— Wygrałam? Ojej, ale mam szczęście!
Później zaczęła nucić, kiedy patrzyła w karty. Normalnie wszyscy trzej ucieszyliby się tylko. Gracze, którzy stukają w zęby, unoszą brwi czy pocierają ucho są cenni jak pieniądze w skarpecie pod materacem — dla człowieka, który potrafi odczytywać takie sygnały. Ale ta starucha była przejrzysta niczym gruda węgla. Za to jej nucenie… irytujące. Człowiek odruchowo próbował podchwycić melodię. Aż mrowiła w zębach. I ledwie się obejrzał, a ona wykładała nędzny łamany kolor przed jego jeszcze nędzniejszym dwukartowym cebulą i mówiła:
— Jak to? Znowu ja?
Pan Frank gorączkowo usiłował sobie przypomnieć, jak się gra w karty bez aparatu w rękawie, poręcznego lustra i znaczonej talii — wciąż atakowany nuceniem przypominającym zgrzyt paznokcia po tablicy.
W dodatku ta upiorna istota nawet nie wiedziała, jak się gra na poważnie.
Po godzinie wygrywała cztery dolary.
— Szczęściara ze mnie — powiedziała, a pan Frank ugryzł się w język.
I w końcu dostał z ręki wielkiego cebulę. Nie istniał żaden realny sposób przebicia wielkiego cebuli. Coś takiego zdarza się człowiekowi raz czy dwa razy w życiu.
A ona spasowała! Ta stara ropucha spasowała! Zrezygnowała z jednego nieszczęsnego dolara i spasowała!
Magrat znowu zajrzała przez szybę.
— Co się dzieje? — spytała niania.
— Wszyscy są chyba bardzo rozgniewani. Niania zdjęła kapelusz, wyjęła z niego fajkę, zapaliła i wyrzuciła zapałkę za burtę.
— No tak. Na pewno nuci, zapamiętaj moje słowa. Esme ma bardzo irytujący styl nucenia. — Niania była wyraźnie zadowolona. — Zaczęła już czyścić sobie ucho?
— Chyba nie.
— Nikt tak nie czyści ucha jak Esme.
A teraz czyściła ucho!
Czyściła bardzo elegancko, jak dama, i pewnie — stara kwoka — nawet nie zdawała sobie sprawy, że to robi. Co chwilę wsuwała do ucha i obracała dyskretnie mały palec. Wydawał dźwięk, jakby ktoś nacierał kredą mały kij bilardowy.
To było działanie zaczepne, nie ma co… W końcu wszyscy zaczęli się łamać…
Znów spasowała! A poświęcił piekielne pięć piekielnych minut, żeby zebrać piekielnego podwójnego cebulę!
— Pamiętam — mówiła niania Ogg — że kiedy przyszła do nas na przyjęcie z okazji koronacji króla Verence'a, bawiliśmy się w Goń Sąsiada Korytarzem. Goniłyśmy się z dziećmi o pół pensa. Oskarżyła Jasonowego najmłodszego, że oszukuje, i dąsała się przez cały tydzień.
— A oszukiwał?
— Chyba tak — odparła z dumą niania. — Kłopot z Esme polega na tym, że nie potrafi przegrywać. Nie ma praktyki.
— Lobsang Dibbier twierdzi, że czasami trzeba przegrać, by wygrać — oświadczyła Magrat.
— Brzmi głupio — stwierdziła niania. — To coś z buddyzmu yen, tak?
— Nie. Buddyści yen to ci, którzy twierdzą, że trzeba mieć mnóstwo pieniędzy, żeby wygrać[15] — wyjaśniła Magrat. — W Drodze Skorpiona metodą zwycięstwa jest przegrywanie wszystkich walk prócz ostatniej. Używasz siły przeciwnika przeciw niemu.
— Znaczy co? Zmuszasz go, żeby sam się uderzył? Według mnie to głupie.
Magrat rozgniewała się.
— Co ty możesz o tym wiedzieć? — rzuciła z nietypową dla siebie irytacją.
— Co?
— Mam tego dość! Przynajmniej staram się nauczyć czegoś nowego! A nie tyranizuję ludzi bez przerwy i nie mam paskudnego usposobienia!
Niania Ogg wyjęła fajkę z zębów.
— Przecież ja nie mam takiego usposobienia — zauważyła łagodnie.
— Nie mówiłam o tobie.
— No cóż, Esme zawsze miała paskudne. To dla niej stan naturalny.
— I prawie nigdy nie rzuca czarów. Po co być czarownicą, jeśli się nie czaruje? Dlaczego nie korzysta z magii, żeby pomagać ludziom?
