— Szyldy nas nie interesują — odparła babcia.
— W takim razie poddaję się. — Westchnął. — Co naprawdę znaczy szpiczasty kapelusz i miotła?
— Znaczy, że jestem czarownicą. Człowieczek przechylił głowę.
— Tak? To jakaś nowa nazwa starej wariatki?
Kochany Jasonie i wszyscy, pisała niania Ogg. Wiecie, nie mają tu pojęcia o czarownicach, tacy są zacofani w tych obcych stronach. Jakiś człowiek rozdrażnił Esme i pewnie by się zezłościła, wiec Magrat i ja żeśmy ją złapały i wyprowadziły, bo kiedy się zrobi tak, ze ktoś myśli, ze się w cos zmienił, zawsze są kłopoty. Pamiętasz ostatnim razem, kiedy żeś musiał iść i wykopać staw dla pana Wilkinsa…
Udało im się znaleźć wolny stolik w tawernie. Była pełna gości wszelkich ras. Hałas sięgał poziomu krzyku, a dym kłębił się w powietrzu.
— Przestań tak skrobać, Gytho — burknęła babcia. — Działasz mi na nerwy.
— Muszą tu mieć czarownice — przekonywała Magrat. — Wszędzie mają. W zagranicy też muszą. Czarownice bywają wszędzie.
— Jak karaluchy — dodała zadowolona z siebie niania Ogg.
— Powinniście mi pozwolić sprawić, by uwierzył, że zmienił się w żabę — mruknęła babcia.
— Nie możesz tak robić, Esme. Nie możesz zmuszać ludzi do wiary, że są różnymi rzeczami tylko dlatego, że byli bezczelni i nie wiedzieli, kim jesteś — przekonywała niania. — Inaczej potąd będziemy miały podskakujących ludzi.
Mimo wielu gróźb babcia Weatherwax nigdy jeszcze nikogo nie zamieniła w żabę. Z jej punktu widzenia istniało rozwiązanie formalnie mniej okrutne, a przy tym dające więcej satysfakcji. Można było zostawić winnego w ludzkim kształcie i kazać mu wierzyć, że jest żabą, co dodatkowo dostarczało przechodniom niewinnej rozrywki.
— Zawsze było mi żal pana Wilkinsa — oświadczyła Magrat, wpatrując się smętnie w blat stołu. — Aż przykro było patrzeć, jak próbuje łapać muchy językiem.
— Nie powinien mówić tego, co powiedział — rzekła babcia.
— Czego? Ze jesteś apodyktyczną wścibską staruchą? — upewniła się niewinnym tonem niania.
— Nie przeszkadza mi krytyka — zapewniła babcia. — Znacie mnie. Nigdy się nie obrażałam na słowa krytyki. Nikt nie może powiedzieć, że krytyka mnie złości…
— W każdym razie nie dwa razy — dodała niania. — Nie bez kumkania.
— Po prostu nie mogę znieść niesprawiedliwych zarzutów — dokończyła babcia. — A ty przestań się tak uśmiechać. Zresztą nie rozumiem, o co tyle hałasu. Po paru dniach czar się wyczerpał.
— Pani Wilkins mówi, że on nadal lubi pływać — przypomniała sobie Magrat. — Zyskał nowe zainteresowania, powiedziała. Słuchajcie, a może oni tu mają jakieś inne czarownice? Może noszą jakieś inne ubrania?
— Istnieje tylko jeden rodzaj czarownic — stwierdziła stanowczo babcia. — I my nim jesteśmy.
Rozejrzała się po sali. Oczywiście, pomyślała, jeśli ktoś nie dopuszcza tu czarownic, to ludzie o nich nie wiedzą. Ktoś, kto nie chce, żeby inni się wtrącali. Ale nas wpuściła…
— Co tam, przynajmniej jesteśmy w suchym miejscu — uznała niania.
Jakiś pijak w grupie za nimi odchylił głowę, żeby wybuchnąć śmiechem, i oblał jej plecy piwem.
Wymamrotała coś pod nosem.
Magrat zobaczyła, jak mężczyzna podnosi kufel, by pociągnąć jeszcze raz, i szeroko otwartymi oczami wpatruje się w zawartość. Potem upuścił naczynie i wybiegł, trzymając się za gardło.
— Co zrobiłaś z jego piwem? — spytała.
— Jesteś za młoda, żeby ci tłumaczyć — odparła niania.
