— Niczego.
Niania wzruszyła ramionami.
— Po prostu postaraj się jak najlepiej.
Magrat spojrzała w skupieniu na stos kamieni. Zamknęła oczy. Nabrała tchu. Starała się uczynić swój umysł spokojnym odbiciem kosmicznej harmonii. Łatwo jest mnichom mówić o kosmicznej harmonii, pomyślała. Siedzą sobie w ośnieżonych górach i muszą się przejmować tylko yeti. Nigdy nie próbowali szukać wewnętrznego spokoju pod gniewnym wzrokiem babci Weatherwax.
Machnęła różdżką dość przypadkowo, próbując usunąć z myśli obraz dyń.
Poczuła ruch powietrza. Niania Ogg syknęła.
— Udało się? — spytała Magrat.
— Tak… — odpowiedziała niania po chwili. — Mniej więcej. Mam tylko nadzieję, że są głodni.
A babcia Weatherwax dodała:
— Jeśli na tym ma polegać praca wróżki…
Magrat otworzyła oczy.
Stos wciąż tam leżał, ale nie składał się już z kamieni.
— Chyba… Czekajcie… Chyba coś tam mlasnęło! — zawołała niania.
Magrat otworzyła oczy szerzej.
— Ciągle dynie?
— Mlasnęło. Mlaśnięcie — powtórzyła niania na wypadek, gdyby ktoś nie zrozumiał.
Szczyt stosu poruszył się lekko i kilka mniejszych dyń potoczyło się w dół, niemal do stóp Magrat. W otworze pojawiła się nieduża krasnoludzia twarz.
Spojrzała z góry na czarownice.
Po dłuższej chwil odezwała się niania Ogg.
— Wszystko w porządku?
Krasnolud kiwnął głową. Wciąż zerkał na stos dyń, wypełniający korytarz aż po strop.
— No… tak — powiedział. — Jest tu ojciec?
— Ojciec?
— Król.
— Aha. — Niania złożyła dłonie przy ustach i huknęła w głąb tunelu: — Hej! Królu!
Przybiegły krasnoludy. One też patrzyły zdumione na dynie. Król wystąpił do przodu i stanął przed synem.
— Wszystko w porządku, synu?
— W porządku, tato. Żadnych uskoków ani nic.
Król odetchnął z ulgą. Po czym, jakby z obowiązku, dodał:
— Nikomu nic się nie stało?
— Nie, tato.
— Trochę się martwiłem. Mogliście wejść w pokład konglomeratu albo co.
— To tylko warstwa luźnego łupku, tato.
— Świetnie. — Król znowu spojrzał na stos. Poskrobał się po brodzie. — Trudno nie zauważyć, synu, że trafiliście na dynie.
— Myślałem, że to jakaś dziwna odmiana piaskowca, tato.
Król wrócił do czarownic.
— Czy możecie zmienić wszystko we wszystko? — zapytał z nadzieją.
Niania Ogg zerknęła na Magrat, która wciąż ze zdumieniem wpatrywała się w różdżkę.
— Obawiam się, że na razie możemy zaproponować tylko dynie — odparła ostrożnie.
Król wydał się nieco rozczarowany.
— No cóż — rzekł. — Gdybym mógł zrobić coś dla szanownych pań, na przykład zaproponować filiżankę herbaty albo coś…
Wystąpiła babcia Weatherwax.
— Sama właśnie o czymś takim myślałam — oświadczyła.
Król rozpromienił się.
— Tylko bardziej kosztownym — dodała.
Król przestał promienieć.
Niania Ogg podeszła do Magrat, która potrząsała różdżką i przyglądała się jej w osłupieniu.
— Bardzo sprytne — szepnęła. — A dlaczego pomyślałaś o dyniach?
— Nie pomyślałam!
— Nie wiesz, jak to działa?
— Nie! Myślałam, no wiesz, że trzeba tylko chcieć, żeby coś się stało.
— Prawdopodobnie chodzi o coś więcej niż tylko chcenie — stwierdziła niania Ogg tak życzliwie, jak tylko potrafiła. — Zwykle chodzi.
W porze świtu, o ile w kopalniach zdarza się świt, czarownice doprowadzono do ukrytej głęboko w górach rzeki, gdzie stało kilka barek. Do kamiennego pomostu zacumowano małą łódkę.
— Przeprowadzi was przez góry — zapewnił król. — Prawdę mówiąc, myślę, że płynie do samej Genoi. — Z któregoś z krasnoludów zdjął wielki worek. — Zapakowaliśmy wam pyszne jedzenie — dodał.
