Przewodniczący Rady do Spraw Galaktyki oczywiście znal osobiście wszystkich członków ekspedycji „Prometeusz”. I nie jego to wina, że Rabinowi trzykrotnie nie chcieli uwierzyć. W sali przy okrągłym stole oprócz niego i astronautów zasiadali fizycy, psychologowie i przedstawiciele innych gałęzi nauki.
— No cóż — powiedział Przewodniczący, kiedy Royd zakończył swoją relację. — Będziemy badać to niezwykłe zjawisko. Dziwne… Wszyscy dotąd uważaliśmy, że „paradoks czasu” jest bezsporny. Widać mamy tu do czynienia z czymś innym. Dobrze się stało, że znaleźliście dosyć odwagi, aby tu przyjść. Rozumiem, co czuliście. Rozumiem, jak was ciągnęło ku Ziemi, i tutaj… Trzeba było przezwyciężyć potężną barierę psychologiczną, aby wszystko to nam opowiedzieć. Bo to i wstyd, i obawa, że was nie zrozumieją. W pewnym sensie odczuliście brak więzi z Ziemią. Dobrze, że jesteście znowu z nami. Co teraz zamierzacie robić?
— Nasza szóstka zamierza wrócić na statek. Verona nie wytrwa tam długo sama. Crooce’a wykluczyliśmy z naszej ekspedycji. Oczywiście mogą się z nami nie zgodzić. Ale takie są nasze zamierzenia. Czterech członków załogi znajduje się gdzieś na Ziemi. Możliwe, że i oni szukają kontaktów z nami i z Radą. Potrzebna jest im pomoc w odnalezieniu nas i w powrocie na statek.
— Wszystkie wasze postulaty zostaną rozpatrzone. Odnajdziemy Santę, Tracy’ego, Contiego i Emmie.
— A poza tym… może na razie nie należy nikomu mówić o naszym tchórzostwie? Choćby przez jakiś czas.
— O to możecie się nie martwić.
— Wobec tego wkładamy skafandry i odlatujemy o ósmej zero zero w odstępach jednominutowych.
— W porządku. Do tego czasu przygotujemy aparaturę. Dziękuję Wsiewołodowi i Rabinowi za pracę, którą wykonali. Wszystkie materiały, które nam przekazaliście, wykorzystamy przy finalizowaniu ekspedycji „Prometeusz-7”. Program tej ekspedycji zostanie zmieniony. „Prometeusz-7” zajmie się zbadaniem zjawiska, z którym zetknęliście się wy. Wasze zadania pozostaną bez zmian. W drodze powrotnej możecie opuścić statek i wrócić na Ziemię.
O godzinie trzeciej po południu opuścili budynek Rady. Wsiewolod poleciał do Gravipolis, Kirył — na brzeg Obu, Espace — nad Adriatyk. Eugenii obiecano ułatwić spotkanie z córkg. Robin wrócił na Wyspy Brytyjskie, a Royd — na Półwysep Apeniński.
Royd pierwszy zjawił się w pobliżu statku i całą minutę niepokoił się o Espace’a. Ale ten wyszedł zgodnie z harmonogramem. Natychmiast zresztą nawiązali ze sobą łączność radiową. W ciągu następnych pięciu minut cała szóstka zbliżała się do „Prometeusza”.
,Co z Veroną? Jak sobie radziła sama?” — myślał teraz Royd.
Zaczęli już rozróżniać szczegóły statku, kiedy nagle na spotkanie im wyleciało pięć innych postaci w skafandrach, i natychmiast eter wypełnił się okrzykami:
— Royd? Wszyscy wróciliście?
— Kto mówi? Kto mówi?
— Santa!
— Trący!
— Conti!
— Emmie!
— Verona!
I oto wszyscy są już na pokładzie. Klepią się nawzajem po ramionach, ściskają sobie ręce. Verona bliska jest płaczu.
— Jak znaleźliście się tutaj? — pyta Royd.
— Wszyscy czworo zjawili się w ubiegłym tygodniu — odpowiada Verona.
Wszyscy widzieli Ziemię! Wszyscy widzieli Ziemię! Tylko ona…
— Verono — powiedział Royd — jutro wyprawimy ciebie na tydzień. Zobaczysz Ziemię.
Niestety następnego dnia statek minął obszar przestrzeni kosmicznej, w której powstawały falowody. Verona nie zobaczyła Ziemi. Trzymała się dzielnie i nawet nie płakała. Trudno było zresztą znaleźć jakieś słowa pocieszenia. Wówczas Royd podszedł i pocałował ją:
— Ten pocałunek przesyła ci twoja matka — powiedział.
