— Żabie udka — przetłumaczyła odruchowo niania Ogg.
Zapadła cisza. Babcia Weatherwax nabrała tchu, a na twarz Magrat z wolna wypełzł bladozielony kolor. Niania Ogg zaczęta myśleć szybciej, niż to robiła od bardzo dawna.
— Nie prawdziwe żabie udka, naturalnie — zapewniła pospiesznie. — To tak jak nasza „ropucha w norze”, która naprawdę jest tylko kiełbaską w cieście. Taka żartobliwa nazwa.
— Mnie wcale nie wydaje się zabawna — oświadczyła babcia. Obejrzała się na kucharza. — Dobrze przynajmniej, że potrafią usmażyć przyzwoity naleśnik — mruknęła. — Jak je tu nazywają?
— Krep suzette, o ile pamiętam.
Babcia powstrzymała się od komentarza. Ale z ponurą satysfakcją obserwowała, jak oberżysta kończy dzieło i uśmiecha się do niej z nadzieją.
— I teraz pewnie myśli, że je zjemy — narzekała. — On je tylko podpalił, a my mamy jeść!
Później możliwe byłoby zapewne prześledzenie trasy czarownic przez kontynent metodą badań demograficznych. Po wielu latach, w cichych kuchniach pod pękami cebuli wiszącymi z belek, udałoby się może spotkać kucharzy, którzy nie podskakują i nie próbują się chować za drzwiami, kiedy w progu staje ktoś obcy.
Drogi Jasonie,
jest tu dużo cieplej. Magrat mówi, żeśmy są dalej od Osi. Zabawne, ale wszystkie pieniądze są inne. Trzeba je wymieniać na te drugie pieniądze, które mają różne kształty i moim zdaniem nie są to przyzwoite pieniądze. Pozwalamy Esme się tym zajmować, bo zawsze dostaje dobry kurs, aż dziw bierze. Magrat mówi, ze napisze książkę Podróż za jednego dolara dziennie, i to cały czas jest ten sam dolar. Esme w ogóle zaczyna się zachowywać po zagranicznemu, wczoraj zdjęła szal, tylko czekać, a zacznie tańczyć na stołach. Na obrazku masz taki czy inny stawny most. Ucałowania MAMA.
Słońce zalewało żarem wąską ulicę, a zwłaszcza ogródek małej gospody.
— Trudno sobie wyobrazić, że w domu trwa już jesień — powiedziała Magrat.
— Garson! Muczo vino aveck zei, verde.
Oberżysta, który nie rozumiał ani słowa, był dobrodusznym człowiekiem i z pewnością nie zasłużył na to, żeby nazywać go garsonem. Uśmiechnął się do niani. Uśmiechałby się do każdego, kto wlewał w siebie tyle napojów.
— Nie podoba mi się, że wystawiają stoliki na ulicę — stwierdziła babcia Weatherwax, choć niezbyt srogo.
Było przyjemnie i ciepło. Nie chodzi o to, że nie lubiła jesieni, zawsze czekała na tę porę roku. Ale w jej wieku miło było wiedzieć, że jesień trwa setki mil stąd, kiedy babcia jest gdzie indziej.
Pod stołem drzemał Greebo. Leżał na grzbiecie, ze sterczącymi w górę łapami. Mięśnie drgały mu od czasu do czasu, kiedy w sennych marzeniach walczył z wilkami.
— Dezyderata zapisała tutaj… — Magrat ostrożnie przewracała sztywne stronice — …że pod koniec lata odbywa się wyjątkowe święto i wypuszczają na ulice stado byków.
— Myślę, że warto obejrzeć coś takiego — uznała babcia. — A dlaczego to robią?
— Zęby wszyscy młodzieńcy mogli je ścigać i pokazać, jacy są dzielni. Jak rozumiem, zrywają swoje kokardy.
Po pomarszczonym obliczu niani Ogg przemknął ciąg min zmiennych niczym pogoda nad wulkanicznym pustkowiem.
— Trochę to dziwne — stwierdziła wreszcie. — A po co?
— Dezyderata nie tłumaczy dokładnie. — Magrat przewróciła kartkę i poruszając wargami, odczytała kolejny fragment. — Co to znaczy „cojones”?
Wzruszyły ramionami.
— Słuchaj no, może zwolnij z tym piciem — zaproponowała babcia, kiedy kelner postawił przed nianią Ogg kolejną butelkę. — Nie ufałabym drinkom, jeśli są zielone.
