Выбрать главу

— Na górze się z nas śmieją — stwierdziła oskarżycielskim tonem.

Greebo pod stołem otrząsnął się i przewrócił na brzuch. Otworzył zdrowe oko, przyjrzał się coraz bliższym bykom i usiadł. Zapowiadała się niezła zabawa.

— Śmieją się? — Babcia rozejrzała się podejrzliwie. Ludzie na piętrach rzeczywiście wyglądali, jakby świetnie się bawili.

Zmrużyła oczy.

— Będziemy się zachowywać, jakby nic się nie stało — zdecydowała.

— Ale to całkiem spore byki — wystraszyła się Magrat.

— Nie mają z nami nic wspólnego — uspokoiła ją babcia. — I nic nas nie obchodzi, że banda cudzoziemców chce się podniecać głupotami. A teraz podaj mi to wino ziołowe.

* * *

O ile Lagro de Kabona, właściciel gospody, zapamiętał wydarzenia owego dnia, przedstawiały się tak:

Była pora Czegoś z Bykami. A te wariatki po prostu siedziały sobie i piły absynt, jakby to była woda! Próbował je skłonić, żeby weszły do środka, ale ta stara i chuda tylko na niego krzyczała. Pozwolił im więc zwlekać, choć drzwi zostawił otwarte — ludzie zwykle szybko pojmowali, co się dzieje, kiedy ulicą nadbiegały byki, a za nimi młodzi ludzie z wioski. Kto zerwał dużą czerwoną kokardę spomiędzy rogów największego byka, zdobywał honorowe miejsce na całonocnym bankiecie oraz — tu Largo uśmiechał się do wspomnień sprzed czterdziestu lat — nawiązywał nieoficjalne, ale wysoce przyjemne kontakty z młodymi damami z okolicy, i to jeszcze przez dłuższy czas.

A te wariatki ciągle tam siedziały…

Prowadzący byk poczuł się trochę niepewnie. Zwykle ryczał głośno i odgarniał kopytem ziemię, wskutek czego cele poruszały się prędko i w interesujących zygzakach. Jego umyśl jakoś nie radził sobie z takim brakiem uwagi. Jednak nie to stanowiło jego największy problem. Największym problemem było dwadzieścia innych byków tuż za nim.

Ale nawet one przestały być problemem, ponieważ straszna stara kobieta, ta wysoka i cala w czerni, wstała, wymamrotała coś i trzepnęła byka między oczy. Wtedy ta okropna, z brzuchem o sprężystości i pojemności galwanizowanego zbiornika wody, ze śmiechu przewróciła się razem z krzesłem na plecy, a ta młoda — to znaczy młodsza od pozostałych dwóch — zaczęła machać rękami na byki, jakby płoszyła kaczki.

I nagle ulica wypełniła się wściekłymi, oszołomionymi bykami i krzyczącymi, przerażonymi młodymi ludźmi. Co innego ścigać stado wystraszonych byków, a co innego odkryć, że wszystkie próbują nagle biec w przeciwną stronę.

Z bezpiecznej pozycji w oknie sypialni oberżysta słyszał, jak te okropne kobiety wrzeszczą coś do siebie. Ta gruba ciągle się śmiała i wykrzykiwała jakieś zawołanie bojowe, coś w rodzaju „SpróbujZaklęciąJeźdźcówEsme!”. A ta młodsza, która przeciskała się między zwierzętami — jak gdyby śmierć od rogów albo stratowanie były czymś, co zdarza się tylko innym — znalazła prowadzącego byka i zdjęta mu kokardę z taką samą troską, z jaką staruszka wyjmuje cierń z kociej łapy. I trzymała tę kokardę, jakby nie wiedziała, co to jest ani co powinna z nią zrobić…

Nawet byki uświadomiły sobie martwą ciszę. Ich maleńkie, rozzłoszczone mózgi wyczuwały, że coś jest nie w porządku…

Byki były zakłopotane.

Na szczęście straszne kobiety tego samego popołudnia odpłynęły rzecznym statkiem, kiedy tylko jedna z nich ocaliła już swojego kota, który osaczył w zaułku czterystufuntowego byka, usiłował podrzucić go w powietrze i się nim bawić.

Tego wieczoru Lagro te Kabona starał się zachowywać bardzo, ale to bardzo uprzejmie wobec swej matki staruszki.

Rok później we wsi odbył się festiwal kwiatów i nikt już nie wspominał o Czymś z Bykami. Nigdy.