„Prometeusz” mknął w stronę Niebieskiej Gwiazdy.
Feliks Kriwin
Wynalazca Wieczności
1
Wynalazca Wieczności zmarł w 1943 roku w małej miejscowości uzdrowiskowej nad Morzem Śródziemnym. Nieco wcześniej w tymże morzu utonął przedstawiciel władz okupacyjnych, któremu przyszła ochota ochłodzić się w śródziemnomorskich wodach i który pozostał tam dłużej, niż to sobie zakładał.
Równocześnie z nim znajdowali się w wodzie:
Profesor entomologii, lat pięćdziesiąt osiem;
Agent niewielkiej firmy handlowej, trzydzieści dwa lata;
Listonosz nie wyglądający na swoje szesnaście lat;
Studentka medycyny, niewiele ponad dwadzieścia;
Fryzjerka damska, około trzydziestki;
Ekspedientka, właścicielka sklepu kolonialnego, niewiele ponad czterdziestkę;
a także Starsza Pani-modelka, której wieku nie udało się ustalić.
Na obecność w wodzie wspomnianych osób zwrócono uwagę dopiero wtedy, gdy przedstawiciel władz okupacyjnych bezpowrotnie zniknął z pola widzenia. Agent handlowy i Fryzjerka rozmawiali o czymś żywo, Starsza Pani zażywała kąpieli morskiej tuż przy brzegu, inni po prostu pluskali się, każdy na swój sposób.
Wyciągnięto ich na brzeg i zatrzymano w charakterze zakładników — pod groźbą, że zostaną rozstrzelani, jeżeli w ciągu miesiąca nie zgłosi się faktyczny przestępca. Nie wtrącono ich do więzienia, by nie zabijać w nich woli życia, przeciwnie, umieszczono w komfortowej willi, wewnątrz bardzo przytulnej, lecz na zewnątrz okratowanej i starannie strzeżonej.
2
Był to swego rodzaju eksperyment.
Pierwszy dzień wydawał się niezmiernie długi. Profesor objaśnił to przyczynami natury subiektywnej. Czas — powiedział — jest tylko w połowie kategorią obiektywną, w połowie zaś — czysto psychologiczną, uzależnioną od procesów zachodzących w nas samych. Radość sprawia, że biegnie szybciej, cierpienie zwalnia jego bieg, a gdy czeka się na śmierć — wlecze się niesłychanie powoli, albowiem życie nie chce się poddać śmierci.
Wspomniał o śmierci nie podejrzewając, że właśnie tu, wśród nich, znajduje się wynalazca Nieśmiertelności, której zresztą dotychczas jeszcze nie wynaleziono.
Starsza Pani-modelka ochoczo podtrzymała ten temat Rozmowy o wspólnym losie odrywały ją od rozmyślań o własnym nieuniknionym kresie.
W owych latach, gdy Starsza Pani była modelką, myśl o przemijaniu nie nawiedzała jej. Teraz nie zostało już nic oprócz przemijania. Kąpiele morskie, zamiast pomóc, zgubiły ją ostatecznie. Takie to niespokojne czasy — ktoś kogoś topi, a chorego człowieka wyciągają z wody, przerywają kurację…
— Nie mówmy o śmierci — odezwała się Ekspedientka. — Póki jesteśmy młodzi… — Urwała, pochwyciwszy krytyczne spojrzenie Fryzjerki.
Profesor przyznał jej rację — po to, by żyć, trzeba się skoncentrować na życiu. Są owady, które żyją tylko przez parę godzin i bynajmniej nie jest to dla nich powodem do rozpaczy. Przez ten krótki czas wcale nie przeżywają mniej niż krokodyle w ciągu trzystu lat.
— Doprawdy trzystu? — Starszej Pani zabłysły oczy. Własny wiek wydał jej się prawie niemowlęcym.
— Nienawidzę owadów — powiedziała Fryzjerka. — i nie rozumiem, po co krokodyle żyją tak długo.
Starsza Pani kiwnęła potakująco głową. Doprawdy żyją tak długo? Trzysta lat! A przed nią zaledwie miesiąc. Cóż można zrobić przez ten czas? Użyć życia — z pewnością nie. Na to całego życia za mało, cóż dopiero mówić o marnym miesiącu. Owady — to co innego, mają minimalne potrzeby. W ogóle nie wiadomo, po co żyją. A krokodyle?