Ta góra była chyba tak łysa, jak to tylko możliwe dla góry.
Większość drzew rezygnowała w połowie drogi na szczyt, dokąd docierało tylko parę sosenek. Sprawiały wrażenie bardzo podobne do kilku pasemek włosów na czaszce kogoś łysego, kto nie chce się pogodzić z losem.
Było to miejsce, gdzie spotykały się czarownice.
Dziś w nocy na samym wierzchołku płonęło ognisko. W migotliwym świetle poruszały się ciemne sylwetki.
Księżyc sunął leniwie nad plamami chmur.
Wreszcie ktoś wysoki, w szpiczastym kapeluszu, powiedział:
— To znaczy, że wszystkie przyniosłyśmy tylko sałatkę ziemniaczaną?
W Ramtopach pozostała jedna czarownica, która nie brała udziału w sabacie. Oczywiście, czarownice lubią przyjęcia tak samo jak wszyscy inni, jednak ta konkretna miała dzisiaj ważniejsze spotkanie. I to nie takie, które można łatwo przesunąć na kiedy indziej.
Dezyderata Hollow pisała testament.
Kiedy Dezyderata Hollow była jeszcze małą dziewczynką, babcia udzieliła jej czterech ważnych rad, które miały pokierować jej krokami na zaskakująco krętych ścieżkach życia.
Oto te rady:
Nigdy nie ufaj psu z pomarańczowymi brwiami.
Zawsze zapisuj nazwisko i adres młodego człowieka.
Nigdy nie stawaj między dwoma lustrami.
I zawsze noś absolutnie czystą bieliznę, codziennie, bo nigdy nie wiesz, czy nie przewróci cię i nie stratuje na śmierć spłoszony koń, a kiedy ludzie zobaczą, że masz na sobie brudną bieliznę, umrzesz ze wstydu.
Później Dezyderata urosła i została czarownicą. Jedną z korzyści tego stanu jest, że człowiek dokładnie wie, kiedy umrze, więc może nosić taką bieliznę, na jaką ma ochotę[5].
Działo się to osiemdziesiąt lat temu, gdy pomysł, że będzie dokładnie wiedzieć, kiedy umrze, wydawał się całkiem atrakcyjny. Ponieważ — w tajemnicy, oczywiście — dobrze wiedziała, że będzie żyła wiecznie.
To było wtedy.
A to było teraz.
Wieczność okazała się trwać o wiele krócej niż kiedyś.
Kolejna kłoda rozpadła się w kominku na popiół. Dezyderata nie zamawiała opału na zimę. Przecież nie warto.
Oczywiście, była jeszcze jedna rzecz…
Starannie owinęła wąski, długi pakunek. Złożyła liścik, zaadresowała i wsunęła pod sznureczek. Załatwione.
Rozejrzała się. Od trzydziestu lat była niewidoma, ale nie sprawiało jej to kłopotów. Los pobłogosławił ją — jeśli to właściwe określenie — darem jasnowidzenia. Kiedy więc zwykłe oczy przestały funkcjonować, nauczyła się widzieć teraźniejszość, i tak o wiele łatwiejszą od przyszłości. A że okultystyczna siatkówka nie jest uzależniona od światła, Dezyderata oszczędzała na świecach. Każda sytuacja ma swoje dobre strony, jeśli tylko wie się, gdzie patrzeć. W przenośni, oczywiście.
Na ścianie wisiało lustro. Ale oblicze w nim nie było twarzą Dezyderaty, zaróżowioną i krągłą. Wręcz przeciwnie.
— Umierasz, Dezyderato — oświadczyła kobieta w lustrze.
— Owszem.
— Zestarzałaś się. Takim jak ty zawsze się to zdarza. Twoja moc już prawie zanikła.
— To prawda, Lilith — zgodziła się spokojnie Dezyderata.
— I twoja magia przestaje ją chronić.
— Obawiam się, że tak.
— Czyli teraz pozostałam tylko ja i ta zła kobieta z bagien. I ja zwyciężę.
— Niestety, na to wygląda.
— Powinnaś znaleźć sobie następczynię.
— Nigdy nie miałam na to czasu. Nie wychodzi mi planowanie przyszłości.
Twarz w lustrze urosła — to postać zbliżyła się do swojej strony zwierciadła.
— Przegrałaś, Dezyderato Hollow.
— Tak bywa.
Dezyderata wstała trochę niepewnie i sięgnęła po serwetę.
Postać wyraźnie się irytowała. Pewnie uważała, że ludzie, którzy przegrywają, powinni być załamani, a nie zachowywać się tak, jakby bawili się żartem zrobionym zwycięzcom.
