— Nie ma żadnej dziewczyny! Żeby zastąpiła Dezyderatę!
— Oj.
Wnioski powoli docierały do wszystkich.
— Gdyby któraś nie jadła skórek, to ja je wezmę — oznajmiła niania Ogg.
— Za czasów mojej młodości takie rzeczy się nie zdarzały — stwierdziła babcia. — Zawsze było przynajmniej tuzin czarownic tylko po tej stronie gór. Oczywiście, potem przyszło to… — skrzywiła się — …szukanie sobie rozrywki. W dzisiejszych czasach za dużo jest tego szukania sobie rozrywki. Kiedy byłam dziewczyną, nie szukałyśmy sobie rozrywki. Nie miałyśmy czasu.
— Tempers fuggit — wtrąciła niania Ogg.
— Co?
— Tempers fuggit. To znaczy, że tamto było wtedy, a to jest teraz — wyjaśniła niania.
— Nie musisz mi o tym przypominać, Gytho. Sama wiem, kiedy jest teraz.
— Trzeba iść z duchem czasu.
— Niby dlaczego? Nie rozumiem, czemu…
— Czyli znowu musimy przesunąć granice — uznała babunia Brevis.
— To niemożliwe — zaprotestowała natychmiast babcia Weatherwax. — I tak już obsługuję cztery wioski. Miotła ledwie zdąży wystygnąć.
— No cóż, po odejściu matki Hollow zdecydowanie brakuje nam ludzi — przypomniała babunia Brevis. — Wiem, że niewiele robiła, bo miała inne obowiązki, ale przynajmniej była. A to jest najważniejsze: być. Musi być miejscowa czarownica.
Cztery czarownice zapatrzyły się smętnie w ogień. No, w każdym razie trzy z nich się zapatrzyły. Niania Ogg, która zawsze wolała szukać w życiu jaśniejszych stron, robiła sobie grzankę.
— W Więcierskich Źródłach sprowadzili sobie maga — poinformowała babunia Brevis. — Nie było komu objąć posady, kiedy odeszła babcia Hopliss, więc posłali do Ankh-Morpork po maga. Prawdziwego. Ma tam sklep i wszystko, i na drzwiach mosiężną tabliczkę. Z napisem „Mag”.
Czarownice westchnęły.
— Pani Singe odeszła — mówiła dalej babunia Brevis. — I babunia Peavey odeszła.
— Naprawdę? Stara Mabel Peavey? — wykrzyknęła niania Ogg wśród gradu okruchów. — Ile miała lat?
— Sto dziewiętnaście. Mówiłam jej: „W twoim wieku nie można się wspinać po górach”, ale nie słuchała.
— Niektórzy ludzie tacy właśnie są — stwierdziła babcia. — Uparci jak muły. Powiesz, że nie wolno im czegoś robić, a nie spoczną, dopóki nie spróbują.
— Słyszałam jej ostatnie słowa — dodała babunia.
— A co powiedziała?
— „A niech to”, o ile dobrze pamiętam.
— W taki właśnie sposób chciałaby odejść — zapewniła niania Ogg. Pozostałe czarownice pokiwały głowami.
— Wiecie co? Być może, oglądamy właśnie koniec czarownictwa w tej okolicy — zmartwiła się babunia Brevis.
Znów zapatrzyły się w płomienie.
— Nikt nie przyniósł prawoślazu? — upewniła się z nadzieją niania Ogg.
Babcia Weatherwax przyjrzała się swym siostrom czarownicom. Babuni nie znosiła — Brevis uczyła w szkole po drugiej stronie gór i miała paskudny zwyczaj bycia rozsądną, gdy tylko ktoś ją sprowokował. A matula Dismass była chyba najbardziej bezużyteczną jasnowidzącą w całej historii objawień przyszłości. Babci trudno też było wytrzymać z nianią Ogg, jej najlepszą przyjaciółką.
— A co z młodą Magrat? — zaproponowała niewinnie matula Dismass. — Jej teren przylega do Dezyderaty. Może zajęłaby się dodatkowym kawałkiem.
Babcia Weatherwax i niania Ogg wymieniły znaczące spojrzenia.
— W głowie jej się poprzewracało — stwierdziła krótko babcia.
— No wiesz, Esme… — zaprotestowała niania.
— W każdym razie ja uważam to za poprzewracanie. Nie wmówisz mi, że te bzdury o szukaniu krewnych to nie skutek poprzewracania w głowie.
— Tego nie powiedziała. Mówiła, że chce odnaleźć siebie, nie krewnych.
