Выбрать главу

Ella z desperacją przesunęła kilka drobiazgów i znieruchomiała, patrząc na Magrat z przepraszającym, nieco zawstydzonym uśmiechem.

— Głuptas ze mnie — powiedziała. — Pewnie jesteś przyzwyczajona do takich rzeczy.

— Ehm. Tak. Tak, oczywiście. Widuję je bez przerwy — zgodziła się Magrat.

— Po prostu spodziewałam się, że będziesz trochę… starsza? Przecież byłaś na moim chrzcie.

— Co? A tak. Bo widzisz, chodzi o to…

— Ale pewnie możesz wyglądać, jak tylko zechcesz — podpowiedziała Ella.

— Aha… No tak. Tego…

Ella zrobiła zdziwioną minę, jak gdyby próbowała zgadnąć, dlaczego — skoro Magrat mogła wyglądać, jak tylko zechce — zdecydowała się wyglądać jak Magrat.

— No tak… — powiedziała. — I co teraz zrobimy?

— Wspomniałaś o herbacie — przypomniała jej Magrat, by zyskać na czasie.

— Oczywiście.

Ella podeszła do pieca, gdzie poczerniały czajnik wisiał nad czymś, co babcia Weatherwax nazywała ogniem optymistów[23].

— Jak ci na imię? — rzuciła przez ramię.

— Magrat — przedstawiła się Magrat i usiadła.

— To… ładne imię — pochwaliła grzecznie Ella. — Naturalnie znasz moje. Chociaż tak często snuję się jak duch po tej kuchni, że pani Pleasant nazywa mnie Duszkiem. Bez sensu, prawda?

Elluszek bez pieluszek, skojarzyło się Magrat. I ja jestem jej wróżką chrzestną!

— Rzeczywiście, wymaga pracy — przyznała.

— Nie mam serca się z nią sprzeczać. Uważa, że to wesołe imię. Ale moim zdaniem kojarzy się z pieluszkami.

— Nie, tego bym nie powiedziała — zapewniła Magrat. — Hm… A kim jest pani Pleasant?

— Jest kucharką w pałacu. Zagląda czasem, żeby mnie pocieszyć, kiedy one wychodzą…

Ella odwróciła się gwałtownie i podniosła czajnik, jakby to była broń.

— Nie pójdę na bal! — zawołała. — Nie mam zamiaru wychodzić za tego księcia! Rozumiesz?

Słowa padały jak żelazne sztaby.

— Dobrze, dobrze! — zawołała Magrat, zdumiona jej wybuchem.

— Jest wstrętny. Aż ciarki mnie przechodzą — mówiła dalej Ella. — Podobno ma dziwne oczy. I wszyscy wiedzą, co robi nocą.

Wszyscy oprócz mnie, pomyślała Magrat. Nikt nigdy nie uprzedza mnie o takich rzeczach.

— Chyba nietrudno będzie to zorganizować — powiedziała głośno. — Wiesz, zwykle właśnie poślubienie księcia jest trudne.

— Nie dla mnie — westchnęła Duszek. — Wszystko zostało ustalone. Moja druga matka chrzestna twierdzi, że muszę to zrobić. Że to moje przeznaczenie.

— Druga matka chrzestna?

— Wszyscy mają po dwie. Tę dobrą i tę złą. Przecież wiesz… A ty którą jesteś?

Magrat zastanowiła się szybko.

— Tą dobrą — zapewniła. — Oczywiście.

— Zabawne — mruknęła Ella. — Tamta mówiła to samo.

* * *

Babcia Weatherwax siedziała w swojej specjalnej pozycji, ze złączonymi kolanami i łokciami przyciśniętymi do boków, by jak najmniejszą powierzchnię siebie narażać na kontakt ze światem zewnętrznym.

— Bogowie, to było pyszne — oświadczyła niania Ogg i wytarła swój talerz czymś, o czym babcia z nadzieją sądziła, że jest chlebem. — Powinnaś skosztować choć kropelkę, Esme.

— Może dolać jeszcze trochę, pani Ogg? — zaproponowała pani Gogol.

— Z przyjemnością, pani Gogol. — Niania szturchnęła babcię pod żebro. — To naprawdę dobre, Esme. Jak potrawka.

Pani Gogol przyjrzała się babci z ukosa.

Wydaje mi się, że pani Weatherwax martwi się nie o jedzenie — stwierdziła. — Myślę, że pani Weatherwax nie odpowiada obsługa.