Niania przyjrzała się jej przez obłok fajkowego dymu.
— Bo pewnie wie, jaka byłaby w tym dobra — wyjaśniła. — Znam ją od bardzo dawna. Znałam całą jej rodzinę. U Weatherwaxów wszyscy mieli talent do czarów, nawet mężczyźni. Rodzili się z magicznymi zdolnościami. Taka klątwa. Poza tym ona uważa, że nie da się pomóc ludziom czarami. Nie tak jak trzeba. I to też jest prawda.
— Więc po co…?
Niania pogrzebała w fajce zapałką.
— O ile pamiętam, przyszła ci pomagać, kiedy w twojej wiosce wybuchła zaraza. Pracowała dzień i noc. Nie słyszałam jeszcze, żeby nie leczyła kogoś chorego, kto tego potrzebuje. Nawet jeśli, no wiesz, jeśli ropieje. A kiedy ten wielki stary troll, co mieszka pod Złamaną Górą, przyszedł szukać pomocy, bo żona mu zaniemogła, a wszyscy rzucali w niego kamieniami, to pamiętam, że właśnie Esme z nim poszła i odebrała dziecko. A kiedy stary druciarz Hopkins rzucił w nią kamieniem, to wkrótce potem nocą coś rozdeptało mu na płasko stodołę. Esme zawsze powtarza, że nie można ludziom pomóc czarami, ale można przez skórę. To znaczy robiąc coś naprawdę.
— Nie mówię, że nie jest w głębi serca miłą osobą… — zaczęła Magrat.
— Ha! Ale ja mówię. Musiałabyś cały dzień podróżować, żeby znaleźć kogoś o paskudniejszym charakterze niż Esme — zapewniła niania Ogg. — Mnie możesz wierzyć. Ona dokładnie wie, kim jest. Urodziła się, żeby być dobra, i wcale jej się to nie podoba.
Stuknęła fajką o reling i wróciła pod okno salonu.
— Musisz jedno zrozumieć co do Esme, moja droga — powiedziała. — Ma nie tylko wielkie eggo, ale na dodatek psycholologię. Cieszę się, że ja nie mam.
Babcia wygrywała już dwanaście dolarów. Wszystko w salonie zamarło. Słychać było stłumione pluskanie łopatek i krzyk podającego tempo.
Po chwili wygrała kolejne pięć dolarów na trzykartowego cebulę.
— Co masz na myśli, mówiąc „psycholologia”? — zdziwiła się Magrat. — Czytałaś książki?
Niania nie zwracała na nią uwagi.
— Teraz czekaj — powiedziała. — Zaraz zrobi „tss, tss, tss” pod nosem. To przychodzi po czyszczeniu ucha i zwykle znaczy, że Esme coś planuje.
Pan Frank zabębnił palcami po stole, ze zgrozą uświadomił sobie, że to robi, i dokupił trzy karty, by ukryć zmieszanie. Stara ropucha chyba nic nie zauważyła.
Spojrzał na nową rękę.
Postawił dwa dolary i dokupił jeszcze jedną kartę.
Znowu popatrzył.
Jakie są szansę, pomyślał, żeby jednego dnia dwa razy dostać wielkiego cebulę?
Najważniejsze to zachować przytomność umysłu.
— Myślę — usłyszał własny głos — że mogę zaryzykować jeszcze dwa dolary.
Zerknął na kolegów. Jeden po drugim posłusznie spasowali.
— No, sama nie wiem… — powiedziała babcia, najwyraźniej zwracając się do swoich kart. — Tss, tss, tss… Jak się to nazywa, no wie pan, kiedy ktoś chce postawić więcej pieniędzy?
— Nazywa się „przebijanie” — odparł pan Frank. Pobielały mu kostki palców.
— To może rzeczywiście przybiję jakieś… no, pięć dolarów. Kolana pana Franka zetknęły się gwałtownie.
— Wchodzę i przebijam dziesięć dolarów.
— To ja też — powiedziała babcia.
— Mogę podwyższyć jeszcze o dwadzieścia.
— Ja… — Babcia spuściła głowę, nagle strapiona. — Ja… mam jeszcze miotłę.
15
Buddyści yen są najbogatszą sektą religijną we wszechświecie. Twierdzą, że gromadzenie pieniędzy jest wielkim ziem i kala duszę. Zatem, nie zważając na osobiste bezpieczeństwo, uznają za swój niemiły obowiązek zebrać ich jak najwięcej, by zmniejszyć zagrożenie dla niewinnych.