W domu, jeśli czarownica chciała mieć stolik dla siebie, on… po prostu się zdarzał. Wystarczył widok szpiczastego kapelusza. Ludzie uprzejmie trzymali się z daleka, tylko od czasu do czasu przysyłali drinki. Nawet Magrat cieszyła się szacunkiem, nie żeby ktoś się jej szczególnie obawiał, ale dlatego że afront wyrządzony jednej czarownicy był afrontem dla wszystkich czarownic i nikt nie chciał, by babcia Weatherwax zjawiła się i wytłumaczyła mu to osobiście. Tutaj natomiast były zwyczajnie potrącane, jak zwykli ludzie. Tylko uspokajający uścisk dłoni niani Ogg na ramieniu babci Weatherwax ocalił kilkunastu piwoszów przed nienaturalną płazowatością. Ale nawet zwykłe opanowanie niani zaczynało się kruszyć. Zawsze chwaliła się, że jest tak zwyczajna jak błoto, ale można być zwyczajnym i zwyczajnym. To jak ten książę Jakmutambyto z bajki dla dzieci, który lubił spacerować po swoim królestwie ubrany jak człowiek z gminu. Zawsze podejrzewała, że ten mały drań pilnował, by ludzie z góry wiedzieli, kim jest — na wypadek gdyby gmin próbował zanadto się spoufalić.
To było jak ubrudzenie się błotem. Ubłocenie się, kiedy czeka człowieka wanna z gorącą wodą, bywa całkiem zabawne. Ubłocenie się, kiedy może się spodziewać tylko błota, wcale nie bawi.
Niania wyciągnęła wnioski.
— Słuchajcie, może się napijemy? — zaproponowała pogodnie.
— Wszystkie poczujemy się lepiej.
— O nie — zaprotestowała babcia. — Ostatnio dałam się nabrać na ten napój ziołowy. Jestem pewna, że zawierał alkohol. Po szóstym kieliszku czułam wyraźne zawroty głowy. Nie będę więcej piła zagranicznych świństw.
— Ale coś przecież pić musisz. — Magrat starała sieją uspokoić.
— Ja w każdym razie mam pragnienie. — Spojrzała w stronę baru. — Może podają tu jakieś puchary owocowe albo coś w tym rodzaju.
— Na pewno. — Niania wstała, popatrzyła na bar i dyskretnie wyjęła z kapelusza szpilkę. — Zaraz wracam.
Dwie czarownice pozostały same, spowite posępną aurą. Babcia wpatrywała się nieruchomo w blat stołu.
— Nie powinnaś tak się przejmować tylko dlatego, że ludzie nie okazują ci szacunku — powiedziała Magrat, lejąc kojącą oliwę na płomień słusznego gniewu. — Mnie też rzadko kiedy okazują choć trochę. To żaden kłopot.
— Jeśli nie masz szacunku, to nic nie masz — odparła ponuro babcia.
— Sama nie wiem. Ja sobie jakoś z tym radzę.
— Bo jesteś zmokłą kurą, Magrat Garlick.
Zapadła krótka, gorąca chwila milczenia, dźwięcząca słowami, które nie powinny się wyrwać, i kilkoma stęknięciami bolesnego zdumienia od strony baru.
Wiem, że zawsze tak uważała, mówiła sobie Magrat za żarzącymi się murami zakłopotania. Po prostu nie sądziłam, że kiedyś powie to głośno. I nigdy nie przeprosi, bo nie robi takich rzeczy. Spodziewa się, że ludzie zapomną. A ja tylko próbowałam się z nią zaprzyjaźnić. Jeśli w ogóle ma jakichś przyjaciół.
— No to jestem! — zawołała niania Ogg, wynurzając się z tłoku z tacą w rękach. — Napoje owocowe.
Usiadła i spojrzała na obie czarownice.
— Robione z bananów — dodała w nadziei na wykrzesanie choć iskierki zainteresowania którejś z koleżanek. — Pamiętam, kiedyś nasz Shane przywiózł do domu banana. O rany, aleśmy się wtedy uśmiali. Tutaj powiedziałam do barmana: Jakie napoje owocowe się tu pije?”, a on podał mi to. Z bananów. Bananowy napój. Będzie wam smakował. Wszyscy to tutaj piją. Ma w środku banany.
— Ma bardzo… intensywny smak — stwierdziła Magrat, sącząc ostrożnie ze swojej szklanki. — I chyba dodają cukru.
— Pewnie tak — zgodziła się niania Ogg.
Spojrzała na zmarszczone czoło babci Weatherwax, znamionujące zadumę średniej głębokości, po czym sięgnęła po ołówek i profesjonalnym gestem polizała koniec.
W każdym razie mają tu drinki b. tanie. Jest taki, co go nazwali bananana daikry i to właściwie rum z bananananami[19] w środku. Czuje, ze dobrze mi robi. Tu jest b. duża wilgoć. Mam nadzieję, ze znajdziemy jakieś miejsce na noc, naprawdę, bo Esme zawsze wali się z nóg, a w każdym razie na czyjeś nogi. Narysowałam obrazek banananana daikry i widzicie, ze cały jest pusty, aż po dno. Ucałowania MAMA.