— To nadzwyczajne — odezwał się Listonosz. — Ale pan mówił o ludziach…
— Tak, przepraszam… Nie jestem ekspertem w sprawach ludzkich, moją dziedziną jest entomologia. Ale czy człowiek nie żyje dla swego potomstwa? Inaczej życie nasze straciłoby wszelki sens i nie można by go uznać za normalne.
Jednakże, zauważył Profesor, norma jest również kategorią zmienną, nie da się zastosować we wszystkich okolicznościach. Niekiedy jest rzeczą normalną żyć dla potomstwa, niekiedy — umrzeć dla niego. Najważniejsze, aby mieć poczucie czasu, w którym się żyje.
— Weźmy na przykład ćmy. Stale dążą do światła. Lecą prosto w ogień i spalają się w nim właśnie na skutek tego dążenia. Powinny być dziennymi motylami, mieć wokół mnóstwo światła i donikąd nie dążyć… Lecz one urodziły się nie w swoim czasie i przeznaczeniem ich stał się pęd do ognia. Może to nawet dobrze — przynajmniej do czegoś dążą…
— Mówił pan o ludziach — wtrącił znowu Listonosz. Profesor przeprosił raz jeszcze i zaczął mówić o ludziach.
Wprawdzie w ludzkich sprawach orientował się gorzej niż w owadzich, coś niecoś jednak o nich wiedział — z własnych obserwacji, z książek, a zwłaszcza z historii. Historia pamięta młodzieńca, który witał okręty u wybrzeży, ciesząc się ich szczęśliwym powrotem i szczerze rozpaczając, gdy przytrafiło im się nieszczęście. Nie były to jego okręty, wiozły cudzy ładunek i nikogo nie obchodziła ta radość lub rozpacz, on jednak wciąż przesiadywał na brzegu witając okręty. Później go wyleczono, stał się normalnym człowiekiem. Przestały go interesować sprawy innych, wyraźnie rozróżniał swoje i cudze radości i klęski… Z czego został wyleczony? Z wielkości patologicznej czy też autentycznej? Zdarzyło się to w czasach starożytnych, kiedy medycyna nie była jeszcze na tyle wszechstronna, by postawić trafną diagnozę.
17
Wieczność mijała szybko, nawet nie zdążyli się obejrzeć, gdy upłynęło siedem tysiącleci. Zostało im tylko trzy tysiące lat, czyli pięćdziesiąt zgodnie z poprzednią rachubą czasu lub pięćdziesiąt godzin — zgodnie z pierwotną.
Czas kurczył się, ścieśniał coraz bardziej, nie można było wyprostować się., ani postąpić kroku. Normalnie nie zauważamy, nie liczymy, ile go upływa, dlatego lżej nam oddychać. Ale gdy staje się natrętnie dostrzegalny, ubywa go coraz więcej i robi się tak ciasno, że tylko siedzieć w kucki albo leżeć na podłodze, wówczas i my chcielibyśmy zmaleć, stać się motylem, by jeszcze choć trochę pofruwać.
Człowiek jednak nie może być motylem, potrzebuje prawdziwej nieograniczonej swobody w czasie i przestrzeni i umiera, gdy czas jego się kończy.
Studentka przestała streszczać wykład, nie nadążała już za słowami Profesora. A on spieszył się, aby dokończyć program, ponieważ zbliżał się egzamin.
— Na jednego człowieka przypada około trzydziestu milionów owadów, o ich ogólny ciężar przekracza niemal dziesięciokrotnie ciężar całej ludzkości. Ludzie stanowią mniejszość, dlatego tak zaszczytnie jest być człowiekiem.
Tyka zegar odmierzając minuty, dni i wieki. Wskazówka minutowa zamiast minut wskazuje lata i cała jej droga jest wielkim świętem noworocznym. Od nowego roku do nowego roku. Nie istnieje żaden stary rok, wszystkie są młodziutkie, wiekiem równe minucie. Do siego roku! Do siego roku! Ledwie można zdążyć z życzeniami, ponieważ z niczym więcej się nie zdąży…
Tyka zegar… Tyka zegar…
Dlaczego tyka tak głośno?
