Pewnego razu przy obiedzie Robin, zazwyczaj milczący, cicho, z pewną dozą radości i smutku jednocześnie powiedział:
— Gdybyście wiedzieli, jaka mi się urodziła wnuczka…
Popatrzyli na niego ze zdziwieniem, ale on tego nie zauważył. Tutaj wiedzieli o sobie wszystko. No bo przecież w ciągu dwóch lat można sobie opowiedzieć o wszystkim. Wszyscy wiedzieli, że jeśli Rabinowi rzeczywiście urodziła się kiedyś wnuczka, to teraz jest już dorosłą kobietą. W dodatku nie mógł nawet wiedzieć, czy urodziła się wnuczka, czy wnuczek.
— Dlaczego mi nie gratulujecie? — powiedział cicho i rozejrzał się po wszystkich twarzach, i wyglądał tak, jakby rzeczywiście urodziła mu się wnuczka, taka malutka, różowiutka. A on, dziadek, będzie ją teraz wozić w wózeczku.
Royd podszedł do niego i uścisnął mu rękę.
— Gratuluję ci, Robin. — Powiedział to tak zwyczajnie, jakby w słowach Robina nie było rażącej niedorzeczności, rażącej nieprawdy, i wszyscy pozostali gratulowali Robinowi. A on siedział szczęśliwy i całkiem poważnie przyjmował owe gratulacje.
W chwilę potem Royd opuścił towarzystwo. Następnego dnia przeprowadzono badania lekarskie. Wszyscy zrozumieli, że to z powodu Robina. Tylko on jeden, zdaje się, nie rozumiał. Eugenia bardzo dokładnie zbadała stan jego psychiki wszelkimi dostępnymi na statku metodami. Nie zauważyła najmniejszych odchyleń od normy, był całkowicie zdrów. Tylko ta wnuczka. Nie przestawał twierdzić, że urodziła mu się wnuczka.
Następny był Trący, cybernetyk pokładowy. Pewnego razu zakomunikował, że na Ziemi przygotowują ekspedycję „Prometeusz-7” i określił termin startu. To, że „Prometeusz-7”, a potem,8” i następne polecą, wiedzieli wszyscy. Ale kiedy startowali z Ziemi, nie było jeszcze wiadomo nic konkretnego o terminie startu „Prometeusza-7”. Powiedział to mimochodem, jakby wyrwało mu się to niechcący.
Następnego dnia Eugenia powiedziała do Santy, że znowu nie udało jej się zobaczyć swojej córki.
Potem Kirył zawiadomił Royda, że jego synek Andrzejek złamał nogę, i prosił, aby go zwolnić z kolejnej wachty w kabinie nawigacyjnej.
Na statku działo się coś dziwnego, niepojętego. Royd zgodził się zastąpić Kiryła na wachcie. A ten nałożył skafander i opuścił statek. Nie było go dwa dni: Zapasów tlenu w zbiornikach batyskafu wystarczało na dobę. Royd, Conti i Verona wyszli w Kosmos na statkach planetarnych na poszukiwania, ale Kiryła nie znaleźli. Pod koniec drugiej doby wrócił sam, radosny, i powiedział:
— Wszystko w porządku. Lekarze zapewniają, że nie zostaną nawet najmniejsze ślady złamania.
Ze zbiorników skafandra zużyto tylko ilość tlenu, jaka była przewidziana na godzinę.
Royd wezwał go do siebie. Potem Robina, Tracy’ego i Santę. Wsiewołod, trzeci pilot Conti oraz inżynier pokładowy Emmie przyszli do niego sami. A później zaprosił wszystkich pozostałych. Wyjaśniło się, że siedmiu członków załogi „Prometeusza — 6” po kilka razy odwiedzało Ziemię.
Rzeczywiście pierwszy ze statku w Kosmos wyszedł Robin.
Po prostu nie mógł się obejść bez tych spacerów w całkowitej samotności. Tam nikt nie przeszkadzał mu w rozmyślaniach, nikt nie odwodził go od tego zajęcia. A myślał on zresztą, jak i inni ostatnimi czasy, o Ziemi, o swojej rodzinie, której już nigdy nie zobaczy, i zrodziło się w nim tak potężne, nie do pokonania pragnienie, aby zobaczyć rodzinę, że nawet jakoś wcale się nie zdziwił, kiedy uświadomił sobie, że stoi pośrodku swojego gabinetu we własnym domu. Absurdalność sytuacji — stał w pokoju w skafandrze kosmicznym — trochę go otrzeźwiła. Odkładając wyjaśnienie przyczyn tego zjawiska do bardziej sprzyjającego momentu, postanowił wykorzystać swoje nieoczekiwane przybycie tutaj. Należało pozbyć się skafandra, co też uczynił nie zwlekając. Później ostrożnie uchylił drzwi prowadzące na schody i usłyszał płacz. Płakało niemowlę. Dochodziły głosy dwóch kobiet. Rozpoznał głos żony i córki. Z rozmowy wynikało, że urodziła się dziewczynka. Nie śmiał pokazać im się na oczy. Później wrócił do gabinetu, przywdział skafander i… znalazł się w pustce. Statek znajdował się nie dalej niż w odległości kilometra. Robin poleciał do niego, wszedł do komory śluzowej, a przy obiedzie nie wytrzymał i powiedział, że urodziła mu się wnuczka. Od tej pory zaczął regularnie odwiedzać swój dom.
