— Saturday, idź i przynieś kapelusz pani — poleciła.
— Tak jest.
Nawet babcia nieco się zawahała.
— Nie może go pani tam posyłać — powiedziała.
— Przecież jest martwy.
— Tak. Ale bycie martwym jest dostatecznie przykre, bez bycia w kawałkach na dodatek. Niech pan nie idzie, panie Saturday.
— Przecież to był pani kapelusz! — przypomniała pani Gogol.
— Tak, ale… — Babcia zająknęła się. — To przecież tylko kapelusz. Dla żadnego kapelusza nie posłałabym nikogo do alejgatorów.
Niania Ogg zrobiła przerażoną minę.
Nikt lepiej od babci Weatherwax nie wiedział, jak ważne są kapelusze. Nie byty tylko nakryciami głowy. Kapelusze definiowały głowę. Określały, kim się jest. Nikt przecież nie słyszał o magu bez szpiczastego kapelusza — a w każdym razie o magu, o którym warto choćby wspomnieć. I już z pewnością nie słyszał o czarownicy. Nawet Magrat miała kapelusz, chociaż rzadko go nosiła, bo jak by wyglądała taka zmokła kura w kapeluszu. Zresztą to bez znaczenia: nie noszenie kapelusza się liczy, ale posiadanie go, co czyni noszenie możliwym. Każdy zawód, każdy fach miał swój kapelusz. Wystarczy zabrać królowi koronę, a zostanie tylko ktoś, kto ma cofnięty podbródek i najlepiej radzi sobie z machaniem do ludzi. Kapelusze mają moc. Są ważne. Ale ludzie także.
Pani Gogol pyknęła z fajki.
— Saturday, idź, przynieś mój najlepszy świąteczny kapelusz — rzuciła.
— Tak, pani Gogol.
Saturday zniknął w chacie i po chwili wrócił z dużym, odrapanym pudłem starannie obwiązanym lianą.
— Nie mogę tego przyjąć — broniła się babcia. — To przecież pani najlepszy kapelusz.
— Owszem, może pani — zapewniła pani Gogol. — Mam jeszcze inny. Tak, mam inny kapelusz.
Babcia ostrożnie odłożyła pudło na bok.
— Mam wrażenie, pani Gogol — powiedziała — że nie do końca jest pani tym, kim się wydaje.
— Ależ jestem, pani Weatherwax. Nigdy nie byłam nikim innym. Tak jak pani.
— Pani nas tu sprowadziła?
— Nie. Same się sprowadziłyście. Z wolnej i nieprzymuszonej woli. Żeby komuś pomóc, prawda? Postanowiłyście to zrobić, prawda? Nikt was do niczego nie zmuszał, prawda? Oprócz was.
— Tutaj ma rację — zgodziła się niania. — Wyczułybyśmy coś, gdyby działała na nas magia.
— To prawda — przyznała babcia. — Nikt nas nie zmuszał, tylko my same. Jaką grę pani prowadzi, pani Gogol?
— Nie prowadzę żadnej gry, pani Weatherwax. Chcę tylko odebrać to, co moje. Chcę sprawiedliwości. I chcę ją powstrzymać.
— Jąkają? — spytała niania Ogg.
Twarz babci zmieniła się w nieruchomą maskę.
— Ją, która stoi za tym wszystkim — wyjaśniła pani Gogol. — Duć ma mózg jak krewetka, pani Ogg. Chodzi mi o nią. O nią, z tą jej magią luster. O nią, która lubi kierować. O nią, która wszystkim rządzi. O nią, która majstruje przy przeznaczeniu. O nią, o której pani Weatherwax wie wszystko.
Niania Ogg nie zrozumiała.
— O czym ona mówi, Esme?
Babcia wymamrotała coś pod nosem.
— Co? — spytała niania. — Nie dosłyszałam.
Babcia Weatherwax uniosła głowę. Twarz miała czerwoną ze złości.
— Ona mówi o mojej siostrze, Gytho! Jasne? Usłyszałaś? Rozumiesz? Słyszysz? Moja siostra! Mam jeszcze raz powtórzyć? Chcesz wiedzieć, o kim ona mówi? Mam ci to może zapisać? Moja siostra! O niej! O mojej siostrze!
— Są siostrami? — spytała Magrat. Herbata całkiem jej wystygła.
— Nie wiem — odparła Ella. — Wyglądają… podobnie. Zwykle trzymają się razem, ale czuję, jak mnie obserwują. Bardzo dobrze umieją obserwować.
— I każą ci wykonywać wszystkie obowiązki?
— No… Właściwie to gotuję tylko dla siebie i dochodzącej służby — wyjaśniła Ella. — A sprzątanie i pranie wcale mi tak bardzo nie przeszkadza.
— Czyli one gotują dla siebie?
— Chyba nie. Chodzą po domu nocą, kiedy już się położę. Matka chrzestna Lilith powtarza, że muszę być dla nich dobra i litować się nad nimi, bo nie potrafią mówić. I mam zawsze pilnować, żeby w spiżarni było dużo sera.
— Jedzą tylko ser? — zdziwiła się Magrat.
— Nie sądzę.
