To było już niedobrze: każdego obdarzono nadzieją. Winda zatrzymała się, wysiedli z niej i w tym momencie zobaczyli Swietkę, która biegła im naprzeciw po korytarzu i coś krzyczała.
— Spokojnie, Kustowska, spokojnie. — Dym-Dym podniósł obie dłonie, jakby odgradzając się od głosu Swletki. — Wszystko prawidłowo, to czerń podziemna, i tak być powinno.
— Ależ nie, Dymitrze Dymitryczu, cały film jest doszczętnie prześwietlony!
Przez kilka sekund Dym-Dym patrzył na nią, potem gwałtownie zwrócił się w stronę Arsena.
— No?… — zapytał w taki sposób, jakby tylko Arsen mógł powiedzieć to najważniejsze, co w tej chwili przesądzało o losie przyszłego eksperymentu.
— Jesteśmy barany — prostodusznie stwierdził Arsen. — Błyskawiczne pojawienie się maszyny w warstwie skorupy ziemskiej równało się wybuchowi — z taką szybkością rozrzuciła warstwy ziemi na wszystkie strony… Rzecz oczywista, że doprowadziło to do rozgrzewania się aż do świecenia…
— Tak, tak — kiwnął głową Dym-Dym — to również jest całkiem prawdopodobne.
Odwrócił się i odszedł, uchwyciwszy się jakiejś swojej myśli, machając ręką na chłopaków, żeby nie szli za nim.
— Szczęściarz! — westchnął Wowolur.
— Kto? On? — zdumiał się Arsen.
— Nie on, tylko ty — ze złością burknął Sajkin. — Nie rozumiesz, dlaczego spośród nas wszystkich on zwrócił się właśnie do ciebie?
Maszyna płynnie szła w górę. Oto zrównała się z balkonikiem Dym-Dyma, a Arsen z jej wnętrza dokładnie widział twarz naczelnika i fizjonomie chłopaków. Dziwne bywają twarze ludzi, którzy z napięciem na coś czekają… Arsen pozwolił sobie na głośne parsknięcie — łączność kabiny z laboratorium już była zerwana.
Arsen wyłączył wewnętrzne oświetlenie. Nie czuł strachu — był przekonany, że maszynie nic nie grozi, nawet jeśli wynurzy się w piekle pożaru czy nawet w gardzieli wulkanu. Ale nic takiego się nie zdarzy. Na wiadomość o tym, że odbywa się eksperyment z człowiekiem, centrum energetyczne zezwoliło laboratorium TCP pobrać całą energię Ajurjupińskiej kaskady za pół miesiąca. Pozwalało to posłać maszynę w przeszłość na dwanaście milionów lat wstecz, kiedy to na tym samym miejscu maksymalna wysokość wzgórz nie przekraczała stu metrów nad poziomem morza. Pół minuty będzie wisiał nad tą przedhistoryczną równiną…
Maszyna zakończyła swoje wznoszenie się we wnętrzu wąskiego pudła laboratorium. A więc teraz. Teraz. Arsen szybko przysunął się do iluminatora, wczepił się w obszytą skórą okrągłą poręcz.
Teraz.
I wszystko runęło w dół. Nie. Wszystko pozostało na miejscu. Ale on płynął. Płynął w powietrzu. Cóż to jest?
Nieważkość. Elementarna, po prostu ani razu nie doświadczana nieważkość. Nie sposób tylko zrozumieć — dlaczego. A tam?…
Tam, za iluminatorem, była noc. Ale to nie mogła być noc Ziemi. Był to świat ogromnych, masywnych gwiazd. Nie punkcików, ale oślepiająco promieniejących ciał. Czerń, ale nie aksamitna, jak ziemskie niebo o północy, tylko nieprzenikniona niczym warstwy czarnego szkła.
Arsen zwrócił się do innych iluminatorów — i do nich również drapieżnie podkradały się szarawe roje nie dającego się rozróżnić drobiazgu gwiezdnego, tego kosmicznego planktonu; tliły się zupełnie jakby ktoś nieustannie dmuchał na nie i nie pozwalał im zgasnąć, czerwonawe piątaki zimnych gigantów; nie mrugającym, równym światłem gorzały samotne kryształy gwiazd błękitnych, i wszystko to było zdumiewająco obce i nieznośnie jaskrawe nie tylko w porównaniu z niebem Ziemi, ale i z tym tak dobrze znanym już kosmosem okołoziemskim, którego zdjęcia wchodzą do arsenału marzeń dzisiejszej dzieciarni, jak niegdyś lody Bieguna Północnego i Antarktyki.