Potężne uderzenia, od których trzęsie się dom. Jak gdyby ostatek czasu walił w drzwi, żądając, by go stąd wypuszczono… Czuje, że tu, w tym domu, wkrótce nadejdzie jego kres, więc się wyrywa pragnąc stopić się ze swą wiecznością…
Cykają minuty, tyka zegar, grzmią stulecia i łomoce wieczność…
Raptem łomot milknie. Na dole skrzypnęły drzwi, w nagle zapadłej ciszy rozległ się głos Listonosza.
I ten sam głos, który oznajmiał adresatowi: „Gazeta dla pana”, „List dla pani”, ten sam głos powiedział:
— To ja wykończyłem waszego oficera.
Niewyraźna odpowiedź kogoś, do kogo adresowane były te słowa. Oddalające się kroki, i znowu cisza. Uspokojony zegar cyka ledwie dosłyszalnie.
18
Nie były to jego okręty, czemuż więc dla nich poświęcił życie? Co innego — siedzieć na brzegu i przeżywać radość lub smutek, a zupełnie co innego — rzucić się w odmęt na pewną śmierć… Lecieć jak ćma do ognia, nie doczekawszy dnia… Czy nie rozsądniej cierpliwie doczekać świtu, zamiast w ciemnościach lecieć do ognia?
— Biedny chłopiec — powiedziała Ekspedientka — nie rozumiem, jakim sposobem mógł utopić dorosłego mężczyznę.
— Chłopcy w tym wieku zawsze marzą o bohaterskich czynach — spokojnie wyjaśnił Agent.
— Ach, ci mężczyźni — zupełne dzieci — pomyślała Fryzjerka. — Skąd się w nich bierze ten pociąg do wielkich słów? Utopienie człowieka nazywają bohaterstwem. — Wzruszyła ramionami, lecz głośno nie wyraziła swego zdania. To są męskie sprawy i niech mężczyźni się o nich wypowiadają.
„W tym wieku” — powiedział Agent i oto znów powracała świadomość własnych lat, wznosząc między nimi bariery wieku…
— A przecież milczał — potrząsnęła głową Starsza Pani — o wszystkim mówił, a to przemilczał…
— Moje dzieci są takie same — powiedziała Ekspedientka. — Jak coś zbroją, nic o tym nie mówią. Można z nich duszę wyrwać — nie pisną ani słowa.
— Mógłby się przyznać wcześniej — zauważyła Fryzjerka.
— To nie takie proste — odparła Studentka. — Trzeba się zdobyć na odwagę, zwłaszcza idąc na pewną śmierć. Mógłby w ogóle się nie przyznawać, nikt by go nie podejrzewał. Ale postąpił jak człowiek mężny. Dwukrotnie tak postąpił.
— A kiedy jeszcze? — zapytał Agent.
— Kiedy utopił tego oficera.
— No wie pani, jeśli to będziemy nazywać męstwem… — Fryzjerka nie dokończyła zdania, połapawszy się, że w ogóle nie należało go zaczynać.
— Utopił oficera! — rozległ się głos Profesora. — Skąd ten pomysł, że on to zrobił? Kto wam powiedział?
Agent odwrócił się do okna:
— O ile wiem, sam się do tego przyznał.
— Wobec tego skłamał. Przez cały czas byłem blisko niego, pluskał się tuż przy brzegu, uczył się pływać.
— On nie umiał pływać? — zdziwiła się Fryzjerka. — Jakże więc mógł kogoś utopić, skoro sam nie umiał pływać?
19
— Zabiją go — powiedziała Studentka, i rozpłakała się.
— I tak by go zabili — nie bez racji zauważył Agent. — Jeśli ma zginąć siedem osób, czy nie lepiej, by zginęła jedna? Prosty rachunek.
— Nie taki prosty dla tego, kto umiera — powiedziała Starsza Pani.
— To zbyt subiektywne podejście — odparł Agent — a w tym przypadku trzeba rozumować obiektywnie.
Starsza Pani spytała, czemu więc on w imię obiektywizmu nie wziął winy na siebie? Wszakże i wtedy rachunek byłby ten sam — jeden zamiast siedmiu. Odpowiedział lodowatym tonem: