Выбрать главу

— Będziemy się cieszyć — zaproponował Arsen nieco nienaturalnym tonem. — Pójdziemy do kawiarni.

— Nie, chłopaki — Swietka zrobiła żałosny grymas — ja nie mogę. Dym-Dym prosił, żeby nie paplać, a w kawiarni z pewnością coś palnę. Chodźmy lepiej do mnie.

Ale nie poszli i do Swietki — podreptali chwilę na skrzyżowaniu i doszli do wniosku, że nie są w odpowiednim nastroju. Wszyscy mieli jakieś swoje przypuszczenia, chcieli porozmyślać w samotności.

Przecież żeby się tam nie wiadomo co działo, za tydzień eksperyment musi zostać powtórzony.

Po tygodniu, wbrew oczekiwaniom Dym-Dyma, w jego laboratorium zgromadziło się niezwykle dużo ludzi. Szukać winowajcy tego rozgłosu było za późno, i rozwścieczony Dym-Dym zrobił ostatnią rzecz, którą był w stanie zrobić, mianowicie nie dopuścił na uruchomienie ani jednego dziennikarza.

Liczni goście rozlokowali się w przezroczystych „gniazdach jaskółczych”. Najbardziej ważnych i znakomitych Dym-Dym zaprosił do siebie.

— Wyjaśnień w czasie eksperymentu udzielać nie będę — zapowiedział niezbyt miło. — Potem. Eksperyment jest przeciętny, kontrolny, że tak powiem, jakich nastąpi jeszcze kilkadziesiąt, zanim będziemy mogli dojść do jakichś określonych wniosków. Tak że sensacji proszę się nie spodziewać, chociaż wszystko jest możliwe, włącznie ze zniszczeniem modelu. Rzecz w tym, że wysokość, na jaką zostanie wyniesiona maszyna — wynosi dwieście czterdzieści metrów ponad poziom morza. A to jest granica wahania się powierzchni ziemskiej pod koniec trzeciorzędu. Skały w górnej warstwie są co prawda miękkie, ale jeżeli wyłoniwszy się w roku dwumilionowym przed chwilą obecną, maszyna mimo wszystko znajdzie się pod Ziemią… Nie wiem. Nie będę zgadywał. Lepiej zaczynajmy.

Członkowie ekipy dezynfekcyjnej, pełzający po zewnętrzej powłoce maszyny, odskoczyli na boki. Ktoś, kogo nie można było poznać w czarnym kombinezonie z synteriklonu, szybko odłączył kabel, poprzez który już od dwudziestu godzin cała energia Ajurjupińskiej kaskady wlewała się w nienasycone akumulatory maszyny, i oto jej masywny korpus drgnął i płynnie ruszył w górę. Zdumiewająco lekko, niby dziecinny balonik, przepłynęła przed przezroczystą ścianką balkoniku Dym-Dyma, tak że można było dostrzec najróżniejsze przyrządy we wnękach powłoki zewnętrznej.

Maszyna uniosła się w górę ukazując wypolerowany brzuch, i zatrzymała się cztery metry od stropu.

Wszyscy czekali.

Dziesiątki reflektorów pochwyciło wypukłe dno maszyny i trzymało je w tej chwili w nieprzerwanym uchwycie swych promieni.

Sapali znakomici goście z instytutów stołecznych. Prawdopodobnie czekali na jakieś cuda — w końcu tylko bardzo niewielu spośród nich wiedziało, że całe uruchomienie prowadzi do tego, że korpus maszyny lekko drgnie — i koniec. Czas, jaki spędzi w przeszłości, pozostanie przez nich niezauważony. Jest to aksjomat transczasowych przemieszczeń.

Dym-Dym ze swoimi współpracownikami czekał bez takiego napięcia, w każdym razie tak mogło się wydać postronnemu obserwatorowi.

I nagle…

Maszyna zniknęła. Co prawda, w tym samym momencie znowu się pojawiła, ale nie w punkcie, gdzie krzyżowały się promienie reflektorów, lecz nieco niżej i bardziej na lewo. Było to prawie nieprawdopodobne, ponieważ potężne urządzenia antygrawitacyjno-żyroskopowe utrzymywały maszynę w ściśle ustalonym punkcie przestrzeni, i trzeba było olbrzymiej siły, aby ją przemieścić.

Wszyscy zgodnie jęknęli.

Ekipa obsługująca reflektory rzuciła się do swego sprzętu, promienie reflektorów zaczęły się miotać pod stropem i wreszcie wyłowiły ciało maszyny.

Jej korpus już nie błyszczał. Minutę przed tym wypolerowany do lustrzanego blasku, w tej chwili był matowy i poorany, z głębokimi szarpanymi ranami w miejscach, gdzie byty przymocowane przyrządy.