— Bo to nie jest prawdziwy drink — odparła niania. — Na etykiecie piszą, że jest robiony z ziół. Z samych ziół nie można zrobić niczego mocniejszego. Skosztuj kropelkę.
Babcia powąchała otwartą flaszkę.
— Pachnie anyżkiem — stwierdziła.
— Na butelce jest napisane „Absinthe” — dodała niania.
— To po prostu inna nazwa piołunu — poinformowała Magrat, która znała się na ziołach. — W poradniku czytałam, że pomaga na kłopoty żołądkowe i zapobiega wzdęciom po posiłkach.
— Same widzicie — ucieszyła się niania Ogg. — Zioła. To właściwie lekarstwo. — Nalała koleżankom solidne porcje. — Spróbuj, Magrat. Ulży ci na piersi.
Babcia Weatherwax dyskretnie poluzowała sznurówki. Zastanawiała się też, czy nie zdjąć kamizelki. Chyba nie potrzebowała wszystkich trzech.
— Powinnyśmy lecieć dalej — powiedziała.
— Mam już dość miotły — odparła niania Ogg. — Parę godzin na kiju i cała dairy err mi sztywnieje.
Zerknęła wyczekująco na Magrat i babcię.
— To po zagranicznemu tyłek — wyjaśniła. — Chociaż, zabawna historia, w niektórych obcych stronach „tyłek” to „tramp”, a „tramp” to „hobo”. Śmieszne te słowa.
— Boki zrywać — mruknęła babcia.
— Rzeka jest tutaj dość szeroka — zauważyła Magrat. — Pływają wielkie łodzie. Nigdy jeszcze nie płynęłam taką łodzią. Wiecie? Taką, która łatwo nie tonie.
— Miotły bardziej przystoją czarownicom — oświadczyła babcia, ale bez wielkiego przekonania.
Nie dysponowała międzynarodowym słownictwem anatomicznym, jak niania Ogg, ale niektóre jej części — choć nigdy by się nie przyznała, że zna ich nazwy — zdecydowanie protestowały przeciwko dalszym lotom.
— Widziałam te łodzie — powiedziała niania. — Wyglądają jak wielkie tratwy, a na nich stoją domy. Nawet byś nie wiedziała, że płyniesz, Esme. Zaraz, co on robi?
Oberżysta wybiegł na ulicę i zaczął chować do wnętrza stoliki. Zwrócił się do niani i zaczął tłumaczyć coś nerwowo.
— On chyba chce, żebyśmy weszły do środka — domyśliła się Magrat.
— Podoba mi się tutaj — oznajmiła babcia. — PODOBA MI SIĘ TUTAJ! — powtórzyła. W jej opinii używanie zagranicznego języka polegało na tym, żeby mówić głośno i powoli.
— Czekaj! Zostaw nasz stolik! — Niania Ogg odepchnęła ręce oberżysty.
A on powiedział coś szybko i wskazał w głąb ulicy.
Babcia i Magrat spojrzały pytająco na nianię. Wzruszyła ramionami.
— Nie zrozumiałam — przyznała.
— ZOSTANIEMY TUTAJ, DZIĘKUJĘ BARDZO — powiedziała babcia.
Oberżysta spojrzał jej w oczy, zrezygnował, z irytacją zamachał rękami i zniknął w gospodzie.
— Wydaje im się, że mogą cię wykorzystywać, skoro jesteś kobietą — stwierdziła z oburzeniem Magrat. Dyskretnie stłumiła czknięcie i sięgnęła po zieloną butelkę. Jej żołądek czuł się już o wiele lepiej.
— Szczera prawda — zgodziła się niania Ogg. — Wiecie? Zeszłej nocy zabarykadowałam się w pokoju i żaden mężczyzna nawet nie próbował się włamać.
— Gytho Ogg, czasami doprawdy… — Babcia Weatherwax urwała nagle, dostrzegając coś dziwnego ponad ramieniem niani. — Całe stado krów biegnie ulicą — oznajmiła.
Niania odwróciła się razem z krzesłem.
— To pewnie to coś z bykami, o czym mówiła Magrat — domyśliła się. — Warto popatrzeć.
Magrat uniosła głowę. Wzdłuż całej ulicy ludzie wyglądali ze wszystkich okien na piętrze. Gąszcz rogów, kopyt i spoconych ciał zbliżał się szybko.