— Czy ty w ogóle rozumiesz, co oznacza przegrana?
— Niektórzy bardzo wyraźnie mi to tłumaczyli — odparła Dezyderata. — Żegnam, droga pani.
I zasłoniła zwierciadło serwetą.
Spod materiału dobiegło jeszcze gniewne syknięcie, a potem zapadła cisza.
Dezyderata stała przez chwilę nieruchomo, jakby zatopiona w myślach.
Potem uniosła głowę.
— Przed chwilą zagotowała się woda — powiedziała. — Może wypijesz filiżankę herbaty?
NIE, DZIĘKUJĘ, odezwał się glos za jej plecami.
— Od dawna czekasz?
OD ZAWSZE.
— Nie zatrzymuję cię, mam nadzieję.
TO SPOKOJNA NOC.
— Przygotuję herbatę. Zostało chyba jedno ciasteczko.
NIE, DZIĘKUJĘ.
— Gdybyś był głodny, to nad kominkiem stoi słój. To prawdziwy klatchiański wyrób, wiesz? Od prawdziwego klatchiańskiego garncarza. Z Klatchu — dodała.
NAPRAWDĘ?
— Za młodu sporo podróżowałam.
TAK?
— Piękne czasy. — Dezyderata szturchnęła pogrzebaczem palenisko. — Taką miałam pracę, rozumiesz. Zresztą pewnie u ciebie jest podobnie.
TAK.
— Nigdy nie wiedziałam, kiedy mnie wezwą. Ty, naturalnie, wiesz takie rzeczy. Głównie do kuchni… Zawsze jakoś trafiałam do kuchni. Czasem na bale, ale zwykle do kuchni. — Podniosła czajnik i nalała wrzątku do imbryka nad ogniem.
RZECZYWIŚCIE?
— Spełniałam ich życzenia.
Śmierć zdziwił się.
CO? TO ZNACZY… NA PRZYKŁAD ZABUDOWANE KREDENSY? NOWE ZLEWY? TAKIE RZECZY?
— Nie, nie. Życzenia ludzi. — Dezyderata westchnęła. — To wielka odpowiedzialność, taka praca chrzestnej wróżki. Trzeba wiedzieć, gdzie się zatrzymać. No wiesz… Ludzie, którym spełnia się życzenia, często okazują się nie całkiem mili. Czy więc powinno się im dać to, czego chcą, czy raczej to, czego potrzebują?
Śmierć uprzejmie skinął głową. Z jego punktu widzenia ludzie dostają to, co im się daje.
— Jak ta sprawa w Genoi… — zaczęła Dezyderata. Śmierć gwałtownie podniósł głowę.
GENOA?
— Znasz ją? No tak, oczywiście, że znasz…
JA… ZNAM WSZYSTKO, NATURALNIE.
Dezyderata rozmarzyła się wyraźnie. Jej wewnętrzny wzrok spoglądał gdzieś daleko.
— Było nas dwie. Wiesz pewnie, że matki chrzestne zawsze występują parami. Ja i lady Lilith. Matka chrzestna ma wielką moc. To jak być częścią historii. W każdym razie urodziła się dziewczynka: z nieprawego łoża, ale wcale przez to nie gorsza. Nie chodzi o to, że nie mogli się pobrać, po prostu jakoś im to nie przyszło do głowy… I Lilith życzyła jej urody, władzy i żeby poślubiła księcia. Ha! Od tamtego dnia ciągle nad tym pracuje. Co mogłam zrobić? Nie można się spierać z takimi życzeniami. Lilith zna potęgę opowieści. Zrobiłam co mogłam, ale to Lilith ma moc. Słyszałam, że sama rządzi miastem. Zmienia cały kraj, żeby opowieść mogła się spełnić. Teraz i tak już za późno, przynajmniej dla mnie. Dlatego postanowiłam przekazać odpowiedzialność. Tak to już jest z wróżkami chrzestnymi. Nikt nie chce taką zostać. Oprócz Lilith, ma się rozumieć. Bzika ma i tyle. Dlatego posyłam kogoś innego. I tak chyba powinnam wcześniej o tym pomyśleć.
Dezyderata miała dobre serce. Wróżki chrzestne osiągają głębokie zrozumienie ludzkiej natury, dzięki czemu te dobre stają się łagodne, a te złe potężne. Dezyderata nie należała do osób, które używają ostrych sformułowań. Ale można było mieć pewność, że wykorzystując stosunkowo delikatne określenie „ma bzika”, ma na myśli kogoś, kto jej zdaniem znalazł się już parę mil poza horyzontem obłędu i ciągle przyspiesza.