— Włóczył się tutaj od lat, nie? — mówił. — Cały czas kręcił się koło wiosek i gdzie tam jeszcze.
— I nigdy nie próbowałeś z nim rozmawiać? — spytała babcia.
— Rozmawiać? Przecież to wilk, nie? Nie rozmawia się z wilkami. Zwierzęta nie umieją mówić.
— Hmm… Rozumiem. A co ze staruszką? Wielu was tu jest, drwali. Czy czasem, no wiesz, wpadacie zobaczyć, co u niej słychać?
— Co? Nie, nie ma obawy.
— Dlaczego?
Główny drwal pochylił się do niej konspiracyjnie.
— No więc mówią, że jest czarownicą, nie?
— Naprawdę? — zdziwiła się babcia. — A skąd to wiadomo?
— Ma przecież wszystkie znaki, nie?
— Jakież to znaki?
Drwal poczuł lekkie ukłucie niepokoju.
— No… jest… Mieszka całkiem sama w lesie, nie?
— Tak…?
— I… i… ma haczykowaty nos i stale coś do siebie mamrocze…
— Tak…?
— I nie ma zębów, nie?
— Coś podobnego. — Babcia westchnęła. — Rozumiem, że z podobnymi do niej wolisz nie mieć do czynienia, prawda?
— Szczera prawda — potwierdził z ulgą drwal.
— Przecież mogłaby cię zmienić właściwie w cokolwiek. Wystarczy, żeby popatrzyła, prawda? — Babcia wetknęła palec do ucha i pokręciła nim w zadumie.
— Potrafią to robić, wie pani…
— Na pewno potrafią. Na pewno — zgodziła się babcia. — Pewniej się czuję, kiedy widzę, że jest was tu tylu silnych chłopaków. Tss, tss. Hm. Mogę obejrzeć twój topór, młody człowieku?
Podał jej siekierę. Babcia chwyciła ją i ugięła się dramatycznie. Na ostrzu pozostały jeszcze ślady wilczej krwi.
— Ależ ona wielka — powiedziała. — Ale ty sobie z nią radzisz, jak sądzę.
— Dwa lata z rzędu wygrywałem srebrny pas na leśnych zawodach — pochwalił się drwal.
— Dwa lata z rzędu? Dwa lata z rzędu? No, no… To dobrze. To bardzo dobrze. A popatrz, ja ledwie zdołam ją unieść.
Babcia chwyciła siekierę jedną ręką i machnęła nią niefachowo. Drwal odskoczył do tyłu, gdy ostrze świsnęło mu przed twarzą i zagłębiło się na ćwierć cala w drzewie.
— Przepraszam cię bardzo — powiedziała babcia Weatherwax. — Straszna ze mnie niezdara. Nigdy sobie nie radziłam z techniką.
Uśmiechnął się tylko i spróbował wyrwać siekierę. Nagle zbladł i osunął się na kolana.
Babcia schyliła mu się do ucha.
— Mogłeś zatroszczyć się o staruszkę — powiedziała spokojnie. — Mogłeś porozmawiać z wilkiem. Ale nie zrobiłeś tego. Prawda?
Próbował odpowiedzieć, lecz zęby jakoś nie chciały mu się rozewrzeć.
— Widzę, że ci bardzo przykro z tego powodu — mówiła dalej babcia. — Widzę, że rozumiesz swoje błędy. I pewnie nie możesz się doczekać, żeby wyremontować jej chatkę, zadbać o ogródek, dopilnować, żeby codziennie dostawała świeże mleko i żeby miała drewno na opat, prawda? Właściwie wcale bym się nie zdziwiła, gdybyś okazał się tak wspaniałomyślny, żeby zbudować jej całkiem nowy domek, z porządną studnią i wszystkim. Gdzieś niedaleko wioski, żeby mnie musiała mieszkać sama, prawda? Wiesz, czasami widzę przyszłość i po prostu wiem, że tak się stanie. Prawda?
Pot spływał mu po twarzy. Zdawało się, że płuca także przestały pracować.
— I wiem, że dotrzymasz stówa. Tak się z tego cieszę, że postaram się, by szczęście wyjątkowo ci sprzyjało — obiecała babcia tym samym uprzejmym, monotonnym głosem. — Praca przy wyrębie bywa niebezpieczna. Ludziom wiele zagraża. Drzewa mogą przypadkiem na nich upaść, ostrze siekiery może spaść nagle i rozbić im głowę. — Drwal zadrżał tylko, a babcia mówiła dalej: — Dlatego postanowiłam rzucić skromny czar, który sprawi, że żadne z tych nieszczęść tobie się nie przytrafi. To dlatego że jestem ci taka wdzięczna. Bo pomagasz tej starszej pani. Jasne? Wystarczy, że kiwniesz.
