Rozdział 9
Podejmujemy Fomicza (2)
Następnego dnia odbył się benefis Fomicza w laboratorium Lisockiego. Lisocki przebiegł na katedrę z samego rana, co nie zdarzyło się od lat. W ręku trzymał worek z podkowami. Zapewne wyżebrał je pomimo wszystko. Znowu na szczęście. Sądząc z ilości podków, szczęścia powinno teraz Lisockiemu wystarczać do roku dwutysięcznego.
— Piotrze Nikołajewiczu — zwrócił się do mnie Lisocki — ulokowałem Smirnego w hotelu „Leningrad”. Niech go pan przywiezie, bo niedługo przyjdzie korespondent.
— Jaki korespondent? — zapytałem. — Z gazety — wyjaśnił Lisocki.
Wzruszyłem ramionami, ale po Fomicza pojechałem. Fomicz stęsknił się za mną. Omal mnie nie ucałował. W apartamencie hotelowym umeblowanym w stylu fińskim na wysoki połysk wyglądał jak leśny diabeł w celofanie. Fomicz siedział przed wielkim na całą ścianę lustrem i przygładzał brwi. Bez rezultatu. W czasie tego zajęcia rozmawiał sam ze sobą.
— Co. Wąska, zostałeś generałem — mówił Fomicz. — I po diabła przyniosło cię do miasta? Na cholerę ci te wszystkie badania? Aha, milczysz, durniu?
Zrobił pauzę, żeby jego odbicie rzeczywiście chwilę po-milczało. Następnie podniósł but stojący pod fotelem, potrząsnął nim i powiedział:
— Jesteś głupi jak but! Słyszysz? Jak but!
— Szkoda nerwów — powiedziałem.
— Wcale się nie denerwuję. Skąd ci to przyszło do głowy — zapytał Fomicz.
Odniosłem wrażenie, że Fomicz nie zdecydował się na spanie w łóżku — pościel była nie naruszona, widocznie drzemał w fotelu. Zeszliśmy na dół po schodach pokrytych dywanami, przy czym pokojówka spojrzała na Fomicza ze zdumieniem. Zapewne od dawna nie widziała normalnych ludzi.
Przyjechaliśmy na katedrę, gdzie oczekiwał już korespondent. Zdumiewająco uczony człowiek. Bez przerwy sypał naukowymi terminami. Lisocki chodził za nim po korytarzu i śpiewał hymny na cześć podków.
— A oto nasz samouk! — zawołał Lisocki. Korespondent wyjął notes i zajrzał Fomiczowi w zęby.
Fomicz skrzywił się, jakby połknął kilogram żurawin.
— Zaczniemy intrygująco — powiedział korespondent i roześmiał się ze szczęścia. Był zachwycony tematem. — Najpierw historia podkowy. Od czasów faraonów egipskich do naszych dni. Podkowa przeżyła już swój czas. Można powiedzieć, że obserwujemy jej agonię, i oto proszę! Powtórne narodziny. Taki właśnie damy tytuł!
Korespondenta niezwłocznie trzeba było zostopować, ponieważ Fomicz pobladł jak ściana. Pobiegłem do siebie i zadzwoniłem do laboratorium Lisockiego. Poprosiłem do telefonu korespondenta.
— Słucham — powiedział korespondent do słuchawki.
— Mówię z radia — powiedziałem. — Jest nam pilnie potrzebny materiał do dziennika. Informacje z pracowni uczonych. Dwie strony maszynopisu. Należy zwłaszcza podkreślić gospodarcze znaczenie odkrycia towarzysza Smirnego.
— Na kiedy? — zapytał korespondent.
— Za godzinę.
— Zrobione! — powiedział korespondent. — Podyktuję przez telefon. Numer waszego telefonu?
Podałem mu numer mojej ciotki. Samotnej emerytki. Z przyjemnością posłucha. Potem zadzwoniłem do ciotki i poprosiłem, żeby przyjęła dla mnie telefonogram.
Kiedy wróciłem do laboratorium Lisockiego, eksperyment szedł pełną parą. Fomicz wyglądał dosyć marnie. Być może dlatego prąd z podkowy był dużo słabszy niż wczoraj. Żarówka świeciła słabiutko. Ale korespondent pisał już o znaczeniu gospodarczym.
Skończył szybciej niż Fomicz i niezwłocznie zadzwonił do mojej ciotki. Zaczął od Egiptu faraonów. Jego twarz promieniała natchnieniem. Potem popędził do redakcji.
