Выбрать главу

Usiadł. Wszyscy słuchali go zamknąwszy oczy: Sajkin przy całej swojej punktualności był wielkim nudziarzem.

— No tak — jakoś z niezadowoleniem zauważył Dym-Dym. — To, że sektor bezpieczeństwa znakomicie wywiązał się ze swego zadania jest tak oczywiste, że proponuję, abyśmy na razie tego tematu więcej nie poruszali. — Sajkin zaczerwienił się: rzeczywiście, wynikało z tego, że przez całe dziesięć minut bezwstydnie wychwalał własny sektor. — Pragnąłbym usłyszeć co innego: co myślicie na temat otrzymanych zdjęć?

Sajkin podniósł się niezgrabnie.

— Właściwie mówiąc… chciałbym zaczekać, aż będzie gotowych wszystkich trzysta zdjęć.

— Mamy zaledwie trzy zdjęcia — powiedziała Swietka — aparatura pracowała zupełnie źle. Należy jeszcze porozmawiać na ten temat.

— W swoim czasie — powstrzymał ją Dym-Dym. — No, więc cóż? Kręciły się pomiędzy zerem a nieskończonością, akumulatory same się rozładowały, godnie zachowywał się jedynie przełącznik automatyczny, który powinien był po trzydziestu sekundach zawrócić maszynę z powrotem, i to dlatego, że działał na zasadzie rozpadu radioaktywnego, a nie przy pomocy zwykłego mechanizmu zegarowego. Tak więc, jestem przekonany, że przy takiej kotłowaninie na wewnętrznych ściankach maszyny — i na powierzchni iluminatorów — mogły powstać drobniutkie iskierki, l ot, macie wasze jasne punkciki. A czerń — to ten sam świat przeszłości, którego nie są w stanie zanotować obecne przyrządy.

— Dobrze — powiedział Dym-Dym — bardzo dobrze. Oto jedyny człowiek, który powiedział: jestem przekonany. A reszta? Zwiesili nosy, rozkleili się. Ale dobrałem sobie współpracowników! Czegoście oczekiwali, młodzi ludzie? Błot z epoki mezozoiku, gdzie wylęg dinozaurów będzie wam demonstrować wulgarną walkę o byt i ilustrować dobór naturalny zgodnie z teorią Darwina? Nie marzcie o tym. Dinozaurów nie będzie — na mezozoik nie starczy nam energii dziesięciu Ajurjupińskich kaskad, Tak. W tej chwili należy uważać pierwszą próbę za pomyślną i przygotowywać się do następnej. Jutro do godziny dwunastej proszę przedstawić mi na piśmie swoje opinie dotyczące niezawodności przyrządów. To wszystko.

— Ale… — zająknął się Wowolur.

— Już powiedziałem: żadnych „ale”. Poleci znowu pies.

I jeszcze jedno: proszę nie paplać przed czasem. Odnosi się to zwłaszcza do dam — proszę wybaczyć moją impertynencję.

W chwilach rozdrażnienia Dym-Dym celowo stawał się ceremonialny i staromodny.

Do domu szli, jak zawsze, razem — Swietka, Sajkin i Arsen. Szli ponurzy, bacznie wpatrując się we wszystkie szczeliny w asfalcie. W końcu Swietka nie wytrzymała:

— Nie wiem, jak reszta, ale ja po tym doświadczeniu czuję się jak idiotka.

Natychmiast zapewnili ją, że pozostali nie’ czują się lepiej, z tą jedynie różnicą, że oni widzą się w roli ostatnich durniów.

— Daję słowo, chłopcy — Swietka nie mogła się uspokoić — byłoby lepiej, gdyby maszyna całkowicie odmówiła odchodzenia w przeszłość, albo wróciła cała pokiereszowana, albo nie wróciła w ogóle.

— Hm — powiedzieli chłopcy.

— Wówczas byłoby oczywiste, że eksperyment diabli wzięli. Zaczęto by się zastanawiać, co robić dalej, i niewątpliwie coś by wymyślono. Łatwiej jest, jeżeli coś się zdecydowanie nie uda — bo punkt zerowy już jest punktem nowego startu.

— W emocjach Swietki zawarta jest pewna chłopska prawda — powoli skonstatował Sajkin. — Niewątpliwie wszystkie wielkie odkrycia przechodziły przez etap, kiedy odkrywcy najzupełniej szczerze pragnęli, żeby ich doświadczenie diabli wzięli, a model razem z panami eksperymentatorami rozwalił się w drobny mak.

— Pytanie tylko — wtrącił Arsen, który w tym dniu utracił całą swoją wrodzoną wesołość — z czym mamy do czynienia: z wielkim odkryciem, czy wprost przeciwnie, z wielkim zakryciem?

— No, no — Sajkin zwrócił się do niego całym ciałem — nawet myśleć ci tak nie wolno. Tak, znalazł się drugi Nie główny Teoretyk.

— Znalazł się — przyznał Arsen. — Bo mnie również nie zadowala taki stan rzeczy. Tyle lat pracowaliśmy jak szatany, i przecież nie dla honorów, nie dla pieniędzy, nie po to, żeby „tam ta-tam, ta-ta-ta-ta-tam-tam” i „program dla wszystkich radiostacji Związku Radzieckiego”, przecież mordowaliśmy się wyłącznie po to, żeby ta podła maszyna zadrżała, potem zniknęła i w tym samym momencie znowu się pojawiła, i oto zaczęła opadać — myją ją i szorują, luk otwiera się szeroko — nurkujemy do wnętrza, a tam już — same prezenty: i przyrządy, i aparaty fotograficzne, które nastrzelały po setce zdjęć całkowicie zrozumiałych, i nawet ta nasza Źuczka, i wszystko jest precyzyjne i zrozumiale, i każda rzecz zawiera w sobie realne odbicie poszukiwanej przeszłości…

— Na talerzyku z błękitną obwódką — podchwycił Sajkin. Jego żarty zawsze słynęły ze swojej pierwotnej prymitywności. — A na zdjęciach były trylobity, amonity i troglodyci. Nie, Dym-Dym miał rację: rzeczywiście dobrał sobie współpracowników…

— Nawiasem mówiąc — powiedział Arsen — czy zwróciłeś uwagę, jak on nas wypytywał? Czego się chciał od nas dowiedzieć?

— Bo co? — zdziwił się Sajkin. — Pytał jak zawsze. Mnie osobiście wydało się, że on sam też nie wie, co wyszło na tych zdjęciach.

— Nie tylko tobie się tak wydało — potwierdził Arsen — bo tak jest rzeczywiście. Dym-Dym nie należy do osób, które się bawią w ciuciubabkę z ludźmi, z którymi przepracowali bez mała sześć lat. Gdyby wiedział dokładnie, co to jest, sam by nam wszystko wyjaśnił. Ale on nas pytał. Po co? Żebyśmy, żółtodzioby w dziedzinie nauki, oświecili jego, doktora, naczelnika laboratorium TCP? Śmieszne. Sajkin wyjaśniający doktorowi Markełowowi znaczenie o-trzymanych zdjęć… Piękny obrazek.

— No więc w takim razie po co? — zapytała Swietka.

— Jego interesowało nie to, cośmy mówili, lecz to, w jaki sposób mówiliśmy. Wiecie, dlaczego on trzyma Podymachina, chociaż ten zawsze i wszędzie mu oponuje? Za przekonanie. No i od nas też chciał tego przekonania. Według wszelkiego prawdopodobieństwa sprawy związane z tym TCP są o wiele bardziej skomplikowane, niż podejrzewamy. Dym-Dym sam nawet nie wie, co jest co, za mało ma statystyki, faktów. Ale zrodziły się w nim pewne podejrzenia. Ciężko mu jest, chłopaki. Przecież tej maszynie poświęcił niemalże całe swoje świadome życie, i oto teraz, kiedy zamiast pierwszych radości — taki eksperyment, „tram-ta-ta-tam i wszystkie radiostacje” — stanęliśmy wobec ogromnego nagromadzenia zagadek, to zupełnie naturalne, że on się rozejrzał dokoła: kto z nas, żeby się tak wyrazić, pozostaje wiernym rycerzem maszyny, rycerzem bez skazy i lęku. A rycerze porozklejali się — fotografijki, punkciki, nie ma dinozaurów.

— Też znalazł sobie porównanie — warknął Sajkin — rycerze. Już Mark Twain pokazał, że rycerstwo to przeżytek. A jeżeli teoria jest lipna, kto udowodni, że jest niesłuszne jeżeli wszyscy pozostaną jej wiernymi rycerzami?

— Och, chłopcy — westchnęła Swietka — gdybym widziała, że w fizyce wszystko jest takie nieokreślone, poszło bym na wydział teatralny. A mnie z głupoty pociągnęło do nauk ścisłych. No i gdzież tu jest ta ścisłość? W teatrze chociaż po każdej premierze ludzie zbierają się, napiją się czegoś, cieszą się.