Выбрать главу

— Dezyderata pisze, że jakaś kobieta była dla kogoś murem.

— Pewno taka metyfora.

— Aha — mruknęła posępnie babcia. — Jedna z tych…

„Nikt jednak nie powszczyma Mardi Gras”, czytała dalej. Jeśli cokolwiek uda się dokonać, to tylko w Samedi Nuite Morte, w ostatnią noc karnawału, noc w połowie drogi między Żywymi i Martwymi, kiedy magia płynie ulicami. Jeżeli L. ma być podatna, to wyłącznie wtedy, gdysz karnawału nienawidzi…”.

Babcia Weatherwax zsunęła kapelusz na czoło, by osłonić oczy od słońca.

— Pisze tu, że co roku mają wielki karnawał — powiedziała. — Nazywa się Mardi Gras.

— To znaczy Tłusta Pora Obiadowa — przetłumaczyła niania Ogg, międzynarodowa lingwistka. — Garson! Etcetra gross Mint Tulipan avec petit miska orzeszków, pour favour!

Babcia Weatherwax zamknęła książkę.

Oczywiście, nigdy by się do tego nie przyznała, zwłaszcza innej czarownicy, ale im bliżej była Genoa, tym babcia czuła się mniej pewnie.

W Genoi czekała ona! Po tylu latach! Patrzyła na nią z lustra! I uśmiechała się!

Słońce grzało bezlitośnie, a babcia starała się nie ustępować. Chociaż prędzej czy później musi się poddać. Nadejdzie chwila, by zdjąć następną kamizelkę.

Niania Ogg przez chwilę rysowała kartki dla krewnych, po czym ziewnęła. Należała do czarownic, które lubią wokół siebie gwar i tłum. Tutaj zaczynała się nudzić. Jednak na takiej wielkiej lodzi, podobnej do pływającej gospody, musiały się znaleźć jakieś rozrywki.

Położyła torbę na leżaku i ruszyła ich szukać.

Trolle maszerowały.

* * *

Kiedy babcia Weatherwax się obudziła, słońce zawisło już nisko nad horyzontem, wielkie i czerwone. Rozejrzała się niespokojnie spod osłony ronda kapelusza. Czy ktoś zauważył, że spała? Zasypianie w ciągu dnia to coś, co robiły wyłącznie stare kobiety, babcia Weatherwax zaś bywała starą kobietą tylko wtedy, kiedy służyło to jej celom.

Jedynym widzem był Greebo, zwinięty w kłębek na leżaku niani. Jego zdrowe oko wpatrywało się w babcię, jednak nie było tak straszne jak mlecznobiałe spojrzenie ślepego oka.

— Rozważałam możliwe strategie — mruknęła na wszelki wypadek.

Złożyła książkę i ruszyła do swojej kajuty. Dostały niedużą. Niektóre z kabin na statku wydawały się ogromne, ale po ziołowym winie i innych zdarzeniach babcia nie miała jakoś ochoty, by rzucać Wpływ i trafić do jednej z nich.

Magrat i niania Ogg siedziały na koi, milcząc ponuro.

— Jestem trochę głodna — oznajmiła babcia. — Po drodze wyczułam jakiś gulasz, więc może chodźmy i przekonajmy się, jak smakuje. Co wy na to?

Obie czarownice wbijały wzrok w podłogę.

— Pozostają nam dynie — powiedziała Magrat. — No i jest chleb krasnoludów.

— Zawsze jest chleb krasnoludów — odparła odruchowo niania. Podniosła głowę. Jej twarz była maską wstydu.

— Wiesz, Esme… Tego… Pieniądze…

— Pieniądze, jakie ci oddałyśmy, żebyś dla bezpieczeństwa trzymała je w swoich reformach? — upewniła się babcia.

Coś w sposobie prowadzenia tej rozmowy sugerowało, że to pierwsze kamyki, które lecą w dół przed prawdziwą lawiną.

— O tych właśnie pieniądzach mówię… eee…

— Pieniądze w skórzanej sakiewce, które miałyśmy wydawać z najwyższą rozwagą?

— Bo widzisz… Tych pieniędzy…

— Ach, o te pieniądze ci chodzi.

— …ich nie ma…

— Okradli cię?

— Ona uprawiała hazard! — oświadczyła Magrat tonem pełnym oburzenia i grozy. — Z mężczyznami!

— To nie był hazard! — zaprotestowała niania Ogg. — Nie zajmuję się hazardem. Ale oni fatalnie grali w karty. Wygrywałam jedno rozdanie za drugim.

— Ale straciłaś pieniądze — przypomniała jej babcia.

