Выбрать главу

— Nie możesz być zabawkarzem, jeśli nie opowiadasz dzieciom bajek — oznajmiła Lilith.

Człowieczek spojrzał na nią z lękiem.

— Nie znam żadnych ba-bajek — powiedział.

— Nie znasz żadnych?

— Mógłbym im opo-powiadać, jak się robi zabawki — jąkał się człowieczek.

Lilith wyprostowała się. Pod woalką nie można było rozpoznać wyrazu jej twarzy.

— Sądzę — rzekła — że najlepiej będzie, jeśli Straż Ludowa zaprowadzi cię do miejsca, gdzie z pewnością nauczysz się śpiewać. A po pewnym czasie może nawet gwizdać. Czy to nie wspaniale?

Lochy starego barona były okropne. Lilith kazała je odmalować i umeblować na nowo. I zawiesić dużo luster.

* * *

Kiedy audiencja dobiegła końca, jedna osoba z tłumu wymknęła się z pałacu przez kuchnię. Strażnicy przy bocznej furtce nie próbowali jej zatrzymywać. Była bardzo ważną osobą na kompasie ich życia.

— Dzień dobry, pani Pleasant.

Przystanęła, sięgnęła do koszyka i wyjęła dwa pieczone udka kurczęcia.

— Wypróbowuję nową polewę fistaszkową — oświadczyła. — Zobowiązana będę za wasze opinie, chłopcy.

Z wdzięcznością przyjęli dar. Wszyscy lubili spotkania z panią Pleasant. Potrafiła robić z kurczakiem takie rzeczy, że był niemal zadowolony, że został zabity.

— Wychodzę teraz kupić trochę ziół.

Przyglądali się, jak odchodzi — niczym gruba, pewna siebie strzała — w stronę placu targowego na samym brzegu rzeki. Potem zjedli kurczaka.

Pani Pleasant krzątała się między straganami. Bardzo pilnowała, żeby stale się krzątać. Nawet w Genoi znajdywali się ludzie gotowi opowiedzieć jakąś historię. Zwłaszcza w Genoi. Była kucharką, więc się krzątała. Dbała o to, by zachować tuszę; na szczęście od dziecka miała wesołe usposobienie. Zawsze miała ramiona przyprószone mąką. Jeśli ktoś zaczynał ją podejrzewać, rzucała jakiś okrzyk, na przykład „0laboga”. Jak dotąd jej się udawało.

Rozglądała się za znakiem — i wreszcie go dostrzegła. Na dachu straganu zastawionego klatkami pełnymi kur, bażantów, czapli i innego ptactwa, siedział czarny kogut. Szamanka voodoo przyjmowała.

Kiedy tylko go zauważyła, kogut odwrócił głowę i popatrzył prosto na nią.

Trochę odsunięty od reszty straganów stał nieduży namiot, podobny do wielu innych wokół targu. Przed nim na węglu drzewnym bulgotał kociołek. Obok leżały miski, chochla i taca z monetami. Monet było sporo — ludzie płacili za potrawy pani Gogol tyle, ile ich zdaniem były warte; taca ledwie mieściła pieniądze.

Gęsta ciecz w kociołku miała nieapetyczny brązowy kolor. Pani Pleasant nalała sobie do miski i czekała. Pani Gogol dysponowała pewnymi talentami.

Po chwili z namiotu dobiegł głos.

— Co nowego, pani Pleasant?

— Zamknęła zabawkarza — odparła pani Pleasant, zwracając się do powietrza. — A wczoraj starego Devereaux, oberżystę. Za to, że nie był gruby i nie miał szerokiej, rumianej twarzy. To już czwarty w tym miesiącu.

— Proszę wejść, pani Pleasant.

W namiocie było gorąco i ciemno. Paliło się drugie ognisko, stal drugi kociołek. Pani Gogol mieszała zawartość. Wskazała kucharce miechy.

— Proszę odrobinę rozdmuchać węgle, a przekonamy się, co jest czym.

Pani Pleasant wykonała polecenie. Sama nie używała magii, najwyżej tyle, ile trzeba, żeby sos się nie zwarzył, a ciasto wyrosło. Ale szanowała tę zdolność u innych, zwłaszcza u takich osób jak pani Gogol.

Węgiel drzewny rozżarzył się do białości. Gęsta ciecz w kociołku zawrzała. Pani Gogol spojrzała w słup pary.

— Co pani robi, pani Gogol? — spytała niespokojnie kucharka.

— Próbuję zobaczyć, co się zdarzy — odparła kobieta voodoo. Jej głos przycichł, zmienił się w jednostajny pomruk, charakterystyczny dla osób o zdolnościach parapsychicznych.

