Mówiła to ze smutkiem, tak jak się czasem opowiada o starszych krewnych, którzy nagle zaczęli nosić bieliznę na ubraniu.
— To musiało być, zanim ta dwójka dzieci zamknęła ją w jej własnym piecu — domyśliła się Magrat. Wyplątała rękaw z krzewu dzikiej róży.
— Tak. Smutna historia. Przecież ona nigdy nikogo nie zjadła. No, w każdym razie niezbyt często. Owszem, krążyły pogłoski…
— Tak się to kończy — przerwała jej babcia. — Za mocno trzymasz się opowieści i zaczynasz się mylić. Nie wiesz już, co jest naprawdę realne, a co nie jest. Aż w końcu cię dorwą. Robią z ciebie wariatkę. Nie lubię opowieści. Nie są rzeczywiste. Nie lubię rzeczy, które nie są rzeczywiste.
Pchnęła drzwi.
— Aha. Komnata — stwierdziła kwaśnym tonem. — Może nawet sypialnia.
— Ależ to zielsko szybko rośnie — zdziwiła się Magrat.
— To element zaklęcia czasowego — wyjaśniła babcia. — Oho… Tam jest. Wiedziałam, że gdzieś kogoś znajdziemy.
Na łóżku leżała jakaś postać otoczona gąszczem różanych krzewów.
— A tam jest kołowrotek. — Niania Ogg wskazała ledwie widoczny kształt w kępie bluszczu.
— Nie dotykaj! — ostrzegła babcia.
— Spokojnie. Wyciągnę go za pedał i wyrzucę przez okno.
— Skąd to wszystko wiecie? — spytała Magrat.
— Bo to ludowa legenda — odparła niania. — Zdarzyła się wiele razy. Babcia Weatherwax i Magrat przyjrzały się uśpionej dziewczynie, mniej więcej trzynastoletniej i niemal srebrzystej pod powłoką kurzu i kwiatowego pyłku.
— Śliczna jest — westchnęła wielkodusznie Magrat. Z tyłu dobiegł trzask kołowrotka spadającego na bruk. Po chwili podeszła niania Ogg; wycierała ręce.
— Widziałam to już z dziesięć razy — powiedziała.
— Nie, nie widziałaś — zaprotestowała babcia.
— Przynajmniej raz — odparła niania, wcale nie zbita z tropu. — A słyszałam o tym z dziesięć razy. Jak wszyscy. Ludowa legenda, jak już mówiłam. Wszyscy słyszeli o czymś takim, co się zdarzyło w wiosce sąsiada znajomego ich kuzyna…
— Dlatego że to się zdarza — stwierdziła babcia. Ujęła rękę dziewczyny.
— Ona śpi, bo pewnie się ukłu… — zaczęła niania.
Babcia obejrzała się.
— Wiem, wiem. Wiem, jasne? Wiem nie gorzej od ciebie. Myślisz, że nie wiem? — Pochyliła się nad bezwładną dłonią. — Taki pożytek z wróżek chrzestnych — dodała jakby do siebie. — Wiecznie próbują imponować. Wiecznie się wtrącają, wiecznie usiłują rządzić. Ha! Ktoś dostał odrobinkę trucizny? No to posyłamy wszystkich spać na sto lat! Tak najłatwiej. I wszystko z powodu jednego ukłucia. Jakby to miał być koniec świata.
Urwała. Niania Ogg stała jej za plecami, więc babcia w żaden sposób nie mogła widzieć miny przyjaciółki.
— Gytho!
— Słucham, Esme — odpowiedziała niewinnym tonem niania.
— Czuję, że się uśmiechasz. Możesz zachować tę psycholologię za dwa i pół pensa dla tych, którzy jej potrzebują.
Babcia zamknęła oczy i wymamrotała kilka słów.
— Czy mam użyć różdżki? — spytała z wahaniem Magrat.
— Nawet nie próbuj — odpowiedziała babcia i wróciła do mamrotania.
Niania kiwnęła głową.
— Wyraźnie odzyskuje kolory — zauważyła.
Po kilku minutach dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała nieprzytomnie na babcię Weatherwax.
— Pora wstawać — powiedziała babcia niezwykle jak na nią miłym głosem. — Tracisz najlepsze lata.
Dziewczyna usiłowała skupić wzrok na niani, potem na Magrat, i wreszcie znów popatrzyła na babcię.
— Ty? — zdziwiła się.
Babcia uniosła brew i zerknęła na koleżanki.
— Ja?
— Jesteś… wciąż tutaj?
— Wciąż? Nigdy w życiu tu nie byłam, panienko.