Niania Ogg znowu zwiesiła głowę i wymruczała coś pod nosem.

— Co? — Babcia nie dosłyszała.

— Mówiłam, że wygrywałam prawie bez przerwy. A potem pomyślałam sobie, co tam, przecież przyda się nam trochę pieniędzy, żeby, no wiesz, żeby je wydać w mieście. A zawsze byłam dobra w Okalecz Pana Cebulę…

— Więc postanowiłaś zagrać o dużą stawkę?

— Skąd wiesz?

— Takie miałam przeczucie — odparła znużonym głosem babcia. — I nagle szczęście zaczęło sprzyjać innym. Mam rację?

— To było niesamowite — zapewniła niania.

— Hm.

— W każdym razie to nie hazard. Nie uważałam tego za hazard. Strasznie marnie grali, kiedy zaczynaliśmy. Gra z kimś, kto nie umie grać, to przecież żaden hazard, tylko zdrowy rozsądek.

— W sakiewce było prawie czternaście dolarów — oświadczyła Magrat. — Nie licząc zagranicznych pieniędzy.

— Hmm.

Babcia Weatherwax usiadła na koi i zabębniła palcami o deskę, zapatrzona w dal. Określenie „szuler” nie dotarło jakoś na jej stronę Ramtopów, gdzie mieszkali ludzie przyjaźni i bezpośredni. Kiedy spotykali zawodowego oszusta, z sympatią przybijali mu ręce do stołu i nie pytali, jak go nazywać. Ale ludzka natura wszędzie jest taka sama.

— Nie gniewasz się, Esme? Prawda? — zapytała niespokojnie niania Ogg.

— Hmm.

— Kiedy już wrócimy do domu, szybko zamówię sobie nową miotłę.

— Hm… Co!?

Kiedy straciła wszystkie pieniądze, postawiła swoją miotłę — wyjaśniła tryumfująco Magrat.

— Czy w ogóle zostały nam jakieś pieniądze? — spytała babcia. Szybkie przeszukanie rozmaitych kieszeni i nogawek ujawniło czterdzieści siedem pensów.

— Dobrze — rzekła babcia. Zebrała wszystko. — To powinno wystarczyć. Przynajmniej na początek. Gdzie są ci mężczyźni?

— Co chcesz zrobić? — zaniepokoiła się Magrat.

— Idę grać w karty — oznajmiła babcia.

— Nie możesz! — zawołała młodsza czarownica, rozpoznając błysk w oku starszej koleżanki. — Na pewno spróbujesz użyć czarów, żeby wygrać! A nie wolno używać czarów do wygrywania! Nie wolno naruszać praw przypadku! To haniebne!

* * *

Statek był praktycznie pływającym miastem, a w balsamicznym nocnym powietrzu nikt specjalnie nie spieszył się do kajut. Płaski pokład pełen był grupek krasnoludów, trolli i ludzi wypoczywających wśród ładunku. Babcia wymijała ich, zmierzając do długiego salonu biegnącego przez całą prawie długość statku. Z wnętrza dobiegał wesoły gwar.

Statki rzeczne były najszybszym i najwygodniejszym środkiem transportu w promieniu setek mil. Korzystali z nich, jak by to ujęła babcia Weatherwax, różni. A na tych płynących w dół rzeki zawsze tłoczyli się osobnicy umiejętnie korzystający z wszelkich życiowych okazji, zwłaszcza kiedy nadchodziła Tłusta Pora Obiadowa.

Przypadkowy widz mógłby pomyśleć, że drzwi do salonu mają magiczną moc. Kiedy babcia Weatherwax zbliżała się do nich, kroczyła tak, jak kroczyła zawsze. Kiedy je minęła, nagle stała się zgarbioną, kuśtykającą staruszką, na której widok wzruszyłoby się każde serce z wyjątkiem najbardziej niegodziwego.

Zbliżyła się do baru i znieruchomiała nagle. Za ladą umocowano największe lustro, jakie w życiu widziała. Przyjrzała mu się z obawą, ale wyglądało na bezpieczne. Zresztą musiała zaryzykować.

Przygarbiła się trochę bardziej i skierowała do barmana.

— Eskizee mua, młody homme — zaczęła[14].

Barman zerknął na nią obojętnie i nadal polerował kieliszki.

— Co mogę dla ciebie zrobić, starucho? — zapytał. Jedynie najlżejsza sugestia błysku pojawiła się w starczo ogłupiałych oczach babci.

вернуться

14

Coś z niani Ogg przechodzi na ludzi w jej towarzystwie.