Выбрать главу

Łatwo jest czytać w umyśle mrówki. To tylko pojedynczy strumień ważnych, prostych myśli: Iść, Iść, Gryźć, Wejść Do Kanapki, Iść, Jeść. Stworzenie typu psa jest już bardziej skomplikowane — pies może snuć kilka myśli równocześnie. Ale umysł człowieka to wielka, ponura, przecinana błyskawicami chmura myśli, a wszystkie zajmują skończoną ilość czasu pracy umysłu. Odkrycie, co właściciel mysłłyże myśli pośród smogu uprzedzeń, wspomnień, zmartwień, nadziei i lęków, jest prawie niemożliwe.

Ale dostateczna liczba ludzi, myślących mniej więcej o tym samym, da się usłyszeć. I babcia Weatherwax wyczuła strach.

— Wygląda na to, że prędko tej lekcji nie zapomni — powiedziała.

— Moim zdaniem zapomni bardzo szybko — odparł mężczyzna i odsunął się od babci tak, jak człowiek odsuwa się od piorunochronu podczas burzy.

W tej właśnie chwili babcia wychwyciła fałszywą nutę w orkiestrze myśli. W samym środku tkwiły dwa umysły nie należące do ludzi.

Miały kształt prosty, czysty i celowy, jak nagie ostrze. Wyczuwała podobne umysły już wcześniej i nie było to miłe przeżycie.

Przeszukała tłum wzrokiem i znalazła właścicielki tych umysłów. Wpatrywały się nieruchomo w postacie na platformie.

Były to dwie kobiety, a przynajmniej obecnie miały kształt kobiet: wyższych od babci, chudych jak patyki i noszących szerokie kapelusze z woalkami kryjącymi twarze. Ich suknie mieniły się w słońcu — może niebieskie, może żółte, może zielone. Może w jakiś deseń. Nie dało się tego stwierdzić, bo najlżejsze poruszenie zmieniało kolory.

Nie mogła dostrzec ich twarzy za woalkami.

A jednak w Genoi były czarownice. W każdym razie jedna.

Odgłosy z platformy kazały jej się obejrzeć.

Wtedy zrozumiała, dlaczego mieszkańcy Genoi są tacy spokojni i uprzejmi.

Podobno w obcych stronach są kraje, gdzie złodziejom odrąbują ręce, żeby więcej nie kradli. Babci nie podobał się ten pomysł.

W Genoi tak nie postępowali. Tutaj ścinali głowy, żeby złodzieje nie mogli nawet pomyśleć o kradzieży.

Babcia wiedziała już, gdzie są czarownice w Genoi.

U władzy.

* * *

Magrat dotarła do kuchennych drzwi. Były szeroko otwarte. Wyprostowała się z godnością, po czym zastukała grzecznie i nieśmiało.

— Ehm… — zaczęła.

Pomyje z miski trafiły ją w samą twarz. Przez szum w uszach pełnych mydlin usłyszała:

— Ojej, strasznie przepraszam. Nie wiedziałam, że ktoś tu stoi. Magrat wytarła oczy i spróbowała skupić wzrok na niewyraźnej postaci przed sobą. W jej myślach narastało coś w rodzaju narracyjnej pewności.

— Masz na imię Ella? — upewniła się.

— Tak. A kim ty jesteś?

Magrat przyjrzała się uważnie swojej nowo odnalezionej córce chrzestnej. Była to najbardziej atrakcyjna młoda dziewczyna, jaką Magrat w życiu widziała: o skórze brązowej jak orzech, a włosach tak jasnych, że niemal białych — kombinacja nie całkiem wyjątkowa w mieście o obyczajach tak swobodnych jak Genoa.

Co właściwie powinno się mówić w takiej chwili? Zdjęła z nosa obierkę ziemniaka.

— Jestem wróżką, twoją matką chrzestną — przedstawiła się. — Zabawne, ale teraz, kiedy komuś powiedziałam, brzmi to głupio… Ella wytrzeszczyła oczy.

— Ty?

— Ehm… Tak. Mam różdżkę i w ogóle. — Magrat machnęła różdżką, na wypadek gdyby to coś pomogło. Nie pomogło. Ella przechyliła głowę.

— Myślałam, że powinnyście się zjawiać w deszczu migoczących światełek, z dźwiękiem dzwoneczków — stwierdziła podejrzliwym tonem.

— Jest tak, że dostajesz tylko różdżkę — tłumaczyła się rozpaczliwie Magrat. — A nie cały podręcznik.

Ella raz jeszcze przyjrzała się jej badawczo.

— W takim razie wejdź do środka — powiedziała. — Przyszłaś w samą porę. Właśnie parzę herbatę.