— Ale… — dziewczyna była wyraźnie zdumiona. I wystraszona, zauważyła Magrat.
— Ja też rano bywam taka nieprzytomna, moja droga — zapewniła niania Ogg i poklepała dziewczynę po drugiej ręce. — Nie mogę się pozbierać, dopóki nie wypiję herbaty. Przypuszczam, że wszyscy pozostali obudzą się lada moment. Oczywiście, chwilę potrwa, zanim usuną z kociołków szczurze gniazda… Esme?
Babcia wpatrywała się w owalny kształt na ścianie.
— Wtrąca się… — szepnęła.
— Co się stało, Esme?
Babcia Weatherwax przeszła przez komnatę i starła kurz z dużego, ozdobnego zwierciadła.
— Ha! — powiedziała i odwróciła się. — Będziemy się zbierać — oświadczyła.
— Ale przecież miałyśmy tu odpocząć — zaprotestowała Magrat.
— No wiecie, słońce prawie zachodzi…
— Nie należy nadużywać gościnności — odparta babcia i wyszła z pokoju.
— Ale nawet nie… — zaczęła Magrat.
Spojrzała na zwierciadło. Było duże, owalne, w złoconej ramie. Wydawało się absolutnie zwyczajne. To niepodobne do babci Weatherwax, żeby wystraszyć się własnego odbicia.
— Znowu ma te swoje humory — uznała niania Ogg. — Chodźmy. Nie ma sensu tu zostawać. — Pogłaskała zdumioną księżniczkę po głowie. — Uszy do góry, panienko. Parę tygodni z miotłą i siekierą, a zamek będzie jak nowy.
— Wyglądała, jakby rozpoznała babcię — powiedziała Magrat, kiedy zbiegały po schodach za Esme Weatherwax.
— Ale my przecież wiemy, że nie, prawda? — odparta niania Ogg. — Esme nigdy w życiu nie była w tych okolicach.
— I tak nie rozumiem, dlaczego musimy już się wynosić — nie ustępowała Magrat. — Ci ludzie pewnie będą nam bardzo wdzięczni za złamanie czaru i w ogóle.
Zamek budził się do życia. Przebiegły obok strażników wpatrujących się ze zdumieniem w swoje pokryte pajęczynami mundury i w rosnące wszędzie gąszcze. Kiedy mijały zalesiony dziedziniec, jakiś starszy mężczyzna w wyblakłych szatach wyszedł niepewnie zza drzwi, próbując zorientować się w sytuacji. I dostrzegł przyspieszającą ciągle babcię Weatherwax.
— Ty?! — krzyknął. — Straże!
Niania Ogg nie wahała się ani chwili. Złapała Magrat za łokieć i puściła się biegiem. Przy bramie zamku zrównała się z babcią Weatherwax. Jeden ze strażników, który rankami bywał przytomniejszy od kolegów, zrobił chwiejny krok do przodu i spróbował zastawić im drogę piką, ale babcia tylko ją pchnęła i obróciła go dookoła.
A potem były już na zewnątrz i pędziły do mioteł opartych o pobliskie drzewo. Babcia nie zatrzymując się złapała swoją i przynajmniej raz zdołała ją uruchomić przy pierwszej próbie.
Strzała świsnęła obok i wbiła się w konar.
— Dziwnie okazują wdzięczność — stwierdziła Magrat, gdy miotły poszybowały w górę, ponad koronami drzew.
— Wielu ludzi po przebudzeniu jest w fatalnym humorze — wyjaśniła niania.
— Sprawiali wrażenie, jakby cię znali, babciu. Babcia szarpnęła miotłą na wietrze.
— Nie znali! — krzyknęła. — Nigdy dotąd mnie nie widzieli! Jasne?
Przez chwilę leciały w kłopotliwym milczeniu. Potem Magrat, która — w opinii niani Ogg — miała niewinny talent wchodzenia na niebezpieczny teren, odezwała się znowu.
— Zastanawiam się, czy słusznie postąpiłyśmy. Jestem pewna, że było to zadanie dla jakiegoś przystojnego księcia.
— I co? — zapytała babcia lecąca na czele. — Co by komu z tego przyszło? Wytnie sobie drogę przez jeżyny i to ma dowodzić, że będzie dobrym mężem? To wróżkowe myślenie, ot co! Bieganie po świecie i sprowadzanie na ludzi szczęśliwych zakończeń, czy ich chcą, czy nie! Tak?
— W szczęśliwych zakończeniach nie ma nic złego! — zaprotestowała gorąco Magrat.