— Trzeba zadzwonić do telewizji — powiedział Lisocki. — Proszę — powiedziałem. — A my na razie pójdziemy do Ermitażu. Fomicz jeszcze nigdy nie był w Ermitażu.
Ściśle stosując się do poleceń szefa, pokazałem Fomiczowi kulibinowskie jajo. Niestety nie można było go z miejsca rozłożyć na czynniki pierwsze. Dlatego Fomicz pokręcił się chwilę przed ekspozycją i poszliśmy zwiedzać malarstwo. Picasso wywarł na Fomiczu wrażenie wstrząsające. Długo stał studiując jakąś kompozycję, a następnie zapytał:
— Gdzie tu sprzedają bilety kolejowe?
Odchodząc, ze strachem oglądał się na obraz, jakby dzieło mistrza mogło skoczyć za nim niczym pies. Ostatecznie dobił go Matisse. Fomicz wyszedł z muzeum na wpół żywy. Do cyrku nie chciał iść za żadne skarby.
— Lepiej wypijmy coś, Pietia — zaproponował.
Zacząłem się o niego poważnie lękać. Poszliśmy z powrotem do hotelu. Tam był bar. Fomicz usiadł na wysokim stołku obok chłopca podobnego do dziewczyny. Albo na odwrót. Barman przysunął nam koktail ze słomką. Fomicz wychylił zawartość razem z lodem i zaczął melancholijnie przeżuwać słomkę.
— Trochę bez smaku — powiedział. — A poza tym niczego sobie. Zakąska jak zakąska.
Dookoła hałasowano w zagranicznym języku. Fomicz zmorzony zagapił się na koniec swojego buta. O czymś tam przez cały czas rozmyślał. Grupa turystów chciała się z nim sfotografować. A la Russe. Fomicz zsunął się ze stołka, z goryczą machnął dłonią i gdzieś poszedł. Dwie cudzoziemki, podobne do głodujących Marsjanek, pobiegły za nim. Schwyciły go pod ręce i wtedy Fomicz coś im powiedział. Najdziwniejsze, że cudzoziemki zrozumiały. Omal im oczy nie wypadły spod okularów. Wróciły do swojego towarzystwa i długo tam o czymś szeptały.
A Fomicz kręcił się po hallu, jak ślepy na dansingu. Wszyscy obchodzili go skrzętnym łukiem. Portier już zaczął zwracać uwagę na Fomicza i wtedy ja się wmieszałem. Objąłem Fomicza za ramiona i łagodnie skierowałem do pokoju. Tam Fomicz nie wytrzymał i zaszlochał. Dałem mu tabletkę ataraxu, który noszę przy sobie od pewnego czasu. Dokładnie od początku historii z Brummem. Jeśli sądzicie, że łatwo mi to wszystko przychodzi, to jesteście w błędzie.
Ułożyłem Fomicza w łóżku, usnął wzdrygając się we śnie. Wyszedłem na palcach i poprosiłem pokojówkę, żeby od czasu do czasu zaglądała do pokoju.
Rozdział 10
Występujemy w TV
Rano zajrzałem do Lisockiego. Lisocki rozwijał burzliwą działalność. Twórcze pomysły tryskały z niego jak potoki górskie. Na ścianie laboratorium już wisiał schemat z podkową wykreślony tuszem. Laboranci szlifowali końce podków.
— Już się umówiłem — rzucił mi Lisocki. — Dziś mamy nagranie w telewizji. Jedź po Smirnego i nie odstępuj go ani na krok. Nagranie o czternastej.
Zrobiło mi się smutno. Ciekawe, kiedy pozwolą mi zająć się nauką? Ale z drugiej strony, Fomicz zginie beze mnie. Już do mnie przywykł. Ufa mi.
Starałem się wybierać spokojne miejsca. Spacerowałem z nim do obiadu. Letni Ogród, park Taurydzki, muzeum Suworowa. Fomicz był melancholijny, nie do poznania.
Wreszcie przywiozłem go do instytutu. Po korytarzu już biegał Lisocki ubrany nadzwyczaj odświętnie. Reżyser spojrzał na buty Fomicza i chrząknął pogardliwie.
— Przebrać! — krzyknął przez ramię.
Fomicza porwano i gdzieś powleczono. Biedak zapierał się z całej siły i patrzył na mnie tak, że poczułem się zdrajcą. Dlatego poszedłem za nim.