Przynajmniej nie w obecności mężczyzn.

* * *

Wielkie koło łopatkowe chlupotało w gęstej brunatnej zupie rzeki. Siłą napędową było kilkadziesiąt trolli maszerujących po zamkniętym pasie pod markizą. Ptaszki śpiewały wśród drzew na dalekich brzegach. Aromat malw płynął nad wodą, niemal — ale niestety nie całkiem — maskując zapach samej rzeki.

— Coś takiego właśnie lubię — oświadczyła niania Ogg.

Wyciągnęła się na leżaku i zerknęła na babcię Weatherwax, która siedziała ze zmarszczonymi brwiami, całkowicie skoncentrowana na lekturze.

Wargi niani wygięły się w złośliwym uśmiechu.

— Wiesz, jak się nazywa ta rzeka? — spytała.

— Nie.

— Vieux River.

— Tak?

— A wiesz, co to znaczy?

— Nie.

— Stary (Rodzaj Męski) Rzeka — wyjaśniła niania.

— Tak?

— Słowa w obcych stronach mają płeć — dodała z nadzieją niania. Babcia nawet nie drgnęła.

— Wcale mnie to nie dziwi — mruknęła. Niania była zniechęcona.

— Przeczytałaś to w książkach Dezyderaty, co?

— Owszem. — Babcia elegancko polizała palec i przewróciła kartkę.

— Gdzie poszła Magrat?

— Położyła się w kabinie — odparła babcia, nie podnosząc głowy.

— Brzuch ją boli?

— Tym razem głowa. Możesz być cicho, Gytho? Czytam.

— O czym? — zapytała złośliwie niania.

Babcia Weatherwax westchnęła i założyła książkę palcem.

— O mieście, do którego zdążamy — wyjaśniła. — O Genoi. Dezyderata twierdzi, że jest dekadencka. Uśmiech niani pozostał na miejscu.

— Tak? — zdziwiła się uprzejmie. — To chyba dobrze? Nigdy jeszcze nie byłam w mieście.

Babcia Weatherwax zastanowiła się. Nie była pewna znaczenia słowa „dekadencki”. Odrzuciła możliwość, że oznacza ono kogoś, kto ma dziesięć zębów; niania Ogg byłaby wtedy unidencka. Cokolwiek to było, Dezyderata uznała za konieczne odnotowanie tego faktu. Babcia Weatherwax zwykle nie ufała książkom jako źródłom informacji, ale teraz nie miała wyboru.

Zdawało jej się niejasno, że „dekadencki” ma coś wspólnego z nie rozsuwaniem zasłon przez cały dzień.

— Pisze również, że Genoa jest miastem sztuki, dowcipu i kultury.

— W takim razie będziemy tam jak u siebie — odparta spokojnie niania.

— Powszechnie znane z urody swych kobiet. Tak tu pisze.

— Wtopimy się w tłum bez żadnych problemów.

Babcia wolno przewracała kartki. Dezyderata opisywała sprawy z całego Dysku. Z drugiej strony jednak nie pisała dla innych czytelników niż ona sama, więc jej notatki bywały nieco tajemnicze, mające raczej wspomagać pamięć niż zdawać sprawozdanie.

Babcia czytała: „Teraz L. rządzi miastem jako sita za tronem, a baron S. podobno zginoł, utonoł w rzece. Był człekiem niegodziwym, ale chyba nie tak niegodziwym jak L. Ona mówi, że chce tu uczynić Magiczne Królestwo, krainę pokoju i szczęśliwości, a kiedy kto chce tego dokonać, tszeba uważać na szpiegów w każdym kącie i nikt nie chce mówić otwarcie, bo kto by chciał narzekać na zło popełniane w imię pokoju i szczęśliwości? Wszyskie ulice są czyste, a topory ostre. Ale pszynajmniej E. jest bespieczna, bo L. ma plany względem niej. Pani G., która była amour barona, ukryła się na bagnach i walczy bagienną magią, ale nie da się zwalczyć magii luster, która jest tylko Odbiciem”.

Matki chrzestne zawsze występują parami. Babcia wiedziała to dobrze. Czyli w tym wypadku chodzi o Dezyderatę i… i L. A kim jest ta osoba na bagnach?

— Gytho? — odezwała się babcia.

— Ssłucha… — odpowiedziała niania Ogg, budząc się z drzemki.