— No właśnie, przecież o to chodzi — rzekła babcia Weatherwax. — Powiedziałam jej: znam twoją rodzinę od lat. Simplicity Garlick była twoją matką, Araminta Garlick była twoją babką, Yolande Garlick jest twoją ciotką, a ty jesteś twoją… jesteś twoją sobą.
Usiadła wygodniej z zadowoloną miną kogoś, kto odgadł wszystko, co można wiedzieć o kryzysie osobowości.
— Nie chciała słuchać — dodała jeszcze. Babunia Brevis zmarszczyła czoło.
— Magrat?
Usiłowała przywołać w myślach wizerunek najmłodszej czarownicy Ramtopów i zobaczyła… no, może nie twarz, ale lekko rozmazany wyraz beznadziejnej dobrej woli wbity pomiędzy ciało niczym badyl i włosy podobne do stogu siana po burzy. Nieustraszona wykonawczyni dobrych uczynków. Wiecznie się zamartwiająca. Osoba z rodzaju tych, które ratują małe ptaszki wypadające z gniazda, i płaczą, kiedy pisklęta zdychają, co jest funkcją, jaką dobra Matka Natura zwykle przeznacza małym ptaszkom wypadającym z gniazd.
— To do niej niepodobne — uznała.
— I jeszcze powiedziała, że chce być bardziej asertywna — oświadczyła babcia.
— Nic w tym złego — zapewniła niania. — Bycie czarownicą właśnie na asertywności polega.
— Nie mówiłam, że jest w tym coś złego — odparła babcia. — Powiedziałam jej, że nic w tym złego. Możesz być tak asertywna, jak tylko ci się podoba, powiedziałam, bylebyś robiła, co ci każą.
— Trzeba nacierać, a za tydzień czy dwa wszystko przejdzie — zapewniła matula Dismass.
Trzy czarownice spojrzały na nią wyczekująco, na wypadek gdyby miała do powiedzenia coś jeszcze. Nie miała.
— I w dodatku prowadzi… Co ona takiego prowadzi, Gytho? — spytała babcia.
— Kursy samoobrony — odparła niania.
— Przecież jest czarownicą — zdumiała się babunia Brevis.
— Też jej to mówiłam — zapewniła babcia Weatherwax, która przez całe życie bez lęku kroczyła nocami przez pełne zbójców górskie lasy, absolutnie pewna, że ciemność nie skrywa niczego straszniejszego niż ona. — Powiedziała, że to nie przeszkadza. Tak właśnie powiedziała.
— I tak nikt do niej nie przychodzi — uspokoiła ją niania Ogg.
— Miała chyba wyjść za króla… — przypomniała sobie babunia Brevis.
— Wszyscy tak myśleli — potwierdziła niania. — Ale znasz Magrat. Ma skłonność do otwierania się na Idee. Teraz twierdzi, że nie ma zamiaru być obiektem seksualnym.
Wszystkie rozważyły tę kwestię. W końcu babunia Brevis odezwała się tonem osoby wypływającej na powierzchnię z głębin zamyślenia.
— Przecież nigdy nie była obiektem seksualnym.
— Z satysfakcją stwierdzam, że nawet nie wiem, co to jest obiekt seksualny — oświadczyła stanowczo babcia Weatherwax.
— A ja wiem — pochwaliła się niania Ogg. Spojrzały na nią.
— Nasz Shane przywiózł mi kiedyś taki z obcych stron. Dalej na nią patrzyły.
— Był brązowy i gruby, miał na sobie paciorki i miał twarz, i dwie dziurki do przewleczenia rzemyka. Wciąż nie odwracały wzroku.
— W każdym razie mówił, że to właśnie to — dokończyła niania.
— Wydaje mi się, że opisujesz bożka płodności — podpowiedziała babunia Brevis.
Babcia pokręciła głową.
— To niepodobne do Magrat… — zaczęła.
— Nie wmówisz mi, że to jest warte dwa pensy — wtrąciła matula Dismass z tej chwili czasu, gdzie aktualnie przebywała.
Nikt nigdy dokładnie nie wiedział, która to chwila.
Była to choroba zawodowa osób obdarzonych darem jasnowidzenia. Umysł ludzki nie został stworzony, by pędzić tam i z powrotem po wielkiej autostradzie czasu. Dlatego często zrywa się z kotwicy. Spogląda wtedy losowo w przyszłość albo przeszłość, i tylko z rzadka w teraźniejszość. Matula Dismass była osobą temporalnie rozogniskowaną. To znaczy, że jeśli ktoś odezwał się do niej w sierpniu, prawdopodobnie słuchała go w marcu. Najlepszą metodą było zwracanie się do niej teraz — w nadziei że treść dotrze do niej, kiedy następnym razem umysł będzie mijał tę chwilę.