenia. Kirył przyłączył się do nich.
— Otóż — powiedział — nikt z nas nie może mieć zwyczajnych tarcz łączności, bo przecież chyba żaden z nas nie próbował ponownie się zarejestrować. Ale mamy własne tarcze i możemy rozmawiać między sobą. Przecież nie zawsze będziemy latać razem. Royd, ile osób zostało?
— Jedna…
— Jedna?! Wstyd… Zapewne każdy myślał, że będzie ostatni, i odeszli wszyscy.
Espace na razie nie rozumiał nic z tego, o czym mówili. Oczywiście, opowiedzą mu o wszystkim, kiedy będzie w stanie im uwierzyć. Ale powinien postarać się coś niecoś przypomnieć sobie sam. No, na przykład, Royd. Teraz Espace był przekonany, że kiedyś go znał. Ten jego sposób mówienia, a może zachowanie? Nieco oschłe, powściągliwe, prawie bez emocji. Władczy ton głosu. Kirył nazwał go dowódcą. Kogo zazwyczaj tak nazywają? Dowódców batyskafów, kierowników ekspedycji, dowódców statków kosmicznych? Czy kiedykolwiek sam Espace był w głębinach oceanu, w kosmosie lub w jakiejkolwiek innej ekspedycji? Nie, zupełnie tego nie pamiętał. Ale przecież i Kirył pamięta nie wszystko! Nie pamięta na przykład Crooce’a, który, według Royda, był również z nimi. Jeśli to prawda, że Crooce był z nimi — może i on nic nie pamięta. Prawdopodobnie Royd wszystko mu zrelacjonował i Crooce zwrócił się o pomoc do lekarzy.
— Rozmawiałem z kierownikiem „Skalnego gniazda” — przerwał jego rozmyślania Royd. — Obiecali przesłać twoją tarczę łączności do Gravipolis do Wsiewołoda. i ja, i Kirył mamy swoje na ręku. W każdej chwili możemy nawiązać ze sobą łączność.
— Czy nie moglibyśmy zarejestrować zwyczajnych tarcz? — zapytał Espace.
— Nie, ponieważ Royd, Kirył, Espace, Crooce, Wsiewołod i Santa już je kiedyś otrzymali. Ich numery są zajęte. Nikt nie wyda nam nowych.
Wszyscy trzej wstali i opuścili bar. Była godzina dziewiąta rano.
— Potrzebny jest nam glider — powiedział Royd. — Ile czasu potrzeba, aby go przywołać?
— Przywołanie glidera dalekiego zasięgu potrwa około godziny — odpowiedział Kirył. — Macie dwumiejscowy? Z powodzeniem zmieścimy się wszyscy trzej. Tylko ktoś musi się położyć w bagażniku. Tam jest miękko. Wy przecież nie spaliście? No, który z was?
— Niech śpi Espace — powiedział Royd.
Espace nie miał nic przeciw temu i zgodził się. Wcisnęli się do glidera, który cały czas stał na poboczu drogi. Royd znowu zajął miejsce przy pulpicie sterowniczym.
— Przylecimy tam wieczorem — powiedział Kirył. — Wsiewołoda nie będzie w pracy. Proponuję, aby go nie szukać, tylko dać telefonogram do dyspozytora głównego lądowiska w Gravipolis. aby zawiadomiono Wsiewołoda o naszym przybyciu.
Royd wysłał telefonogram przy pomocy aparatu nadawczego znajdującego się w kabinie glidera.
Espace zapadł w drzemkę. Śniła mu się ciemność ze świecącymi się gdzieniegdzie punktami. Zupełnie wyraźnie poczuł smak soli w ustach. Pochyliła się nad nim ludzka twarz oświetlona wąskim promieniem światła. Była to twarz kobiety. Dzieliła ich jakaś przegroda, i wtedy znowu zaczął zapadać się w pustkę.
„Espace, ocknij się! To ja, Verona. Espace, ocknij się”
I obudził się. Ciemniały przed nim oparcia dwóch foteli, między którymi migotały wskaźniki przyrządów pokładowych. Nad głową przez przezroczystą osłonę przeświecały jaskrawe gwiazdy, i wydało mu się, że widział już coś podobnego. Widział!
— Verona — wyszeptał.
— Obudził się — spostrzegł Royd. — Co? Co powiedziałeś?
— Verona — powtórzył Espace.
— Verona! — wykrzyknął Royd. Znikł cały jego dotychczasowy spokój. — Pamiętasz Veronę?
— Widziałem ją przed chwilą.
— Verona została tam sama! Zrozumiałeś? Verona była z nami. Została tam sama. W końcu coś sobie przypomniałeś! To ona uratowała ci życie. Co jeszcze sobie przypominasz?
— Patrzyła na mnie i mówiła: „Ocknij się, Espace. To ja, Verona. Ocknij się, Espace!” A dookoła ciemność, i białe punkty, niczym gwiazdy. To wszystko.
— Jak była ubrana?
— Nie wiem. Jej twarz nie dotykała mojej, coś stało na przeszkodzie. Nic więcej nie widziałem.
— To był skafander, Espace. Zauważyliśmy wówczas jakieś ciało kosmiczne, i wy z Veroną polecieliście je obejrzeć. Nie wiadomo, z jakiego powodu nastąpiła eksplozja. Byłeś trochę poturbowany. Tak było?
— Ależ tak. Czy to znaczy, że byłem w kosmosie? To mogło być gdzieś w pasie planetoid. A ja myślałem, że nigdy nie byłem w kosmosie.
— To było trochę dalej — uśmiechnął się Royd.
— A gdzie wobec tego została Verona? Przecież nie na Jowiszu?
— Nie, nie… Jak to dobrze, że nareszcie zacząłeś sobie przypominać. Wkrótce będziesz w stanie nam uwierzyć.
— Uwierzę wam i teraz!
— Poczekaj do spotkania z Wsiewołodem. Jesteśmy już nad Gravipolis. Dyspozytor zakomunikował, że Wsiewołod będzie na nas czekał u siebie w domu. Jest to gdzieś nad rzeką Hudson. Za pięć minut będziemy u niego.
Glider począł się zniżać — i wkrótce siadł na niewielkiej jasno oświetlonej polance wśród sosen. Royd podniósł osłonę. Wszyscy trzej wyszli z kabiny. Espace rozprostowywał nogi. Podróż w bagażniku mimo wszystko nie była najwygodniejsza.
Z ciemności wynurzył się jakiś człowiek. Był nieco niższy niż Espace, ale za to znacznie szerszy w ramionach. W jego rękach czuło się ogromną siłę. Biegł jakby bokiem, śmiesznie wymachując rękami.
— Witajcie! — krzyknął. — Oho! To Royd! Kirył! A to oczywiście Espace! Przyjaciele, zaparzyłem wam kawę — palce lizać! Chodźmy prędzej. Jestem sam. Miałem gościa, ale pozbyłem się go, aby nam nie przeszkadzał. Espace, to jest twoja tarcza łączności. — Podał Espace’owi błyszczący przedmiot. — Byłem zdziwiony, kiedy mi to przysłali. Niczym znak od piratów. No chodźmy, chodźmy. Cieszę się, że zobaczyłem starych przyjaciół.
Ruszyli w stronę domu, a kiedy przechodzili koło latarni, Espace spojrzał na napis wygrawerowany na wewnętrznej stronie bransolety. Napis głosił: „Espace. «Prome-teusz-6»”.