Выбрать главу

— Och… Rozumiesz mnie?

— Różni pływają po rzece.

— Pomyślałam sobie, że może byłbyś tak miły i wypożyczył mi talię… o ile pamiętam, nazywa się to: karty — poprosiła babcia drżącym głosem.

— Chcesz pograć w Czarnego Piotrusia, co? — domyślił się barman.

Lodowaty ognik znów błysnął w oczach babci.

— Nie. Postawię sobie pasjansa. Chcę spróbować się go nauczyć. Sięgnął pod kontuar i rzucił w jej stronę przybrudzoną talię.

Podziękowała wylewnie i podreptała do małego stolika w cieniu. Na poplamionym alkoholem blacie rozłożyła przypadkowo kilka kart i przyjrzała się im uważnie.

Po ledwie kilku minutach poczuła delikatny dotyk na ramieniu. Podniosła głowę i spojrzała w twarz tak przyjazną i szczerą, że jej posiadaczowi każdy chętnie pożyczyłby pieniędzy. Kiedy się odezwał, w ustach błysnął mu złoty ząb.

— Przepraszam bardzo, mateczko — powiedział. — Ale moi przyjaciele i ja… — skinął w kierunku kilku serdecznie uśmiechniętych twarzy przy sąsiednim stoliku — …czulibyśmy się spokojniej, gdybyś się do nas dosiadła. Podróż może być niebezpieczna dla samotnej kobiety.

Babcia Weatherwax uśmiechnęła się do niego z sympatią, po czym machnęła ręką na karty.

— Nie mogę się nauczyć, czy te jedynki są warte mniej, czy więcej od obrazków — wyznała. — Kiedyś własnej głowy zapomnę.

Zaśmiali się wszyscy. Babcia pokuśtykała do ich stolika. Zajęła puste krzesło, przez co lustro znalazło się za jej prawym ramieniem.

Uśmiechnęła się znowu, tym razem do siebie, i pochyliła zaciekawiona.

— Wytłumaczcie mi — poprosiła — jak się gra w tę grę.

* * *

Wszystkie czarownice zdają sobie sprawę z potęgi opowieści. Wręcz wyczuwają opowieści, tak jak kąpiący się w małym stawie wyczuwa niespodziewane muśnięcie pstrąga.

Wiedza, jak toczy się opowieść, to niemal wygrana bitwa.

Na przykład: kiedy osoba w oczywisty sposób naiwna siada przy stole z trójką doświadczonych szulerów i pyta: „Więc jak się gra w tę grę?”, jest jasne, że ktoś dozna takiego wstrząsu, że aż zęby mu powypadają.

* * *

Magrat i niania Ogg siedziały obok siebie na wąskiej koi. Niania z roztargnieniem drapała po brzuchu Greeba, który mruczał.

— Wpędzi się w straszne kłopoty, jeśli użyje czarów, żeby wygrać — powiedziała Magrat. — A wiesz, jak nie znosi przegranych — dodała.

Babcia Weatherwax nie umiała przegrywać. Z jej punktu widzenia przegrywanie było czymś, co przytrafiało się tylko innym.

— To jej eggo — wyjaśniła niania Ogg. — Każdy ma jakieś. Eggo, znaczy. A ona ma strasznie wielkie. Oczywiście, czarownicy wypada mieć wielkie eggo.

— Na pewno użyje czarów.

— Korzystanie z magii w grach losowych to kuszenie Losu — stwierdziła niania. — Oszukiwanie jest w porządku. To właściwie uczciwe. Rozumiesz, każdy może oszukiwać. Ale czary… to naprawdę kuszenie Losu.

— Nie — odparła posępnie Magrat. — Wcale nie Losu. Niania Ogg zadrżała.

— Chodźmy — rzekła Magrat. — Nie możemy jej na to pozwolić.

— To przez to jej eggo — mruczała niepewnie niania Ogg. — Okropna rzecz, takie wielkie eggo.

* * *

— Mam trzy małe obrazki królów i im podobnych i trzy te śmieszne karty numer jeden.

Trzej mężczyźni rozpromienili się i mrugnęli do siebie nawzajem.

— To potrójny cebula! — zawołał ten, który przyprowadził babcię do stołu. Jak się okazało, należało zwracać się do niego: pan Frank.

— A to dobrze? — spytała babcia.

