Podniósł się z hałasem i, wsunąwszy kopertę do kieszeni poprzepalanego cyną fartucha, skierował się do drzwi.
Gabinet naczelnika laboratorium mieścił się teraz na piątym piętrze. Biała tuzinkowa tabliczka z odłupanym rożkiem lekko podrygiwała na drzwiach — widać było, że tabliczkę tę niejednokrotnie i nie bez pośpiechu przenoszono z miejsca na miejsce — Dym-Dym lubił lokować się jak można najbliżej miejsca pracy i przenosił się z gabinetu do gabinetu, tracąc przy tym resztki komfortu przeznaczonego dla naczelnika laboratorium.
Na białej tabliczce widniał napis:
Naczelnik laboratorium TCP D. D, Markełow „Laboratorium TCP” rozszyfrowywało się jako „Laboratorium Transczasowych Przemieszczeń” i zajmowało się problemem „maszyny czasu”.
— Można, Dymitrze Dymitryczu? — Arsen ostrożnie uchylił drzwi.
— Nawet trzeba. Wchodźcie obaj.
Pomieszczenie laboratorium wyglądało jak gigantyczne pudło wysokości dziesięcio — dwunastopiętrowego domu. Pudło to było całkowicie puste, jeśli nie liczyć spoczywającej na podłodze metalowej kuli, bardzo przypominającej batyskaf starej konstrukcji. Z wewnętrznej strony do jednej ze ścian tego gigantycznego pomieszczenia przylepiły się, zupełnie jak gniazda jaskółcze, kwadratowe balkoniki zamknięte kołpakami z przezroczystego synteriklonu. Na jednym z takich balkoników — na górnym — rozlokował się właśnie w tej chwili naczelnik laboratorium.
— Bierzcie krzesła — ponuro zaproponował Dym-Dym. Taki ton nie wróżył nic pocieszającego. — Zdjęcia gotowe.
Dziś rano przeprowadzono pierwsze próbne uruchomienie maszyny. We wnętrzu batyskafu na wszelki wypadek umieszczono trzy aparaty fotograficzne — po jednym na każdy iluminator — oraz tradycyjnego kundelka. Było to już zrobione ponad program — na pierwszy raz wystarczyłoby udowodnić, że maszyna zdolna jest przebyć w przeszłości przez zaplanowany okres czasu i automatycznie powrócić. Najważniejsze — powrócić.
Pochłonąwszy niewiarygodną ilość energii, maszyna zanurzyła się w przeszłość i „wynurzyła się”, jak się przyjęło mówić w laboratorium, w tym samym punkcie przestrzeni, tylko że około dwa miliony lat temu. Trzydzieści sekund maszyna przebyła w głuszy neogenu, po czym została automatycznie stamtąd zawrócona, z tym, że postronnym obserwatorom wydało się, że pomiędzy odlotem a przylotem nie upłynął nawet moment — przecież niezależnie od tego, jak długo maszyna przebyła w przeszłości — czas ten jest niezależny od czasu obecnego i nie da się według niego odczytać.
Kundelek siedział na podłodze i flegmatycznie wylizywał tylną łapę. Ostygała aparatura notująca, która zdążyła wykonać około trzystu zdjęć. Wszystko było zadziwiająco zwyczajne, jako że Dym-Dym szalał słysząc zdanie: „Po raz pierwszy w historii Ziemi…” Zewnętrzna, powierzchnię maszyny starannie oczyszczono, aby przypadkiem nie przenieść we współczesność starożytnych mikrobów. Co prawda, ekipę dezynfekującą zadziwiła idealna czystość metalu.,A wy czegoście oczekiwali? — zapytał wówczas Podymachin, przezwany Niegłównym Teoretykiem. — I tak właśnie być powinno. Maszyna zdolna jest przenosić wyłącznie samą siebie, i ani jednego atomu poza tym. Taki jest jej program.” Zaczęli na niego sykać, jako że nieustannie gderał usiłując udowodnić, że ruch w czasie jest możliwy, ale bezużyteczny, ponieważ maszyna w przeszłości sama dla siebie będzie stanowiła malusieńką wysepkę teraźniejszości, i pomiędzy nią a światem zewnętrznym stanie nieprzenikniony mur — przerwa w czasie. Maszyna będzie niewidoczna i nieodczuwalna dla świata starożytnego, i sama, z kolei, również pozostanie ślepa i głucha, bo nie będzie w stanie przejąć nic z otaczającego ją świata.
Domysły Podymachina nie były takie oczywiste i tchnęły pesymizmem, dlatego też słuchać to go słuchali — interesująco łgał! — ale podśmiewali się z niego i w istocie nie mogli mu nic przeciwstawić — czekali na doświadczenie. Dym-Dym również słuchał — zawsze dawał swoim młodym współpracownikom możliwość wypowiedzenia się do końca — on również z jakiegoś tam powodu nie oponował.
I teraz, na przykład, kiedy ekipa dezynfekująca zameldowała o idealnej czystości powierzchni, Dym-Dym nic nie odpowiedział Niegłównemu Teoretykowi. „Ja też mam swoje zdanie na ten temat — stwierdził tylko. — Ale nie będziemy się odrywali. Poczekamy na zdjęcia.”
Ośmiu współpracowników, którzy byli obecni przy próbnym uruchomieniu, zaczęło w milczeniu snuć się po wszystkich pomieszczeniach laboratorium, czekając na zdjęcia — laboranci fotograficzni przewidująco wymówili sobie na to dwie godziny czasu. Męcząca bezwładność oczekiwania przeganiała wszystkich z piętra na piętro; nie można było zauważyć ani cienia świątecznej atmosfery, jaka towarzyszyła zazwyczaj jakiemuś niezwykłemu eksperymentowi: wszyscy zatopieni byli w niejasnych przeczuciach i, jak Dym-Dym, mieli na ten temat własne zdanie.
Idąc do naczelnika, Sajkin i Arsen chcieli tylko zabić czas, a tymczasem trzy czarne prostokąty, mieniące się wilgotnym bezwstydnym blaskiem, już leżały przed Dym-Dymem, jako niezbity dowód pierwszego niepowodzenia.
— To? — zapytał Arsen.
Dym-Dym nie odezwał się. i tak było wiadomo, że to jest to.
— Ot, niepowodzenie. — Arsen ze smutkiem pokiwał głową. — Że też musiało się to stać akurat w nocy…
— Jeżeli to rzeczywiście jest noc — bez przekonania przeciągle powiedział Sajkin.
— Mówcie, mówcie — Dym-Dym sięgnął do aparatury interkomu. — Ciekawe będzie wysłuchać wszystkich po kolei.
Nacisnął klawisz „zebranie ogólne”.
Natychmiast zjawiło się w gabinecie jeszcze sześć osób w białych fartuchach.
— Proszę. — Dym-Dym wykonał ręką szeroki gest. — Proszę się wypowiadać.
Podniósł się Sajkin, obciągnął biały fartuch. Wypowiadać się lubił bardzo wyczerpująco, a ponieważ odpowiedzialność za bezpieczne przeprowadzenie eksperymentu spoczywała na nim, uważał, że zaproszenie Dym-Dyma odnosi się w pierwszym rzędzie do niego.
— Właściwie mówiąc — zaczął poważnie — to ja, jako naczelnik sektora bezpieczeństwa, mógłbym się wypowiedzieć od razu po zakończeniu doświadczenia. Jakie zadanie postawił przed maszyną nasz sektor? — Sajkin zawsze mówił o maszynie w taki sposób, jakby to była żywa, obdarzona rozumem istota. — Właściwie mówiąc, postawiliśmy przed nią jedno zadanie: powinna była wrócić cała i nieuszkodzona. Co mogło temu przeszkodzić? Wszystko, absolutnie wszystko. Maszyna odchodzi w przeszłość odległą o dwa miliony lat. Ale pozostaje w tym samym miejscu w stosunku do centrum Ziemi. Co znajdowało się w tym punkcie dwa miliony lat temu? — Sajkin gestem starożytnego oratora wyciągnął rękę, wskazując pod sufit olbrzymiego budynku laboratorium. — Nasze miasteczko akademickie położone jest na wysokości dwustu trzynastu metrów nad poziomem morza. A na jakiej wysokości znajdowały się tu w przeszłości górne warstwy powierzchni ziemskiej? Miejscowi geolodzy zapewniają, że na identycznej. Ale oto rnoskwiczanie uważają, że na nieco wyższej, Gdybyśmy ustawili maszynę na podłodze budynku, to bardzo możliwe, że zanurzywszy się w przeszłości, znalazłaby się pod ziemią. Albo pod wodą — to również jest możliwe, jeżeli w tym miejscu dwa miliony lat temu było jezioro. Dlatego korpus maszyny wykonany został ze stopu kosmicznego o najwyższej trwałości. Poza tym, nasz sektor zaproponował wyniesienie maszyny na dodatkową wysokość trzydziestu metrów i podwieszenie jej pod stropem przy pomocy autonomicznego urządzenia antygrawitacyjnego. Zostało to zrobione na wypadek, gdyby w tym miejscu rosło drzewo, wznosiła się skała lub coś innego. Gdyby nie wiązała nas obawa przeniesienia ze starożytności jakichś mikroorganizmów, przetransportowalibyśmy po prostu maszynę na dziedziniec i unieślibyśmy ją o dwieście metrów — wówczas pozostawałoby jedynie niebezpieczeństwo natknięcia się na burzę albo na piorun sprzed dwóch milionów lat, aczkolwiek również i przeciwko takiej ewentualności podjęliśmy szereg środków zaradczych. No, właściwie mówiąc, to jest wszystko, co chciałem powiedzieć. Maszyna wróciła, jest cała i nieuszkodzona. Dwa miliony lat temu nie było w tym samym miejscu nic, co by mogło jej przeszkodzić w powrocie. Tak więc uważam, że pierwsza próba przebiegła pomyślnie.