* * *

Opalizujące kobiety wsiadły do otwartego powozu. Choć były piękne, jednak babcia zauważyła, że chodziły niezgrabnie. Nic dziwnego, pomyślała. Nie są przyzwyczajone do nóg.

Zauważyła, że ludzie jakoś nie patrzą na powóz. Nie to, że go nie widzą, ale nie pozwalają, by wzrok się na nim zatrzymał, jakby samo dostrzeżenie go mogło sprowadzić kłopoty.

Zwróciła też uwagę na konie w zaprzęgu. Miały lepsze zmysły od ludzi. Wiedziały, co siedzi za nimi, i wcale im się to nie podobało.

Podążała za nimi, kiedy kłusowały wolno, kładąc po sobie uszy i z wyrazem obłędu w oczach. W końcu powóz wjechał na podjazd dużego, zaniedbanego domu niedaleko pałacu.

Babcia przyczaiła się pod murem i obserwowała znaczące szczegóły. Ze ścian odpadał tynk i nawet kołatka urwała się z drzwi.

Babcia Weatherwax nie wierzyła w atmosferę. Nie wierzyła w aurę psychiczną. Bycie czarownicą, jej zdaniem, zależało bardziej od tego, w co się nie wierzyło. Ale była skłonna przyjąć, że jest w tym domu coś bardzo nieprzyjemnego. Nie złego. Te dwie nie całkiem kobiety nie były złe, podobnie jak nie jest zły nagi sztylet albo strome urwisko. Być złym, to znaczy móc dokonywać wyboru. Ale dłoń trzymająca sztylet albo spychająca człowieka z urwiska może być zła, a właśnie coś takiego się działo.

Naprawdę wolałaby nie wiedzieć, kto za tym stoi.

* * *

Takie osoby jak niania Ogg pojawiają się wszędzie. Całkiem jakby istniał gdzieś specjalny generator morficzny produkujący staruszki, które lubią się śmiać i nie mają nic przeciwko jakiemuś kufelkowi, zwłaszcza płynu sprzedawanego zwykle w bardzo małych kieliszkach. Można je spotkać wszędzie, często parami[20].

I zwykle przyciągają się nawzajem. Być może, nadają niesłyszalne sygnały wskazujące, że jest tu ktoś, kto da się namówić do okrzyków „Ooo!” nad obrazkami wnuków innych osób.

Niania Ogg szybko znalazła przyjaciółkę. Nazywała się pani Pleasant, była kucharką, a na dodatek pierwszą czarną osobą, do której niania Ogg się odezwała[21]. Była to kucharka bardzo szczególnego typu, która przez większość czasu sprawuje swój urząd z krzesła pośrodku kuchni, z pozoru nie zwracając uwagi na to, co się wokół dzieje.

Od czasu do czasu wydaje polecenie. I to dość rzadko, bo przez lata zadbała, żeby podwładni robili wszystko tak, jak ona sobie życzy — albo wcale. Raz czy dwa ceremonialnie wstaje z krzesła i kosztuje czegoś albo dodaje szczyptę soli.

Takie osoby zawsze chętne są do pogawędki z domokrążcami, zielarkami albo krągłymi staruszkami z kotami na ramieniu. Greebo rozsiadł się na ramieniu niani, jak gdyby właśnie zjadł papugę.

— Więc przyjechała pani na Tłuste Porę Obiadową? — spytała pani Pleasant.

— Pomagam przyjaciółce w pewnych sprawach — wyjaśniła niania. — Pyszne są te ciasteczka.

— Bo wie pani, widzę po oczach… — pani Pleasant przysunęła talerz bliżej niani — …że jest pani magicznego usposobienia.

— Widzi pani lepiej niż większość ludzi w tych stronach — przyznała niania Ogg. — A wie pani, bardzo by tym ciasteczkom pomogło, gdyby można je w czymś zamoczyć.

— Może w czymś z bananami?

— Banany byłyby idealne — przyznała zachwycona niania.

Pani Pleasant władczo skinęła ręką na jedną z pomocnic, która rzuciła się do pracy.

Niania siedziała na krześle, machała krótkimi nóżkami i z zaciekawieniem rozglądała się po kuchni. Kilkanaście podkuchennych funkcjonowało zgodnie, jak pluton artylerii kładący zaporę ogniową. Piekły się wielkie ciasta. Nad paleniskiem obracały się całe zwierzęce tusze, a psy robocze galopowały w kołowrotkach. Potężny łysy mężczyzna z długą blizną na twarzy cierpliwie wbijał do kiełbasek patyczki.

вернуться

20

Zawsze przed wami w kolejce, na przykład.

вернуться

21

Rasizm na Dysku nie stanowił problemu, ponieważ — przy wszystkich trollach, krasnoludach i innych — gatunkizm był o wiele ciekawszy. Biali i czarni żyli w doskonalej zgodzie i wspólnie prześladowali zielonych.