Maszyna drgnęła. Ten i ów zamknął oczy — wszystkim się wydało, że maszyna runęła w dół, i każdy czekał, a głucho uderzy o wybetonowaną podłogę. Ale nic podobnego się nie stało. Zgodnie z programem, metalowa kula opuściła się powoli, lekko się zakołysała i legła na podłodze.

Ekipa dezynfekcyjna w skafandrach podskoczyła do maszyny. Arsen i Wowolur również rzucili się ku drzwiom.

— Wszyscy pozostają na miejscach! — Dym-Dym zawisł nad mikrofonem. — Usunąć postronnych z komory doświadczalnej!

Dwie, trzy postacie w skafandrach szybko zniknęły z pola widzenia.

— Jak tam pies? — zapytał Dym-Dym już innym tonem. Widać było, jak do iluminatora maszyny podtaczają przekaźnik telewizyjny.

— Mruga — dotarł z głośnika elektrodynamicznego głos Mirry Jefimowny i w tym samym momencie włączył się ekran łączności wewnętrznej.

Długi, terierowaty pysk psiaka wyrażał ostateczne zdumienie. Pies przenosił wzrok z jednego iluminatora na drugi i rozpaczliwie wytrzeszczał oczy. Można było pomyśleć, że widział co najmniej żywego diplodoka.

Wszyscy wpatrywali się w zdumiony psi pysk i milczeli wyczekująco.

Goście ze stolicy nie bardzo wiedzieli, czy eksperyment zakończył się fiaskiem, czy wprost przeciwnie, znakomicie się udał.

— Ot, właściwie to i wszystko — głośno, do nikogo specjalnie się nie zwracając, powiedział Dym-Dym. — O ile rozumiem, maszyna wynurzyła się pod ziemią. Wysłaliśmy ją o te same dwa miliony lat wstecz, tak jak i poprzednio, kiedy nie wydarzyło się nic takiego, ale nie należy zapominać, że na razie dokładność wyjścia maszyny wynosi prawie trzy procenty, sami więc rozumiecie, ile to wyniesie od dwóch milionów lat. Dlatego nic w tym dziwnego, że za drugim razem maszyna dostała się pod ziemię. Nie mogę powiedzieć, że to przewidziałem, ale przyznaję, że tego pragnąłem. W każdym razie, w tej chwili jestem stanowczo przekonany, że transczasowe przemieszczenia są całkowicie bezpieczne i, jeżeli badania wykażą, że eksperyment w żaden sposób nie odbił się na zdrowiu psa, należy myśleć, że w następny rejs maszyna poleci z człowiekiem. Co prawda, poślemy go na odległość krańcową — na dziesięć milionów lat, w którym to okresie geolodzy gwarantują nam na tym samym miejscu zaledwie sto siedemdziesiąt metrów ponad poziomem morza. Tak. Radzę więc nie oczekiwać na zdjęcia — będą po prostu czarne. Pod ziemią wiele się nie sfotografuje. A teraz proszę mi wybaczyć…

I nie kończąc ostatniego zdania, Dym-Dym już znalazł się poza obrębem swojego gabinetu, tak że nikt nie miał czasu zadać mu ani jednego pytania. Znając sposób, w jaki ich naczelnik rozmawia z gośćmi, trzech młodych fizyków równie gwałtownie wybiegło na podeścik i dogoniło Dym-Dyma w kabince windy.

— Dymitrze Dymitryczu — glos Arsena załamywał się z melodramatycznego napięcia — kto?

— Jeden z obecnych — skromnie odparł Dym-Dym. W żaden sposób nie mógł darować swoim współpracownikom dzisiejszej pielgrzymki, chociaż nie wyobrażał sobie, który z nich mógł się wygadać na temat eksperymentu.

Było jasne, że zadawanie dalszych pytań pozbawione jest sensu.

— I niech pan dopilnuje psa, Pawlik, podłapie jeszcze jakąś chorobę i zwalą to na eksperyment.

Pawlik wyraźnie nabrał otuchy.

— A pana, Arsen, proszę, aby pan wpadł do ludzi od aparatury. Wszystko, co było zainstalowane z zewnątrz, oczywiście zginęło. W trzecim uruchomieniu nie powinno być wynurzenia pod ziemią. Proszę się zastanowić, jak najlepiej rozmieścić przyrządy.

Arsen też nabrał otuchy.

— A pan, Wolodia, niech popędzi laborantów fotograficznych, żeby nie zwlekali, zwalając na to, że zdjęcia tak czy owak są czarne i nie ma się do czego śpieszyć.