— Znów pani wygrała, droga pani! Przysunął jej stos pensów.

— Ojej… — zdziwiła się babcia. — To znaczy, że mam już… ile to będzie… prawie pięć dolarów?

— Nie mogę tego pojąć — zapewnił pan Frank. — Chyba rzeczywiście szczęście sprzyja początkującym.

— Jeśli potrwa dłużej, wkrótce będziemy biedakami — stwierdził jeden z jego towarzyszy.

— Zedrze nam płaszcze z grzbietów, nie ma co — dodał drugi. — Cha, cha.

— Może powinniśmy się wycofać? — zaproponował pan Frank. — Cha, cha.

— Cha, cha.

— Cha, cha.

— Och, pograjmy jeszcze. — Babcia uśmiechnęła się promiennie. — Właśnie zaczynam rozumieć, o co w tym chodzi.

— W takim razie niech pani da nam realną szansę odegrania się trochę — powiedział pan Frank. — Cha, cha.

— Cha, cha.

— Cha, cha.

— Cha, cha. Może stawka po pół dolara? Cha, cha?

— Przypuszczam, że zechce postawić całego dolara. Taka szlachetna dama… — rzucił od niechcenia trzeci mężczyzna.

— Cha, cha!

Babcia spojrzała na stos drobnych monet. Przez chwilę zdawała się wahać, ale potem, zauważyli, uświadomiła sobie: ile może stracić, jeśli tak jej idzie karta?

— Tak! — zawołała. — Stawka po dolarze. — Zarumieniła się. — To rzeczywiście podniecające, prawda, panowie?

— Tak — zgodził się pan Frank. Przysunął sobie talię. Rozległ się przeraźliwy hałas. Wszyscy trzej spojrzeli za bar, gdzie odłamki lustra sypały się na podłogę.

— Co się stało?

Babcia uśmiechnęła się do niego ze słodyczą. Wydawało się, że nawet się nie obejrzała.

— Pewnie to szkło, które wycierał, wypadło mu z ręki i uderzyło prosto w lustro — domyśliła się. — Mam nadzieję, że nie będzie musiał go spłacać ze swojej pensji. Biedny chłopak.

Mężczyźni porozumieli się wzrokiem.

— Grajmy — powiedziała. — Mój dolar już czeka.

Pan Frank raz jeszcze zerknął nerwowo na pustą ramę. Potem wzruszył ramionami.

Ten ruch musiał coś gdzieś urwać. Zabrzmiał stłumiony trzask, jakby łapka na myszy odprawiała ostatnie rytuały. Pan Frank zbladł i chwycił się za rękaw. Na podłogę wypadł mały metalowy aparat, cały ze sprężyn i pogiętego drutu. Wplątany między nie tkwił pognieciony as kubkowy.

— Oj! — mruknęła babcia.

* * *

Magrat zajrzała przez okno do salonu.

— Co teraz robi? — syknęła niania Ogg.

— Znowu się uśmiecha — odparła Magrat. Niania Ogg pokręciła głową.

— Eggo — westchnęła.

* * *

Babcia Weatherwax prezentowała styl gry, który doprowadza do obłędu zawodowych hazardzistów całego multiwersum. Trzymała karty o kilka cali od twarzy, złożone tak, że wystawał tylko skrawek każdej z nich. I patrzyła na nie, jakby wyzywała, by spróbowały ją urazić. Nigdy nie spuszczała z nich wzroku — chyba że po to, by obserwować rozdawanie.

I za długo się zastanawiała. I nigdy, ale to nigdy nie ryzykowała. Po dwudziestu pięciu minutach przegrała dolara, a pan Frank był zlany potem. Babcia już trzy razy bardzo grzecznie zwróciła mu uwagę, że omyłkowo rozdał karty ze spodu talii, a także poprosiła o nową, bo „niech pan spojrzy, te tutaj mają takie małe znaczki na grzbietach”.

Najgorsze były jej oczy. Trzy razy spasował z całkiem dobrym trzykartowym cebulą tylko po to, by się przekonać, że ona trzyma nędznego podwójnego bajgla. Za trzecim razem, przekonany, że rozpracował jej sposób gry, sprawdził i wpakował przyzwoity kolor w paszczę pięciokartowego cebuli, który stara wiedźma musiała zbierać od wieków. A potem… kostki mu pobielały… potem ta straszna, okropna starucha powiedziała: