— Dlaczego właśnie ja? Wydaje mi się, że właśnie w pani wieku ocenia się pewne fakty z większym obiektywizmem.
Miał prawo tak mówić, albowiem teraz, gdy miarą ich wieku były lata przeżyte, nie zaś te, które ich jeszcze czekały, przestali być rówieśnikami i on znów był młody, a ona stara,
Nawet nie odwrócił się podczas tej rozmowy. Dalej patrzył w okno.
— I gazet dziś nie było… i na pewno już teraz nie będzie…
Starsza Pani wyszła na schody, jak gdyby chciała popatrzeć za odchodzącym Listonoszem. Często żegnała w ten sposób swoich synów.
— Drzwi są otwarte — oznajmiła wracając.
— Zdjęli wartownika — rzucił Agent patrząc w okno.
— Czy to znaczy, że jesteśmy wolni? — upewniła się Fryzjerka.
Wszyscy byli wolni, lecz nikt nie ruszał się z miejsca. Okręty szczęśliwie przybiły do brzegu, nikt jednak nie spieszył się z wyjściem na ląd.
20
— Dlaczego on to zrobił? — dziwiła się Fryzjerka. Nie mieściło jej się w głowie, czemu Listonosz wziął winę na siebie, czemu świadomie skłamał.
— Żeby nas uratować — powiedziała Studentka.
— Nas? Przecież znaliśmy się tak mało.
— To wy go nie znaliście, ja znałam go bardzo dobrze. Kochałam go jak syna. Jak wnuka. Zawsze, gdy byłam w złym nastroju, przynosił mi list… — Starsza Pani rozejrzała się bezradnie szukając listu, gdyż właśnie teraz czuła się bardzo przygnębiona.
— Dla nas też nie był obojętny — odezwała się Ekspedientka. — Darzyłam go wielką sympatią. Studentka spojrzała na nią ironicznie.
— To wystarczy, by oddać za panią życie?
— Dlaczego za mnie, moja droga? Chyba raczej za panią, pani mu bardziej odpowiada wiekiem.
Fryzjerka też lubiła Listonosza, choć niestety mało się znali. Gazet nie czytała, listów do niej nikt nie pisywał. i nigdy by jej w głowie nie postało, że on, dla którego nie była nawet adresatka…
— Poczty dziś nie będzie — powiedział Agent, i ujrzał w rękach Starszej Pani list. Jednak otrzymała list. Z opóźnieniem, ale otrzymała. Jakże była wdzięczna temu chłopcu, że w takiej chwili pamiętał o liście do niej. Podeszła do kredensu, żeby poprawić serwetkę, i pod nią spostrzegła list. Było to jak powrót młodości.
— Co do nas piszą? — zainteresował się Agent.
— Koperta jest bez adresu.
— To znaczy, że list przeznaczony jest dla nas wszystkich. Pozwoli pani, ja przeczytam.
— Nie — zaprotestowała Studentka. — Nie przeczyta pan. Każdy, tylko nie pan.
Czytała powoli, jak niegdyś w szkole podstawowej, ponieważ nagle coś się stało z jej wzrokiem i również z głosem. Czytała:
ŻYJCIE JAK NAJDŁUŻEJ. GDY POCZUJECIE, ŻE ZOSTAŁO WAM NIEWIELE LAT, UZNAJCIE DZIEŃ LUB GODZINĘ ZA ROK l ZNÓW UJRZYCIE PRZED SOBĄ WIECZNOŚĆ. TAK ZAPEWNE CZYNIĄ MOTYLE, KTÓRE ŻYJĄ ZALEDWIE JEDEN DZIEŃ. KAŻDA ISTOTA ŻYJĄCA PRZEŻYWA WIECZNOŚĆ, TYLKO MA ONA RÓŻNY WYMIAR. MOJA WIECZNOŚĆ DOBIEGA KRESU, A WASZA NIECH JAK NAJDŁUŻEJ SIĘ NIE KOŃCZY. PRZEPRASZAM, ŻE NIE MOGŁEM DOSTARCZYĆ WAM TEGO LISTU JAK PRZYSTOI LISTONOSZOWI.
21
— Ten sam charakter pisma — powiedziała Starsza Pani. — A więc to on pisał listy, przedłużając mi życie.
— Przedłużając nam wszystkim — dodała Studentka.
— I teraz znów nam je przedłużył — powiedziała Ekspedientka.
— To prawda — przyznała Fryzjerka — gdyby nie on, zostałyby nam tylko dwie doby.
Agent spojrzał na zegarek, który znów wskazywał godziny, a nie jak przedtem lata i stulecia.
