Выбрать главу

Odetchnęła głęboko, skoncentrowała się i ruszyła znowu.

Tym razem miotła zaskoczyła. Szarpnęła jej w rękach, zaszeleściły witki. Magrat zdążyła przerzucić na luz, zanim pociągnęła ją po ziemi. Jedno trzeba przyznać miotle babci Weatherwax — była jedną z tych bardzo staroświeckich, budowanych w czasach, kiedy miotły miały wytrzymywać długo, a nie rozsypywać się od korników po dziesięciu latach. I chociaż uruchomienie jej wymagało nieco wysiłku, kiedy już ruszała, nie krztusiła się ani nie stawała nagle.

Magrat zastanawiała się kiedyś, czy wytłumaczyć babci Weatherwax symbolikę miotły czarownicy, ale zrezygnowała. Skutek byłby chyba gorszy niż ta awantura na temat znaczenia gaików.

Odlot nie nastąpił szybko. Miejscowi upierali się, żeby obdarować je jedzeniem. Niania Ogg wygłosiła przemowę, której nikt nie rozumiał, ale wszyscy oklaskiwali. Greebo, ciągle dręczony czkawką, ułożył się na swym zwykłym miejscu między witkami miotły niani.

Kiedy wzniosły się nad lasem, cienka smużka dymu nad zamkiem wzniosła się także. A potem buchnęły płomienie.

— Widzę ludzi tańczących przed bramą — poinformowała Ma-grat.

— Najem to zawsze ryzykowny interes — stwierdziła babcia Weatherwax. — Pewnie nie dbał o malowanie, naprawy dachów i tak dalej. Ludzie tego nie lubią. Właściciel mojego domku nawet palcem nie kiwnął przez cały czas, kiedy tam mieszkam — dodała. — To skandal, tak traktować starą kobietę.

— Myślałam, że to ty jesteś właścicielką — zdziwiła się Magrat.

— Ona tylko od sześćdziesięciu lat nie płaciła czynszu — wyjaśniła niania Ogg.

— Czy to moja wina? — spytała babcia. — Nie możesz mi tego zarzucić. Chętnie zapłacę — uśmiechnęła się z wyższością — Wystarczy, że o to poprosi — dodała.

* * *

Oto Dysk widziany z góry. Formacje chmur krążą w długich, zakrzywionych pasmach. Z warstwy obłoków wynurzyły się trzy ciemne punkty.

— Rozumiem, dlaczego podróże nie są popularne. Moim zdaniem są nudne. Nic tylko las, całymi godzinami.

— Tak, ale latanie pozwala szybko dotrzeć na miejsce, babciu.

— A właściwie jak długo już lecimy?

— Jakieś dziesięć minut, odkąd ostatnio pytałaś, Esme.

— Widzicie? Nuda.

— Mnie tam najbardziej się nie podoba to siedzenie na kiju. Uważam, że powinni zrobić specjalną miotłę do długich lotów. Taką, na której można się wyciągnąć i przespać.

Przemyślały tę propozycję.

— I jeszcze coś zjeść — dodała niania. — Ale prawdziwe jedzenie. Z sosem. Nie tylko kanapki i różne takie.

Eksperymentalne powietrzne gotowanie na małym palniku olejowym zostało szybko zakazane, kiedy zagroziło pożarem miotły niani.

— To byłoby możliwe, gdyby mieć naprawdę wielką miotłę — stwierdziła Magrat. — Mniej więcej rozmiarów drzewa. Tak myślę. Wtedy jedna z nas by kierowała, a druga gotowała.

— Nigdy się to nie uda — uznała niania, — Z powodu krasnoludów, które za taką miotłę każą sobie zapłacić fortunę.

— Owszem. Ale można by… — Magrat zapalała się do projektu — …można by zabierać w powietrze ludzi, i oni by za to płacili. Na pewno mnóstwo jest takich, którzy mają dosyć zbójców i… i choroby morskiej. I w ogóle.

— Co o tym myślisz, Esme? — spytała niania Ogg. — Ja będę kierowała, a Magrat zajmie się kuchnią.

— A co ja będę robić? — zapytała podejrzliwie babcia Weatherwax.

— Ty… no… powinien być jeszcze ktoś, no wiesz, kto będzie witał podróżnych na miotle i podawał im posiłki — zaproponowała Magrat. — I tłumaczył, co mają robić, kiedy na przykład zawiedzie magia.

— Kiedy zawiedzie magia, wszyscy spadną na ziemię i się pozabijają — stwierdziła babcia.

