— Słucham? — odezwał się cichy, drżący głos dobiegający spod oka.
— Czy jest pani babcią? — upewniła się babcia Weatherwax.
— Czy jesteście poborcami podatków, kochaniutkie?
— Nie, droga pani, jesteśmy…
— …wróżkami — dokończyła szybko wróżka Jeżynka.
— Nie otwieram drzwi nikomu, kogo nie znam, kochaniutkie — odparł głos, po czym nabrał urażonego tonu. — A zwłaszcza osobom, które nigdy po sobie nie zmywają, nawet kiedy im zostawiam miseczkę prawie świeżego mleka.
— Chcemy z panią chwilę porozmawiać — wyjaśniła wróżka Stokrotka.
— Tak? A macie jakiś dowód tożsamości, kochaniutkie?
— To na pewno jest właściwa babcia — stwierdziła wróżka Jeżynka. — Widzę rodzinne podobieństwo. Ma duże uszy.
— Przecież to nie ona powinna mieć duże uszy — burknęła wróżka Stokrotka. — To wilk ma duże uszy. Na tym cała rzecz polega. Czy ty nigdy nie uważasz?
Staruszka przyglądała im się z zaciekawieniem. Zawsze wierzyła we wróżki, ale widziała je dopiero pierwszy raz. Było to niezwykłe przeżycie. Babcia Weatherwax dostrzegła jej zakłopotaną minę.
— Ujmę to w ten sposób — rzekła tonem rozsądnie despotycznym. — Czy chciałaby pani być żywcem zjedzona przez wilka?
— To by mi się chyba nie podobało, kochaniutka. O nie — wystraszyła się ukryta babcia.
— Alternatywą jesteśmy my.
— Olaboga… Jesteście pewne?
— Słowo wróżek — zapewniła wróżka Jeżynka.
— No… Naprawdę? No dobrze. Możecie wejść. Ale żadnych waszych sztuczek. I pamiętajcie, same po sobie zmywacie. A nie macie przypadkiem ze sobą garnka złota?
— To chyba skrzaty.
— Nie, one siedzą w studni. Jej chodzi o gobliny.
— Nie bądź głupia. One się czają pod mostami.
— To trolle. Wszyscy przecież wiedzą, że to trolle.
— W każdym razie nie my.
— Szkoda — westchnęła babcia. — Ale mogłam się domyślić.
Magrat lubiła myśleć, że dobrze radzi sobie z dziećmi, i martwiła się, że jednak nie. Nie lubiła ich specjalnie i to też ją martwiło. Niania Ogg radziła sobie z dziećmi bez wysiłku, na zmianę i całkiem przypadkowo dając im słodycze albo nacierając uszu. Babcia Weatherwax z kolei zwykle nie zwracała na dzieci uwagi i to też działało. Ale Magrat się przejmowała. Wszystko to nie wydawało się jej sprawiedliwe.
— Założę się o milion trylionów zylionów dolarów, że tego krzaka nie zamienisz w dynię — powiedziała dziewczynka.
— Ale pomyśl, przecież wszystkie inne się zmieniły — przypomniała jej Magrat.
— Prędzej czy później to musi przestać działać — odparto spokojnie dziecko.
Magrat bezradnie spojrzała na różdżkę. Próbowała wszystkiego — myślała, szeptała życzenia, a nawet, kiedy sądziła, że inne czarownice są poza zasięgiem głosu, stukała nią w różne rzeczy i krzyczała: „Cokolwiek, byle nie dynia!”.
— Naprawdę wcale nie umiesz tego robić — stwierdziła dziewczynka.
— Powiedz mi… — Magrat zmieniła temat. — Mówiłaś, że twoja mama wie o dużym złym wilku w lesie. Tak?
— Zgadza się.
— Ale mimo to wysłała się całkiem samą, żebyś zaniosła ten koszyk do babci.
— Zgadza się. A co?
— Nic. Zastanawiałam się tylko. I jesteś mi winna milion trylionów zylionów skuilionów dolarów.
Istnieje coś w rodzaju wolnomularstwa babć, z dodatkową przewagą, że aby do niego przystąpić, nikt nie musi stawać na jednej nodze i recytować przysiąg. W chacie, z kociołkiem na ogniu, niania Ogg poczuta się jak w domu. Greebo wyciągnął się przy piecu i drzemał, a czarownice próbowały wyjaśnić sytuację.
