Выбрать главу

— Żabie udka — przetłumaczyła odruchowo niania Ogg.

Zapadła cisza. Babcia Weatherwax nabrała tchu, a na twarz Magrat z wolna wypełzł bladozielony kolor. Niania Ogg zaczęta myśleć szybciej, niż to robiła od bardzo dawna.

— Nie prawdziwe żabie udka, naturalnie — zapewniła pospiesznie. — To tak jak nasza „ropucha w norze”, która naprawdę jest tylko kiełbaską w cieście. Taka żartobliwa nazwa.

— Mnie wcale nie wydaje się zabawna — oświadczyła babcia. Obejrzała się na kucharza. — Dobrze przynajmniej, że potrafią usmażyć przyzwoity naleśnik — mruknęła. — Jak je tu nazywają?

— Krep suzette, o ile pamiętam.

Babcia powstrzymała się od komentarza. Ale z ponurą satysfakcją obserwowała, jak oberżysta kończy dzieło i uśmiecha się do niej z nadzieją.

— I teraz pewnie myśli, że je zjemy — narzekała. — On je tylko podpalił, a my mamy jeść!

* * *

Później możliwe byłoby zapewne prześledzenie trasy czarownic przez kontynent metodą badań demograficznych. Po wielu latach, w cichych kuchniach pod pękami cebuli wiszącymi z belek, udałoby się może spotkać kucharzy, którzy nie podskakują i nie próbują się chować za drzwiami, kiedy w progu staje ktoś obcy.

* * *

Drogi Jasonie,

jest tu dużo cieplej. Magrat mówi, żeśmy są dalej od Osi. Zabawne, ale wszystkie pieniądze są inne. Trzeba je wymieniać na te drugie pieniądze, które mają różne kształty i moim zdaniem nie są to przyzwoite pieniądze. Pozwalamy Esme się tym zajmować, bo zawsze dostaje dobry kurs, aż dziw bierze. Magrat mówi, ze napisze książkę Podróż za jednego dolara dziennie, i to cały czas jest ten sam dolar. Esme w ogóle zaczyna się zachowywać po zagranicznemu, wczoraj zdjęła szal, tylko czekać, a zacznie tańczyć na stołach. Na obrazku masz taki czy inny stawny most. Ucałowania MAMA.

* * *

Słońce zalewało żarem wąską ulicę, a zwłaszcza ogródek małej gospody.

— Trudno sobie wyobrazić, że w domu trwa już jesień — powiedziała Magrat.

— Garson! Muczo vino aveck zei, verde.

Oberżysta, który nie rozumiał ani słowa, był dobrodusznym człowiekiem i z pewnością nie zasłużył na to, żeby nazywać go garsonem. Uśmiechnął się do niani. Uśmiechałby się do każdego, kto wlewał w siebie tyle napojów.

— Nie podoba mi się, że wystawiają stoliki na ulicę — stwierdziła babcia Weatherwax, choć niezbyt srogo.

Było przyjemnie i ciepło. Nie chodzi o to, że nie lubiła jesieni, zawsze czekała na tę porę roku. Ale w jej wieku miło było wiedzieć, że jesień trwa setki mil stąd, kiedy babcia jest gdzie indziej.

Pod stołem drzemał Greebo. Leżał na grzbiecie, ze sterczącymi w górę łapami. Mięśnie drgały mu od czasu do czasu, kiedy w sennych marzeniach walczył z wilkami.

— Dezyderata zapisała tutaj… — Magrat ostrożnie przewracała sztywne stronice — …że pod koniec lata odbywa się wyjątkowe święto i wypuszczają na ulice stado byków.

— Myślę, że warto obejrzeć coś takiego — uznała babcia. — A dlaczego to robią?

— Zęby wszyscy młodzieńcy mogli je ścigać i pokazać, jacy są dzielni. Jak rozumiem, zrywają swoje kokardy.

Po pomarszczonym obliczu niani Ogg przemknął ciąg min zmiennych niczym pogoda nad wulkanicznym pustkowiem.

— Trochę to dziwne — stwierdziła wreszcie. — A po co?

— Dezyderata nie tłumaczy dokładnie. — Magrat przewróciła kartkę i poruszając wargami, odczytała kolejny fragment. — Co to znaczy „cojones”?

Wzruszyły ramionami.

— Słuchaj no, może zwolnij z tym piciem — zaproponowała babcia, kiedy kelner postawił przed nianią Ogg kolejną butelkę. — Nie ufałabym drinkom, jeśli są zielone.