— Tak, ale ktoś musi im powiedzieć, jak to zrobić. — Niania Ogg mrugnęła do Magrat. — Przecież sami by nie wiedzieli, bo nie mają doświadczenia w lataniu. A nazwałybyśmy się… — urwała.

Zawsze na Dysk, istniejący na samej krawędzi nierealności, docierają drobne strzępki rzeczywistości, gdy tylko czyjś umysł osiągnie właściwy rezonans. Tak jak w tej chwili.

— …Latanie: One Trzy — zaproponowała niania. — Co wy na to?

— Trzy Wiedźmy Aeralne — podpowiedziała Magrat. — Albo Pan Aero Miotły.

— Nie należy wciągać do tego religii — prychnęła babcia. Niania Ogg zerknęła chytrze na babcię i Magrat.

— Mogłybyśmy przecież nazwać się Vir… — zaczęła. Podmuch wiatru pochwycił trzy miotły i szarpnął je w górę. Po krótkim wybuchu paniki czarownice opanowały lot.

— Bzdury — mruknęła babcia.

— Ale pomaga zabić czas — broniła się niania.

Babcia spojrzała posępnie na zielone korony drzew pod sobą. — Nie znalazłybyście nikogo, kto by się na to zgodził — stwierdziła. — Stek bzdur.

* * *

Drogi Jasonie en famile,

verte po drugiej stronie załączam szkic jakiegoś miejsca, gdzie umarł jakiś król i go pochowali, nie mam pojęcia dlaczego. To taka wioska, gdzie żeśmy się zatrzymały na noc. I żeśmy dostały jakieś jedzenie, całkiem niezłe, nigdy byś nie zgadł, ze to ślimaki, a Esme zjadła trzy porcje, zanim się dowiedziała, i potem zrobiła Awanturę kucharzowi. A Magrat całą noc było niedobrze i teraz boli ją siedzenie. Myślę o was, wasza kochająca MAMA. PS Wygódki są tu OKROPNE, robią je WEWNĘTRZU, taka to u nich HYGIENA.

* * *

Minęło kilka dni.

W cichej, małej oberży w maleńkim kraiku siedziała babcia Weatherwax i z wyraźną podejrzliwością przyglądała się zawartości swojego talerza. Właściciel krzątał się przy kuchni z obłąkanym wyrazem twarzy człowieka, który wie — zanim jeszcze zaczął — że nie ma najmniejszych szans.

— Dobra, prosta, domowa kuchnia — powiedziała babcia. — O nic więcej nie proszę. Znacie mnie przecież. Nie mam wielkich wymagań. Nie sam tłuszcz i różne takie. Bo potem człowiek skarży się na coś, co leży na liściu sałaty, a okazuje się, że to właśnie zamówił.

Niania Ogg wsunęła za gors sukni róg serwetki i milczała.

— Jak na przykład wczoraj — ciągnęła babcia. — Można pomyśleć, że kanapki są niegroźne, prawda? No wiecie… Kanapki? Najprostsze jedzenie na świecie. Nawet cudzoziemcy nie mogą niczego pokręcić z kanapkami. Ha!

— Nie nazywali ich kanapkami, babciu — przypomniała Magrat, wpatrzona w patelnię oberżysty. — Nazywali je… Wydaje mi się, że dymioną płytą.

— Całkiem niezłe — odezwała się niania. — Bardzo lubię marynowane śledzie.

— Ale musieli nas uznać za idiotki, które nie zauważą, że nie dali górnej kromki chleba — oświadczyła tryumfalnie babcia. — No, powiedziałam im parę słów do słuchu. Dwa razy się teraz zastanowią, zanim spróbują okraść ludzi z kromki chleba, która się im prawnie należy!

— Na pewno się zastanowią — przyznała ponuro Magrat.

— I nie podoba mi się, że dają potrawom takie dziwaczne nazwy, a ludzie nie wiedzą, co jedzą — ciągnęła babcia; postanowiła w pełni omówić wady międzynarodowej kuchni. — Lubię dania, gdzie od razu wiadomo, czym są. Na przykład… no… bulgot i pisk, albo…

— Nakrapiany ptaszek — rzuciła z roztargnieniem niania. Z niecierpliwością obserwowała postępy w smażeniu naleśników.

— No właśnie. Przyzwoite, uczciwe jedzenie. Weźcie na przykład to, co nam dali na obiad. Nie twierdzę, że nie było smaczne — przyznała łaskawie. — Na swój cudzoziemski sposób, naturalnie. Ale nazwali to Cuisses dee Grenolly. Kto zgadnie, co to znaczy?