Pani Pleasant zerknęła w wirującą masę.

— Ktoś będzie jadł krewetki? — próbowała zgadywać.

— Widzisz te kawałki ketmy? — mówiła pani Gogol. — Widzisz, jak wynurzają się nogi kraba?

— Nigdy pani nie skąpi krabiego mięsa.

— Widzisz, że bąble są gęste dzięki liściom okah? Widzisz, jak układa się spirala wokół czerwonej cebuli?

— Widzę! — zawołała pani Pleasant. — Widzę!

— A wiesz, co to znaczy?

— Znaczy, że zupa będzie doskonała!

— Oczywiście — zgodziła się pani Gogoł. — Ale również to, że ktoś tu przybywa.

— Tak? Ile osób?

Pani Gogol zanurzyła w kociołku chochlę i skosztowała płynu.

— Trzy osoby. — Mlasnęła wargami. — Kobiety. Znowu nabrała zupy.

— Niech pani spróbuje — zaprosiła. — Jest też kot. Można poznać po sasafrasie. — Cmoknęła wargami. — Szary. Jedno oko. — Zbadała językiem dziurę w zębie. — Zaraz… Tak. Lewe.

Pani Pleasant w zdumieniu otworzyła usta.

— Przyjdą do pani, zanim trafią do mnie — powiedziała pani Gogol. — A pani doprowadzi je tutaj.

Pani Pleasant spojrzała na złowróżbny uśmiech pani Gogol, a potem znowu na miksturę w kociołku.

— Przybywają aż tu, żeby skosztować tego? — zdziwiła się.

— Oczywiście. — Pani Gogol usiadła. — Odwiedziła pani tę dziewczynę w białym domu?

— Duszka… — Pani Pleasant skinęła głową. — Tak. Bywam u niej, kiedy tylko mogę. Kiedy siostry wychodzą do pałacu. Ona naprawdę się ich boi, pani Gogol.

Znowu przyjrzała się kociołkowi.

— Czy naprawdę widzi pani…?

— Ma pani pewnie wszystko, co trzeba do marynat? — przerwała jej pani Gogol.

— Tak. Oczywiście. — Pani Pleasant cofnęła się, ale z ociąganiem. I stanęła. Kiedy stalą, niełatwo było ruszyć ją z miejsca, jeśli nie miała na to ochoty.

— Ta kobieta, Lilith, mówi, że widzi w lustrach cały świat — powiedziała odrobinę oskarżycielskim tonem. Pani Gogol pokręciła głową.

— Nic nie można zobaczyć w lustrach, tylko siebie. A w dobrym gumbo jest wszystko.

Pani Pleasant przytaknęła. Wszyscy to wiedzieli. Nie mogła zaprzeczyć.

Kiedy kucharka wyszła, pani Gogol smętnie pokiwała głową. Szamanka voodoo musi stosować rozmaite strategie, żeby uchodzić za wiedzącą. Ale trochę jej było wstyd, że pozwala porządnej kobiecie wierzyć w przyszłość zobaczoną w kociołku gumbo. Ponieważ w kociołku gumbo pani Gogol można było dostrzec tylko tyle, że przyszłość niesie bardzo dobry posiłek.

Wszystko inne zobaczyła w misie jambalayi, którą przygotowała wcześniej.

* * *

Różdżka leżała pod poduszką. Magrat falowała łagodnie pomiędzy snem a jawą.

Z pewnością najlepiej nadawała się do noszenia różdżki. Co do tego nie ma wątpliwości. Czasami — ale ledwie śmiała dopuścić do siebie taką myśl, kiedy znajdowała się pod tym samym dachem co babcia Weatherwax — naprawdę się zastanawiała nad zaangażowaniem obu starszych koleżanek w czarownictwo. Często miała wrażenie, że wcale im nie zależy.

Weźmy taką medycynę. Magrat wiedziała, że lepiej od nich zna się na ziołach. Po mateczce Whemper, swojej poprzedniczce w domku, odziedziczyła kilka sporych ksiąg poświęconych temu tematowi, dopisała też niepewnie kilka własnych spostrzeżeń. Potrafiła opowiadać o zastosowaniach diabelskiego strupa tak ciekawie, że ludzie odbiegali szybko, pewnie żeby powtórzyć wszystko znajomym. Wiedziała, na czym polega destylacja frakcyjna i podwójna destylacja, umiała robić rzeczy, które wymagały siedzenia całą noc i obserwowania koloru płomienia pod retortą. Pracowała nad tym.