— Wydawałoby się, że w takim starym domu myszy i szczury na pewno się do niego dobiorą.
— A wiesz, to zabawne — powiedziała Ella. — Nigdy jeszcze nie widziałam w tym domu myszy.
Magrat zadrżała. Czuła się obserwowana.
— Dlaczego po prostu sobie nie pójdziesz? Ja bym poszła.
— Dokąd? Zresztą i tak by mnie znalazły. Albo posłały za mną woźniców i służących.
— To okropne!
— Na pewno uważają, że prędzej czy później wyjdę za kogokolwiek, byle tylko uciec od tego prania — stwierdziła Ella. — Chociaż nie sądzę, żeby ubrania księcia byty prane — dodała z goryczą. — Raczej je palą.
— Pragniesz sama dojść do czegoś w życiu — oznajmiła Magrat, żeby podtrzymać dziewczynę na duchu. — Chcesz być kobietą samodzielną. Wyemancypowaną.
— Nie wydaje mi się, żebym tego właśnie chciała — odparła Ella ostrożnie, na wypadek gdyby urażenie wróżki chrzestnej było grzechem.
— Ależ chcesz — zapewniła Magrat.
— Naprawdę?
— Tak.
— Aha.
— Jeśli nie masz ochoty, za nikogo nie musisz wychodzić. Ella wyprostowała się.
— Jak jesteś potężna? — spytała.
— Ee… no cóż… przypuszczam…
— Wczoraj przynieśli suknię — poinformowała Ella. — Czeka w dużym pokoju od frontu, na stojaku, żeby się nie pogniotła. Żeby była idealna. I specjalnie wyczyścili karocę. Wynajęli też dodatkowych służących.
— Tak, ale może…
— Myślę, że będę musiała wyjść za kogoś, chociaż wcale nie mam ochoty — powiedziała Ella.
Babcia Weatherwax krążyła po werandzie. Cała chata drżała od jej kroków. Zmarszczki rozbiegały się po wodzie.
— Oczywiście, że jej nie pamiętasz! — krzyknęła. — Kiedy miała trzynaście lat, nasza mama wyrzuciła ją z domu. Obie wtedy byłyśmy małe. Ale pamiętam awantury! Słyszałam je, leżąc w łóżku. Ona była rozwiązła!
— Kiedy byłyśmy młode, zawsze mówiłaś, że to ja jestem rozwiązła. Babcia zawahała się i na moment zgubiła wątek. Potem z irytacją machnęła ręką.
— Bo byłaś, oczywiście — stwierdziła lekceważąco. — Ale nie używałaś do tego czarów, prawda?
— Nie musiałam — stwierdziła z dumą niania. — Zwykle całkiem wystarczała sukienka zsuwająca się z ramienia.
— Z ramienia i na trawę, o ile sobie przypominam — rzekła babcia. — Ale ona korzystała z czarów. I to nie ze zwykłej magii. Tak, była uparta.
Niania już chciała powiedzieć: Co? To znaczy nie taka zgodna i skromna jak ty, Esme? Ale się powstrzymała. Nie należy bawić się zapałkami w fabryce sztucznych ogni.
— Ojcowie młodych ludzi przychodzili się skarżyć — przypomniała sobie babcia.
— Na mnie nigdy nie przychodzili się skarżyć — pochwaliła się niania.
— I stale oglądała się w lustrach. Zarozumiała jak kot, taka była. Wolała patrzeć w lustro niż przez okno.
— Jak miała na imię?
— Lily.
— Ładne imię — przyznała niania.
— Nie tak każe się teraz nazywać — wtrąciła pani Gogol.
— Pewnie że nie!
— I to ona tak jakby rządzi w mieście? — spytała niania.
— Despotyczna też była!
— Ale po co w ogóle chce rządzić miastem? — nie rozumiała niania.
— Ma plany — wyjaśniła pani Gogol.
— A próżna… Strasznie próżna — mówiła babcia, zwracając się najwyraźniej do świata jako takiego.
— Wiedziałaś, że jest tutaj?
— Miałam przeczucie. Lustra!
— Lustrzana magia nie jest taka zła — zaprotestowała niania. — Różne rzeczy robiłam kiedyś z lustrami. Można się nieźle zabawić.
— Ona nie używa jednego lustra — poinformowała pani Gogol.
— Och…
— Używa dwóch.
— Och… To co innego.
Babcia spojrzała w wodę. Jej własna twarz spoglądała na nią z głębiny.
W każdym razie miała nadzieję, że to jej własna twarz.
— Czułam, że obserwuje nas przez całą drogę — powiedziała. — Wtedy jest najszczęśliwsza: wewnątrz luster. Wewnątrz luster i wciągając ludzi w opowieści.
Dźgnęła odbicie patykiem.
— Patrzyła nawet na mnie w domu Dezyderaty, tuż przed przyjściem Magrat. Nie jest przyjemnie zobaczyć we własnym odbiciu kogoś innego…
Urwała na moment.
— A właściwie gdzie jest Magrat? — zainteresowała się nagle.
— Poszła gdzieś matkować i wróżkować — odparła niania. — Mówiła, że nie potrzebuje pomocy.