— Bo to nie jest prawdziwy drink — odparła niania. — Na etykiecie piszą, że jest robiony z ziół. Z samych ziół nie można zrobić niczego mocniejszego. Skosztuj kropelkę.

Babcia powąchała otwartą flaszkę.

— Pachnie anyżkiem — stwierdziła.

— Na butelce jest napisane „Absinthe” — dodała niania.

— To po prostu inna nazwa piołunu — poinformowała Magrat, która znała się na ziołach. — W poradniku czytałam, że pomaga na kłopoty żołądkowe i zapobiega wzdęciom po posiłkach.

— Same widzicie — ucieszyła się niania Ogg. — Zioła. To właściwie lekarstwo. — Nalała koleżankom solidne porcje. — Spróbuj, Magrat. Ulży ci na piersi.

Babcia Weatherwax dyskretnie poluzowała sznurówki. Zastanawiała się też, czy nie zdjąć kamizelki. Chyba nie potrzebowała wszystkich trzech.

— Powinnyśmy lecieć dalej — powiedziała.

— Mam już dość miotły — odparła niania Ogg. — Parę godzin na kiju i cała dairy err mi sztywnieje.

Zerknęła wyczekująco na Magrat i babcię.

— To po zagranicznemu tyłek — wyjaśniła. — Chociaż, zabawna historia, w niektórych obcych stronach „tyłek” to „tramp”, a „tramp” to „hobo”. Śmieszne te słowa.

— Boki zrywać — mruknęła babcia.

— Rzeka jest tutaj dość szeroka — zauważyła Magrat. — Pływają wielkie łodzie. Nigdy jeszcze nie płynęłam taką łodzią. Wiecie? Taką, która łatwo nie tonie.

— Miotły bardziej przystoją czarownicom — oświadczyła babcia, ale bez wielkiego przekonania.

Nie dysponowała międzynarodowym słownictwem anatomicznym, jak niania Ogg, ale niektóre jej części — choć nigdy by się nie przyznała, że zna ich nazwy — zdecydowanie protestowały przeciwko dalszym lotom.

— Widziałam te łodzie — powiedziała niania. — Wyglądają jak wielkie tratwy, a na nich stoją domy. Nawet byś nie wiedziała, że płyniesz, Esme. Zaraz, co on robi?

Oberżysta wybiegł na ulicę i zaczął chować do wnętrza stoliki. Zwrócił się do niani i zaczął tłumaczyć coś nerwowo.

— On chyba chce, żebyśmy weszły do środka — domyśliła się Magrat.

— Podoba mi się tutaj — oznajmiła babcia. — PODOBA MI SIĘ TUTAJ! — powtórzyła. W jej opinii używanie zagranicznego języka polegało na tym, żeby mówić głośno i powoli.

— Czekaj! Zostaw nasz stolik! — Niania Ogg odepchnęła ręce oberżysty.

A on powiedział coś szybko i wskazał w głąb ulicy.

Babcia i Magrat spojrzały pytająco na nianię. Wzruszyła ramionami.

— Nie zrozumiałam — przyznała.

— ZOSTANIEMY TUTAJ, DZIĘKUJĘ BARDZO — powiedziała babcia.

Oberżysta spojrzał jej w oczy, zrezygnował, z irytacją zamachał rękami i zniknął w gospodzie.

— Wydaje im się, że mogą cię wykorzystywać, skoro jesteś kobietą — stwierdziła z oburzeniem Magrat. Dyskretnie stłumiła czknięcie i sięgnęła po zieloną butelkę. Jej żołądek czuł się już o wiele lepiej.

— Szczera prawda — zgodziła się niania Ogg. — Wiecie? Zeszłej nocy zabarykadowałam się w pokoju i żaden mężczyzna nawet nie próbował się włamać.

— Gytho Ogg, czasami doprawdy… — Babcia Weatherwax urwała nagle, dostrzegając coś dziwnego ponad ramieniem niani. — Całe stado krów biegnie ulicą — oznajmiła.

Niania odwróciła się razem z krzesłem.

— To pewnie to coś z bykami, o czym mówiła Magrat — domyśliła się. — Warto popatrzeć.

Magrat uniosła głowę. Wzdłuż całej ulicy ludzie wyglądali ze wszystkich okien na piętrze. Gąszcz rogów, kopyt i spoconych ciał zbliżał się szybko.