— Mamy całą drogę przepłynąć łódką? — zdziwiła się Magrat. Kilka razy dyskretnie pomachała różdżką. — W łódkach nie czuję się najlepiej.
— Posłuchaj — powiedziała babcia Weatherwax, wchodząc na pokład. — Rzeka zna drogę przez góry, a to więcej niż my wiemy. Mioteł można użyć później, kiedy okolica odzyska trochę rozsądku.
— Zresztą przyda się nam odpoczynek — dodała niania, wsiadając. Dwie czarownice usadowiły się na rufie niczym para kwok moszczących się w gnieździe.
— Potraficie wiosłować? — zapytała Magrat.
— Nie musimy — odparła babcia.
Magrat smętnie pokiwała głową. Po chwili jednak na powierzchni jej myśli błysnęła perła asertywności.
— Ja chyba też nie — oświadczyła.
— Nic nie szkodzi — zapewniła ją niania. — Kiedy zobaczymy, że robisz coś nie tak jak trzeba, na pewno ci powiemy. Do zobaczenia, wasza królewska mość.
Magrat westchnęła i chwyciła wiosła.
— Te płaskie kawałki zanurza się w wodzie — podpowiedziała babcia.
Krasnoludy machały im na pożegnanie. Łódka zdryfowała na środek nurtu; płynęła powoli w kręgu światła latarni. Magrat odkryła, że całkiem wystarczy, jeśli będzie utrzymywać dziób zgodnie z prądem.
Usłyszała słowa niani.
— Nie rozumiem, dlaczego zawsze wypisują na bramach niewidzialne runy. Rozumiesz, płacisz jakiemuś magowi, żeby wypisał ci na drzwiach niewidzialne runy, ale skąd potem masz wiedzieć, że nie wziął pieniędzy za darmo?
Usłyszała odpowiedź babci.
— To żaden problem. Jeśli ich nie widzisz, to znaczy, że to prawdziwe niewidzialne runy. I znowu nianię.
— Aha, na pewno o to chodzi. No dobrze, zobaczymy, co mamy na obiad.
Coś zaszeleściło.
— No, no, no…
— Co to jest, Gytho?
— Dynia.
— Jaka dynia?
— Nijaka. Dyniowata dynia.
— No cóż, przypuszczam, że dysponowali nadmiarem dyni — uznała Magrat. — Wiecie, jak to jest pod koniec lata, zawsze strasznie dużo ich rośnie na grządkach. Wychodzę z siebie, żeby wymyślić nowe typy sosów i marynat i jakoś je wszystkie zużyć.
W słabym świetle dostrzegła minę babci Weatherwax, która zdawała się sugerować, że jeśli nawet Magrat wychodzi z siebie, to nie jest to długa droga.
— Ja — oświadczyła babcia — nigdy w życiu nie robiłam żadnych marynat.
— Ale lubisz marynaty — przypomniała jej Magrat. Czarownice i marynaty pasują do siebie jak… Zawahała się przed zaciskającym żołądek porównaniem do brzoskwiń i bitej śmietany, więc zastąpiła je w myślach przez „rzeczy, które dobrze do siebie pasują”. Widok ostatniego zęba niani Ogg, pracującego nad marynowaną cebulką, mógł doprowadzić człowieka do łez.
— Owszem, lubię — przyznała babcia. — Kiedy mi je dają.
— A wiecie — wtrąciła niania, badając zakamarki kosza — kiedy załatwiam cokolwiek z krasnoludami, zawsze przychodzi mi na myśl określenie „sknery”.
— Skąpe łobuzy. Żebyście wiedziały, jakie ceny próbują mi dyktować za każdym razem, kiedy naprawiają miotłę — mruknęła babcia.
— Przecież nigdy nie płacisz.
— Nie w tym rzecz. Nie powinno się im pozwalać na żądanie takich pieniędzy. To zwykła kradzież, ot co.
— Nie rozumiem, jak mogą cię okradać, jeżeli i tak nie płacisz — nie ustępowała Magrat.
— Nigdy za nic nie płacę — odparła babcia. — Ludzie nie pozwalają mi płacić. Nic przecież nie poradzę na to, że stale mi coś dają, prawda? Kiedy przechodzę ulicą, wybiegają z właśnie upieczonym ciastem, świeżym piwem i starymi ubraniami, które prawie wcale nie były noszone. „Pani Weatherwax, proszę wziąć ten koszyk jajek”, mówią. Ludzie zawsze są bardzo uprzejmi. Jeśli traktujesz ich grzecznie, oni też traktują cię grzecznie. Na tym polega szacunek. Nie musisz płacić — dokończyła surowo. — Na tym właśnie polega czarownictwo.