Udało mu się odrobinę przesunąć głowę. Babcia Weatherwax uśmiechnęła się serdecznie.
— No właśnie. — Wyprostowała się i strzepnęła ze spódnicy drobinkę próchna. — Widzisz, jak miło się żyje, kiedy wszyscy pomagamy sobie nawzajem?
Czarownice odeszły w porze obiadu. Do tego czasu chatka staruszki wypełniła się ludźmi, a powietrze głosem pracujących pił i młotów — takie wieści jak przepowiednia babci Weatherwax szybko się rozchodzą. Trzej drwale przekopywali grządki w ogródku, dwaj inni starali się oczyścić komin, a czterej byli już w połowie głębokości nowej studni, kopanej w zadziwiającym tempie.
Babcia staruszka należała do osób, które trzymają się jednej myśli, dopóki inna nie usunie jej siłą. W tej chwili kończyły się jej już talerzyki do nalewania mleka.
Czarownice wymknęły się, korzystając z tej krzątaniny.
— Widzicie? — powiedziała Magrat, kiedy szły dróżką. — Miło popatrzeć, jak ludzie biorą się do pomocy, jeśli tylko ktoś da im dobry przykład. Nie trzeba ich cały czas straszyć.
Niania Ogg zerknęła na babcię.
— Zauważyłam, że rozmawiałaś z głównym drwalem. O czym mówiliście?
— O trocinach.
— Doprawdy?
— Jeden z drwali powiedział, że w lesie dzieją się dziwne rzeczy — poinformowała Magrat. — Mówił, że zwierzęta zachowują się jak ludzie. Niedaleko stąd mieszkała rodzina niedźwiedzi.
— Nie ma nic dziwnego w tym, że niedźwiedzia rodzina żyje razem — odparła niania. — To bardzo towarzyskie zwierzęta.
— W domku?
— A to rzeczywiście dziwne.
— To właśnie miałam na myśli.
— Chyba trochę dziwnie byś się poczuła, gdybyś zajrzała pożyczyć trochę cukru — domyśliła się niania. — Pewnie sąsiedzi na nie narzekali.
— Pewnie tak — zgodziła się Magrat. — Mówili „kwik”.
— Dlaczego mieliby mówić „kwik”?
— Bo nie potrafili inaczej. To byty świnie.
— Mieliśmy takich sąsiadów, kiedy jeszcze mieszkaliśmy… — zaczęła niania.
— Zwyczajne świnie. No wiecie. Cztery nogi. Kręcony ogonek. To, czym jest wieprzowina, zanim się stanie wieprzowiną. Świnie.
— Nie sądzę, żeby ktokolwiek pozwolił świniom mieszkać w domu — stwierdziła babcia.
— On mówił, że nie pozwalali. Zbudowały sobie własny. Było ich trzy. Trzy małe świnki.
— I co się z nimi stało? — spytała niania.
— Wilk je pożarł. Były chyba jedynymi zwierzętami dostatecznie głupimi, żeby dopuścić go blisko siebie. Nie znaleziono żadnych śladów, najwyżej na płaszczyźnie duchowej.
— To przykre.
— Drwal twierdzi, że nie potrafiły dobrze budować.
— A czego się spodziewałaś? Racicami?
— Mówi, że dach strasznie przecieka, akurat nad jego łóżkiem.
Czarownice szły dalej w milczeniu. Przerwała je niania Ogg.
— Pamiętam, słyszałam kiedyś — powiedziała, zerkając na babcię Weatherwax — o takiej czarodziejce, która mieszkała na wyspie i żeglarzy, którzy tam dopłynęli, zmieniała w świnie.
— Jak mogła robić coś tak strasznego! — przejęła się Magrat, jakby na dany sygnał.
— Przypuszczam, że wszystko zależy od tego, jaki człowiek jest w środku — odpowiedziała niania. — Spójrzcie na takiego Greeba. — Greebo, zwinięty na jej ramionach jak nieco cuchnący futrzany kołnierz, zamruczał. — Jest właściwie jak człowiek.
— Opowiadasz bzdury, Gytho — stwierdziła babcia Weatherwax.
— To dlatego że ludzie mi nie mówią, co naprawdę o tym wszystkim myślą.