To samo przydarzyło się Tracy’emu i Sancie, i Kiryłowi, i — wszystkim tym, którzy opuszczali statek. Kirył nawet mieszkał w domu dwa dni. Żona Kiryła, choć niewiele zrozumiała z jego mętnych wyjaśnień, pojęła jedno, że jej mąż, który odleciał na zawsze, może pojawiać się w domu. Teraz nie chciała go wypuścić.
Wszyscy jakby pozbyli się jakiegoś ogromnego ciężaru. Ci, którzy bywali już na Ziemi, wypytywali się nawzajem o szczegóły pobytu. A ci, którzy jeszcze nie byli, szykowali się do drogi. Tylko Royd i Verona nie wybierali się na Ziemię. Royd, ponieważ nie miał tam ani bliskich, ani przyjaciół, a Verona od razu oświadczyła, że nie zmusi się potem do powrotu na statek.
Wsiewołod i Robin przystąpili do prób zbadania tego zjawiska. Niestety nie mieli ani programu działania, ani nie znali sposobów i metod. W dodatku zjawisko wydawało się zbyt nieprawdopodobne. Najprościej można by to wytłumaczyć przy pomocy falowodu w trójwymiarowej przestrzeni, przez który ludzie przechodzili z Kosmosu na Ziemię i z powrotem. Analizatory pola grawitacyjnego rejestrowały niewielki impuls, kiedy człowiek znikał, i taki sam impuls, ale z wychyleniem przeciwnym, kiedy się ponownie zjawiał.
Nikt nie wiedział, kiedy powstało to zjawisko i kiedy ono zaniknie. Postanowiono odwiedzać Ziemię kolejno, i to na krótki przeciąg czasu, a także ani ze statku na Ziemię, ani z Ziemi na statek nic ze sobą nie zabierać.
Przez kilka dni wszystko toczyło się zgodnie z planem, tylko okropnie dłużył się czas oczekiwania na swoją kolej. Potem nie wrócił Crooce. Minął dzień, tydzień, a jego wciąż nie było. Trący odszedł także nikogo nie uprzedzając. Następnie odeszli Espace, Kirył, Eugenia, Conti, Emmie. Potem nastąpiła pewna równowaga: nikt nie wychodził w Kosmos i nikt z niego nie wracał.
A później nagle, tego samego dnia, znikł Wsiewołod, Robin i Santa.
„Prometeusz-6” kontynuował lot w przestrzeni. Jego załoga składała się teraz z dwóch osób: Verony i Royda. Oboje nie przerywali swoich zajęć, ale Royd cierpliwie czekał, kiedy i Verona opuści statek. Jego samego Ziemia nie przyciągała w sposób tak przemożny jak pozostałych. A jednak to nie mogło ich usprawiedliwić. Royd miał nadzieję, że powrócą.
Po trzech miesiącach, od chwili kiedy zostali we dwoje, dogonili „Prometeusza-1”. Statek nie odpowiadał na sygnały wywoławcze. Prowadziły go automaty. Osiemnaście godzin oba statki szły po równoległych torach. Przez ten czas Royd zdążył dokładnie obejrzeć cały statek i nie stwierdził żadnych uszkodzeń, choć statek zszedł z kursu. Nie było na nim nikogo. Statek był pusty.
Wtedy Royd zrozumiał, że jego załoga nie wróci. Należało ich odszukać i przekonać o konieczności powrotu. Royd i Verona ciągnęli losy. Jemu wypadło wrócić na Ziemię.
Na „Prometeuszu” Verona została sama.
Royd dosyć szybko odnalazł Crooce’a, ale ten zaprzeczał, jakoby tak się nazywał. Z Kiryłem również sprawa wyglądała beznadziejnie, a na ślady pozostałych nie trafił. Do Rady nie miał odwagi pójść, bał się. Z Espace’em spotkał się zupełnie przypadkowo. Trudno było nie zauważyć jego sylwetki, i wtedy właśnie polecieli do Kiryła…