— Wynalazca wieczności — rzekł.
I oto dla wszystkich stało się jasne, że to on, Listonosz, odkrył dla nich wieczność.
Profesor uważał to za prawdziwie wielkie odkrycie. Na uwagę Agenta, iż wieczność istnieje obiektywnie i niezależnie od nas, odparł, że niekiedy trzeba ją wynaleźć na nowo, aby ją dać człowiekowi.
22
— Niechaj ten, kto żyje, korzysta z życia — powiedział Agent.
— To prawda — westchnęła Ekspedientka. Niełatwa to była prawda, lecz nie dało się przed nią uciec. Pewnie, że szkoda tego chłopca, ale przecież ich wspólne życie, jej i Agenta, dopiero się zaczęło.
Przysunęła się do niego, lecz on nie odpowiedział na ten gest — różnica lat murem stanęła między nimi. Teraz już wszystkich dzieliła bariera wieku.
Nie tylko zresztą wieku. On miał własną rodzinę, ona — również. Ona miała swój sklep, on — firmę handlową. Wszystko, co ich dawniej zbliżało, teraz przysnęło, wyfrunęło jak motyl przez otwarte drzwi, za którymi leżały ich różne drogi życiowe…
Każde miało własną drogę.
Czy własną?
Życie, które czekało na nich za drzwiami, stało się obce przez ten miesiąc — przez te wieki i tysiąclecia. Wszystko, co tu zyskali, co dała im wieczność — bodaj niewielka, bodaj motyla, ale jednak wieczność — zostanie im bezpowrotnie odebrane. Profesor nie skończy swojej monografii o życiu motyli w warunkach zamkniętego pomieszczenia. Ekspedientka nie zazna dreszczu miłości, Starsza Pani wróci w swoją starość, a Fryzjerka do damskiego salonu całkowicie pozbawionego kontaktu z salonem męskim. Wiersze, które z pamięci przepisywała Studentka, będą na próżno wołać o miłość, a sterta pieluszek przeleży bezużytecznie…
Ekspedientka uświadomiła to sobie i odsunęła się od Agenta. Obcość wkradła się pomiędzy ludzi znajdujących się w tym pokoju, jak gdyby pod jednym dachem nie przeżyli wieczności, bliski był im tylko tamten, który odszedł, który stworzył i zburzył ich malutki motyli świat.
Był im bliski, aczkolwiek odszedł najdalej — tak daleko, że na powrót nie wystarczy wieczności.
Studentka podniosła się.
— Dosyć mam pańskiej entomologii! On w tej chwili umiera, aby nam wolno było jeszcze trochę popełzać, pofruwać!
Cisnęła swoje staranne streszczenie — akurat nie w stronę Profesora, który miał bezpośredni związek z entomologią, lecz w stronę Agenta, który nie miał z nią nic wspólnego.
— Studenckie bunty — powiedział Agent. — Nie szkodzi, takie bunty z wiekiem przechodzą.
Studentka była już przy drzwiach:
— Bądźcie szczęśliwi. Przyjemnej wieczności. Ja nie chcę, żeby za mnie umierali inni.
— Nie za panią jedną — powiedziała Ekspedientka, Agent zaś uzasadnił tę myśl w sposób bardziej naukowy:
— Człowiek umiera za kolektyw. To jest normalne. Nienormalne zaś — kiedy kolektyw ginie za jednego człowieka.
Starsza Pani omal nie skoczyła na niego z pięściami.
— On to uważa za normalne! Umiera za niego człowiek, a on uważa, że to normalne!
— Nie za mnie — cierpliwie wyjaśniał Agent. — On umiera za kolektyw, a każdy jest cząstką kolektywu.
— Nie jestem cząstką, jestem człowiekiem i mam prawo umrzeć sama za siebie, jak winien umierać człowiek.
— Przecież to nie pani… — zająknęła się Fryzjerka, ale Studentka przerwała jej:
— A właśnie że ja! Żałuję, że wcześniej się nie przyznałam — to właśnie ja utopiłam przedstawiciela władz okupacyjnych.
Podobna było do Starszej Pani z lat jej młodości. Tak samo nieugięta, tak samo zdecydowana iść na całego nie myśląc o konsekwencjach. Starsza Pani jednak dawno już przywykła liczyć się z konsekwencjami, a w obecnej chwili łatwo je mogła sobie wyobrazić. Kiedy więc Studentka zerwała się do wyjścia, Starszej Pani wydało się, że to odchodzi jej młodość, odchodzi, by nigdy już nie powrócić.