— Uratować wroga? — wykrzyknęła Studentka. — W tym samym czasie, gdy nasi przyjaciele biją wroga, my mamy go ratować?…
— Nie o to chodzi — spokojnie wyjaśnił Agent. — Oczywiście, mógłbym go uratować, gdybym miał pewność, że mi się to uda… W przeciwnym razie oskarżono by mnie o morderstwo.
— Dlaczego nie powiedział im pan od razu, że oficer sam utonął?
Profesor — i taki naiwny. Przecież gdyby im powiedział, pociągnięto by go do odpowiedzialności za nieudzielanie pomocy. Oficer padł ofiarą podejrzliwości i nieufności okupantów do obywateli okupowanego kraju.
— Jest pan zwyczajnym łajdakiem — powiedziała Ekspedientka. — Mój Boże, jakże ja mogłam kochać takiego łajdaka!
Zwykle tak bywa, gdy emocje biorą górę nad zdrowym rozsądkiem. Logicznie biorąc, postępek Agenta był bez zarzutu, a jeśli czynimy coś zgodnie z logiką, tym samym i dalsze zarzuty stają się bezpodstawne i niedorzeczne.
— Pójdę — zdecydowała Starsza Pani. — Proszę się nie bać, nie wydam pana, powiem, że sama widziałam, jak utonął.
Może jeszcze uda się ocalić Listonosza. Pisał do niej listy, przedłużał jej życie… Jej starość nie jest już nikomu potrzebna, natomiast jego młodość może się przydać jeszcze wielu ludziom.
— Pójdę z panią — oświadczył Profesor. — Zawsze lepiej, gdy jest dwóch świadków, a nie jeden.
— Ja też pójdę — odezwała się Studentka. Fryzjerka wahała się — iść czy nie iść? Poszłaby, lecz przecież nic nie widziała… Mogliby ją oskarżyć o fałszywe świadectwo, tym bardziej że zupełnie nie potrafi kłamać.
— Możecie przyprowadzić choćby stu świadków — i tak nikt wam nie uwierzy — stwierdził Agent. — Honor żołnierski wymaga, by oficer ginął z ręki wroga, a nie jak zmokła kura tonął w morzu. Wziąłem to również pod uwagę… Tak, tak od początku rozważyłem wszystkie okoliczności i dlatego milczałem.
— Jakiż z pana łajdak!
Agent pozostawił uwagę Ekspedientki bez komentarza.
— Proszę, rozważmy wszystko logicznie: chłopiec pragnie umrzeć jak bohater, a wy chcecie, by umarł jak zwyczajny kłamca. Żywego i tak nie wypuszczą — choćby za to, że oszukał władze okupacyjne. Po cóż więc odbierać mu to, o czym marzył. Bądźcie wyrozumiali dla niego, pozwólcie mu umrzeć jak bohaterowi!
27
Niedawno jeszcze mieszkali w tym domu, zamknięci na cztery spusty, odgrodzeni od wszystkich problemów, a zwłaszcza od konieczności podejmowania decyzji. Mieli swą małą motylą wieczność i choć sufit nad ich głową był niższy, pewniejszy jednak od nieba — cały ich malutki świat, aczkolwiek mniejszy niż tamten wielki, był znacznie pewniejszy i lepiej urządzony.
Ograniczenie czasu i przestrzeni — to jeszcze nie najgorsze. Mimo że otacza nas bezkres wszechświata, nieskończoność czasu, mamy jednak własne miejsce, własny malutki wymiar, który pozwala nam czuć się wielkimi. We wszechświecie to niemożliwe — to wymaga ciasnoty: ciasnoty Ziemi, ciasnoty miasta i mieszkania. Wszyscy jesteśmy wielcy, różnica zależy tylko od stopnia ciasnoty — jedni są wielcy w skali całej Ziemi, inni w skali swego mieszkania, i każdy ma własną wieczność: jedni wielką, drudzy małą.
Stali u progu swej małej wieczności i patrzyli w tamtą — ogromną, której nie można okiełznać ani oswoić, która jako nieskrępowany żywioł kocha odważnych pływaków skaczących w jej głębie i nie baczących na wskazówki zegara. Przyzwyczailiśmy się do godzin i minut, do miesięcy i lat, ale musimy je porzucić, ponieważ wszyscy jesteśmy pływakami w oceanie Wieczności, i nie tylko rzuconymi na łaskę fal, my sami obieramy własną drogę i z naszych krótkich godzin i lat tworzymy Wieczność…
W taką to Wieczność odszedł Listonosz, jej Wynalazca, i stało się jasne, że wynalazł on tamtą Ogromną Wieczność, a nie tę motylą. Jakkolwiek i przed nim istniała, wynalazł ją na nowo. Albowiem Ogromną Wieczność trzeba wciąż na nowo odkrywać, aby nie zamieniała się w ślepy, bezmyślny żywioł.