Cień wyrósł nad nianią Ogg. Szara dłoń zabrała jej talerz.

Babcia Weatherwax odkaszlnęła lekko.

— Nie mam nic przeciwko martwym — zapewnia. — Kilkoro moich najlepszych przyjaciół jest martwych. Po prostu nie wydaje mi się właściwe, żeby martwi chodzili.

Niania Ogg zerknęła na postać, która w tej chwili nalewała jej na talerz trzecią porcję tajemniczej cieczy.

— A co pan o tym sądzi, panie zombie?

— To wspaniałe życie, pani Ogg — odparł zombie.

— No właśnie. Widzisz, Esme? Jemu to nie przeszkadza. Założę się, że to lepsze niż całe dnie spędzać w zamkniętej dusznej trumnie.

Babcia spojrzała na zombie. Przekonała się, że jest — czy też, formalnie rzecz biorąc, był — wysokim, przystojnym mężczyzną. I taki pozostał, tyle że wyglądał, jakby wyszedł z pokoju pełnego pajęczyn.

— Jak masz na imię, martwy człowieku? — zapytała.

— Nazywają mnie Saturday.

— Sobotaszek, co? — domyśliła się niania Ogg.

— Nie. Po prostu Saturday.

Babcia Weatherwax popatrzyła mu w oczy. Były bardziej inteligentne, niż widziała u większości ludzi technicznie wciąż żywych.

Niejasno pamiętała, że aby zmienić martwą osobą w zombie, trzeba było wykonać pewne działania, choć należało to do dziedziny magii, której wolała nie zgłębiać. W każdym razie potrzebne było coś więcej niż tylko rybie wnętrzności i zagraniczne korzonki — osoba musiała chcieć powrócić. Musiała żywić jakieś straszliwe pragnienie, marzenie czy mieć cel, który dawał moc pokonania nawet grobu…

Oczy Saturdaya płonęły.

Podjęła decyzję. Wyciągnęła rękę.

— Miło mi pana poznać, panie Saturday — powiedziała. — I z pewnością będzie mi smakowała ta wspaniała potrawka.

— Nazywa się gumbo — poinformowała ją niania. — I w środku są damskie paluszki.

— Wiem, że damskie paluszki to taka roślina — oświadczyła babcia. — Dziękuję ci uprzejmie, ale nie jestem aż taką ignorantką.

— No dobrze, ale dopilnuj, żeby nalał ci porcję z wężowymi łebkami. Są najlepsze.

— Wężowe łebki? Jaka to roślina?

— Najlepiej, jeśli po prostu zjesz.

Siedziały na werandzie z krzywych desek, na tyłach domku pani Gogol. Wokół rozciągało się bagno. Z każdej gałęzi zwisały brody mchu, wśród liści brzęczały niewidoczne stworzenia, a wszędzie widać było V-kształtne zmarszczki przecinające powierzchnię wody.

Saturday poszedł za dom i wrócił z wędką własnej roboty. Założył przynętę i wystawił wędkę za balustradę. A potem tak jakby się wyłączył — nikt nie jest bardziej cierpliwy niż zombie.

Pani Gogol usiadła wygodnie na bujanym fotelu i zapaliła fajkę.

— Kiedyś było tu wspaniałe miasto — powiedziała.

— A co się z nim stało? — spytała niania Ogg.

* * *

Greebo miał spore problemy z kogutem Legbą, Przede wszystkim ptak nie dał się sterroryzować. Greebo potrafił zastraszyć większość istot, jakie chodziły po powierzchni Dysku, nawet stworzenia nominalnie większe i silniejsze od niego. A jednak tutaj jego wielokrotnie sprawdzone metody — ziewnięcie, spojrzenie, a przede wszystkim powolny uśmiech — jakoś nie przynosiły efektów. Legba tylko zadzierał dziób i udawał, że grzebie w ziemi w taki sposób, by jego dwucalowe ostrogi były tym lepiej widoczne.

Pozostawał tylko skok. Działał skutecznie na prawie każdą istotę — niewiele zwierząt potrafiło zachować spokój wobec lecącej do oczu wściekłej, najeżonej pazurami kuli. Jednak w przypadku tego ptaka Greebo podejrzewał, że sam mógłby skończyć jako pokryty sierścią kebab.

Ale sprawa wymagała rozwiązania. Inaczej będą się z niego śmiały całe pokolenia kotów.

вернуться

23

Dwa polana i nadzieja.