Kosmos?…
Ale na zdumiewanie się nie starczyło trzydziestu automatycznie odliczonych sekund. Maszyna zachwiała się i Arsen boleśnie uderzył się kolanami o podłogę. Światła reflektorów biły prosto w iluminatory; Arsena lekko mdliło, jak po wylądowaniu samolotu.
Maszyna płynnie ruszyła w dół.
Znowu balkonik Dym-Dyma, i ten sam wyraz twarzy, i niepotrzebna ekipa dezynfektorów w niepotrzebnych skafandrach tam, w dole… Arsen nacisnął dźwigienkę — pod nim było prawie dwanaście metrów, podłoga powoli płynęła mu na spotkanie. Z balkonu wszyscy machali — pełni przerażenia, oczywiście. Oni jeszcze nie wiedzą…
Kiedy pozostawało półtora metra, Arsen zeskoczył. Postacie w skafandrach ruszyły ku niemu. Arsen uśmiechnął się, poklepał kogoś po synteriklonowym ramieniu i wszedł do windy. Jakiś przyjezdny o solidnym wyglądzie — widocznie ze stolicy — na jego widok odskoczył w bok. „Głupiec — bez złości pomyślał Arsen — boi się jakiejś starożytnej infekcji. A ja — z próżni. Z próżni najwyższego gatunku, i to jeszcze z próżni sąsiadującej z absolutnym zerem.”
W gabinecie było cicho; wszyscy, poza Dym-Dymem, stali. Arsen zamknął za sobą drzwi i również stał milcząc, a żeby dać Dym-Dymowi czas na to, by go obrugał, że wyszedł bez dezynfekcji. Arsen nie miał ochoty nic mówić — przecież jednym słowem będzie musiał zburzyć to wszystko, co Dym-Dym budował już od lat piętnastu — najpierw w teorii, potem w praktyce.
— Niech pan siada — powiedział Dym-Dym.
Arsen usiadł posłusznie na brzeżku krzesła. Wszyscy dokoła stali jak poprzednio.
— Więc jednak kosmos — powiedział Dym-Dym. — I obce gwiazdy, tak?
— Tak — odparł Arsen. — Nic, co by przypominało nasze niebo.
Nikt jeszcze nic nie rozumiał.
— Należy uznać, że to jest — koniec. — Dym-Dym podniósł się i podszedł do przezroczystej ściany gabinetu. W dole, w samym środku hali doświadczalnej, sieroca polśniewała samotna kula. — Myślę, że byliśmy obecni przy pierwszym i ostatnim locie człowieka w przeszłość. Powtarzanie eksperymentu z udziałem człowieka uważam za bezsensowne w zestawieniu z niebezpieczeństwem, na jakie jest on narażony w nie znanym nam punkcie przestrzeni kosmicznej. Jeżeli ktoś ma pytania — proszę.
— Pytania istotnie są — odezwał się basem Inwarjandżi, jeden z najwybitniejszych paleontologów kraju. — Nie będę się wstydził przyznać, że na razie nie zrozumiałem nic a nic. Dlaczego nasza maszyna wyłoniła się w przeszłości nie na tym samym miejscu, ale w jakimś odległym zakątku kosmosu?
Dym-Dym spojrzał na Arsena, obaj się uśmiechnęli. Przypominali dwóch spiskowców, którzy strzegą jakiejś ważnej, ale niewesołej dla nich tajemnicy; a tajemnica ta jest nadzwyczaj prosta, odgadnąć ją może każdy, i oto oni uśmiechają się z ubolewaniem, nie mogąc pojąć, dlaczego nikt tego nie robi.
— Mucha w wagonie — powiedział Arsen. — Tak przywykliśmy do muchy, która lata w pędzącym wagonie i w ten sposób przemieszcza się razem z nim.
— No właśnie — kiwnął głową Dym-Dym. — Ten przykład z szóstej klasy tak mocno zapada w pamięć, że nie wyobrażamy sobie wagonu czy muchy oddzielnie. Związane są w jeden system. Ale wyobraźcie sobie najprostszy przypadek: pozostawiamy muchę w tym samym punkcie powierzchni ziemskiej, to znaczy zachowujemy jej koordynaty geograficzne oraz odległość od centrum Ziemi, ale przenosimy ją w czasie o godzinę do tyłu. Czy mucha pozostanie w wagonie? W żadnym wypadku, ponieważ godzinę temu nasz wagon znajdował się w zupełnie innym miejscu. Mucha po prostu zawiśnie w powietrzu nad pustymi szynami. To, Aszocie Gieorgijewiczu, jeszcze w tym przypadku, jeżeli się przyjmie, że dla muchy Ziemia to cały Wszechświat.
Dym-Dym rozejrzał się — wydaje się, że przykład był na tyle oczywisty, że nie wymagał żadnych dodatkowych wyjaśnień.