— Nie wiem, w jaki sposób wilk mógłby się tu dostać, kochaniutkie — stwierdziła dobrotliwie babcia. — Przecież wilki nie umieją otwierać drzwi.
Babcia Weatherwax odsunęła podartą firankę i wyjrzała na polanę.
— My wiemy — powiedziała.
Niania Ogg skinęła na wąskie łóżko w niszy obok pieca.
— Czy tutaj pani zwykle sypia? — spytała.
— Kiedy marnie się czuję, kochaniutka. Normalnie śpię na stryszku.
— Na pani miejscu bym się tam schowała. I proszę zabrać mojego kota, dobrze? Nie chcemy, żeby wchodził nam w drogę.
— Czy teraz posprzątacie cały dom i pozmywacie wszystko za miseczkę mleka? — upewniła się z nadzieją babcia.
— Możliwe. Nigdy nic nie wiadomo.
— Zabawne, kochaniutka. Ale myślałam, że będziecie niższe…
— Dużo spacerujemy po świeżym powietrzu-wyjaśniła niania. — A teraz na górę.
Zostały we dwie. Babcia Weatherwax rozejrzała się po ciemnym pokoju. Sitowie na podłodze pokonało już sporą część drogi do stanu kompostu, a sadze pokrywały pajęczyny pod sufitem.
Jedyną metodą uporządkowania tego domu byłoby użycie łopaty, albo też — co wygodniejsze — zapałki.
— To zabawne — odezwała się niania Ogg, kiedy staruszka pokonała już skrzypiące schody. — Jest młodsza ode mnie. Oczywiście, ja ćwiczę.
— Nigdy w życiu nie ćwiczyłaś — zaprzeczyła babcia Weatherwax, wciąż obserwując krzaki. — Nigdy nie zrobiłaś nic, na co nie miałabyś ochoty.
— O to mi właśnie chodziło — zgodziła się radośnie niania. — Wiesz, Esme, ja nadal uważam, że to może być zwykły…
— Nie jest! Czuję opowieść. Ktoś w tej okolicy sprawia, że opowieści się sprawdzają. Wiem.
— I wiesz, kto to taki. Prawda, Esme? — spytała przebiegle niania. Zauważyła, że babcia nerwowo zbadała wzrokiem zakurzone ściany.
— Jest chyba za biedna, żeby pozwolić sobie na lustro — uspokoiła ją niania. — Nie jestem ślepa, Esme. I wiem, że wróżki chrzestne i zwierciadła występują razem. Powiesz mi, co się dzieje?
— Nic nie powiem. Nie chcę wyjść na wariatkę, jeśli się mylę. Nie mam zamiaru… Coś tu idzie!
Niania Ogg przycisnęła nos do brudnej szyby.
— Nic nie widzę.
— Krzaki się poruszyły. Wskakuj do łóżka!
— Ja? Myślałam, że to ty będziesz leżeć w łóżku.
— Nie mam pojęcia, skąd ci to przyszło do głowy.
— Teraz, kiedy się zastanowiłam, to sama nie wiem — mruknęła zniechęcona niania.
Z poręczy łóżka zdjęta miękki czepek, włożyła na głowę i wsunęła się pod zszywaną z łat kołdrę.
— Ojej, ten materac jest wypchany sianem!
— Nie będziesz długo na nim leżeć.
— Kłuje! I chyba jest w nim coś żywego!
Coś uderzyło o ścianę chaty. Czarownice umilkły.
Zza kuchennych drzwi dobiegł odgłos obwąchiwania.
— A wiesz — szepnęła niania Ogg, gdy czekały na rozwój wydarzeń — komórka wygląda strasznie. Nie ma opału. I prawie nic do jedzenia. Stoi tam dzbanek mleka, które praktycznie samo już chodzi…
Babcia szybko podbiegła do pieca, po czym wróciła na stanowisko przy drzwiach frontowych.
Po chwili coś zaczęło drapać o skobel, jakby próbował go odsunąć ktoś, kto nie ma wprawy w posługiwaniu się ani drzwiami, ani palcami.
Drzwi zgrzytnęły i otworzyły się powoli.
Pomieszczenie wypełnił ostry zapach piżma i mokrej sierści.
Niepewne kroki skierowały się do postaci skulonej pod kołdrą.
Niania uniosła falbankę czepka — tylko trochę, żeby coś widzieć.
— I co? — powiedziała. A potem: — Niech mnie! Nie wiedziałam, że masz takie wielkie zęby!