A tak łatwo zamienić Wieczność w bezmyślny żywioł! Wystarczy tylko kurczowo trzymać się wskazówek zegara.
Profesor zrobił krok ku otwartej na oścież Wieczności. Agent zatrzymał się, puszczając przodem kobiety — był mimo wszystko człowiekiem dobrze wychowanym.
Olga Łarionowa
W tym samym miejscu
Ciężka atmosfera oczekiwania panowała w całym ogromnym budynku laboratorium TCP. Pięć minut stał Arsen pod zamkniętymi drzwiami, za którymi Swietka wywoływała film. Spoza drzwi nie docierały żadne dźwięki. Arsen postał jeszcze chwilę i powlókł się do kancelarii. „Weźmie pan pakiet dla Sajkina” — powiedziano mu tam. Automatycznie wsunął pakiet za połę fartucha i skierował się do hali transformatorów, gdzie Sajkin lubił wpadać, żeby się rozgrzać.
— Pawlik — powiedział — jest do ciebie przesyłka z Moskwy.
Sajkin wyciągnął rękę — masywna dłoń wyczekująco zawisła w powietrzu.
— Pawlik — konfidencjonalnym tonem zapytał Arsen — czy ty wiesz, jak skaczą żaby?
— No — no! — dłoń Pawlika zaczęła zaciskać się w pięść.
— Dużo nie żądam — szybko powiedział Arsen. — Oddasz mi cztery godziny maszynowego czasu.
— Jutro w nocy — powiedział Sajkin. — Od drugiej do szóstej. Dawaj ten pakiet.
Arsen popatrzył na niego z troską.
— Co się z tobą dzieje? — zapytał ze współczuciem. — Dlaczego dogadaliśmy się tak szybko?
— Dlatego, że to jest od geologów — powiedział Sajkin. — i dlatego, że w ciągu najbliższych dni nie będę miał głowy do obliczeń, i ty też…
Z trudem rozerwał złożoną z kilku warstw kopertę. Wypadł z niej arkusik z jakimś przedziwnym diagramem. Arsen pochwycił arkusik, zajrzał doń i gwizdnął.
— Poczekaj — powiedział Sajkin. — Będziemy patrzeć po kolei.
— Co — po kolei? — sprzeciwił się Arsen. — Protozoik nas nie interesuje. Archeozoik — tym bardziej, i paleozoik nam nie jest potrzebny. Prawdę mówiąc, cały mezozoik — również. Aż śmiesznie mało nam potrzeba…
— Bez paniki — powiedział Sajkin. — Mezozoik — to już jest interesujące. Jeszcze pięć, sześć lat i zaczniemy poważnie mówić o mezozoiku. Spójrz tylko, jaki jest dobry… Nieomal poziom morza. Jakichś dziesięć metrów! Jura jest najniższa… A potem wali do góry, choćbyś się miał wściec! W paleocenie mamy już sto metrów.
— Ze złego końca patrzysz — ponuro stwierdził Arsen. — Paleocen — to niemal pięćdziesiąt milionów lat temu. Po co nam to? Bierz dwa miliony lat wstecz, dzisiaj interesuje nas wyłącznie to. Co nam piszą na ten temat mężowie ze stolicy? Że dwa miliony lat temu na tym samym miejscu — postu kał obcasem o cementową posadzkę — poziom powierzchni ziemskiej znajdował się nawet odrobinę wyżej niż w tej chwili.
— Miejscowy wydział geologiczno-badawczy zaręczał nam, że poziom ten był identycznie taki sam.
— Miejscowy — powiedział Arsen — zaręczał. No więc zaręczał. Gdyby cię urządzały jego gwarancje, nie pytałbyś Moskwy.
— O dwadzieścia metrów wyżej, niż obecnie… — Sajkin pokręcił tylko głową. — To naprawdę szczęście, żeśmy wypchnęli maszynę na trzydzieści metrów w górę. Dziesięć metrów mamy w rezerwie.
— Tak — powiedział Arsen — to naprawdę szczęście. Ale należy pokazać ten diagramik Dym-Dymowi. Idziemy?
— Idziemy — zgodził się Sajkin. — I tak nie mamy w tej chwili nic do roboty.