Выбрать главу

Nigdy jeszcze nie widziała niczego tak pięknego.

Na palcach ruszyła przed siebie. W gardle jej zaschło.

* * *

Ciepłe mgły kłębiły się nad bagnem.

Pani Gogol zamieszała w kociołku.

— Co robią? — zapytał Saturday.

— Powstrzymują opowieść — odparła. — A może nie…

Wstała.

— Tak czy inaczej, nadeszła nasza chwila. Idziemy na polanę.

Spojrzała na Saturdaya.

— Boisz się?

— Ja… Wiem, co się stanie potem — rzekł zombie. — Nawet jeśli zwyciężymy.

— Oboje wiemy. Ale mieliśmy dwanaście lat.

— Tak. Mieliśmy dwanaście lat.

— I Ella będzie rządziła miastem.

— Tak.

* * *

Stosunki między nianią Ogg i mężczyznami w budce były coraz cieplejsze. Jak sama by to określiła, niczym maison en flambe.

Podstajenny uśmiechnął się niewyraźnie do ściany i upadł na twarz.

— Tassy to ssą ci młodzdzi — stwierdził starszy woźnica, próbując wyłowić z kufla swoją perukę. — Nie potra… trafią uczczymać dryn… drun… rumu.

— To co? Klin klinem, panie Travis? — zaproponowała niania Ogg i nalała mu jeszcze. — Czy może w tych stronach mówi się „aligatora aligatorem”?

— Myślę — odezwał się starszy stajenny — że czebba szygotować kartę… kratę… powóz, co?

— Wystarczy czasu na jeszcze jeden tyczek.

— Badzo lasskawa — uznał stajenny. — Baadzo łaskawa pani, droga pani Goo…

* * *

Magrat marzyła o takich sukniach. W snach przed świtem tańczyła z książętami. Nie takimi nieśmiałymi, zapracowanymi książętami jak Verence w Lancre, ale prawdziwymi, o krystalicznie błękitnych oczach i białych zębach. I nosiła suknie takie jak ta. A one na nią pasowały.

Patrzyła na bufiaste rękawy, na haftowany stan, na piękną białą koronkę. Ta suknia była nieskończenie odległa od jej… hm… niania Ogg nazywała je „magratami”, ale to przecież były spodnie. Bardzo praktyczne.

Tak jakby praktyczność miała jakiekolwiek znaczenie.

Przyglądała się bardzo długo.

A potem, ze łzami, które spływały jej po twarzy i zmieniały kolor, odbijając światło sztucznych ogni, chwyciła nóż i zaczęła ciąć suknię na bardzo małe kawałeczki.

* * *

Głowa starszego woźnicy opadła miękko na jego kanapki. Niania Ogg wstała nieco chwiejnie. Wsunęła uśpionemu podstajennemu pod głowę perukę, gdyż była kobietą o dobrym sercu. Po czym wyszła w mrok nocy.

Jakaś postać przesuwała się pod ścianą.

— Magrat? — szepnęła niania.

— Niania?

— Zajęłaś się suknią?

— Dopilnowałaś woźniców?

— Dobrze — rzekła babcia Weatherwax, wynurzając się z cienia. — Pozostała więc tylko karoca.

Skradając się teatralnie, podbiegła do wozowni i otworzyła wrota. Zgrzytnęły głośno o bruk.

— Pssst! — syknęła niania.

Na półce znalazły ogarek i zapałki. Magrat zapaliła knot.

Karoca błysnęła jak bombka choinkowa.

Była niezwykle ozdobna, jak gdyby ktoś wziął całkiem zwyczajny powóz i szaleńczo nad nim pracował, dodając wszędzie rzeźbienia i złotą farbę.

Babcia Weatherwax obeszła ją dookoła.

— Trochę krzykliwa — stwierdziła.

— Aż żal ją rozbijać — westchnęła smętnie niania. Podwinęła rękawy, a po namyśle wsunęła skraj spódnicy za reformy.

— Gdzieś tu musi być młot — mruknęła, sprawdzając długie ławy pod ścianami.

— Nie! Narobisz za dużo hałasu — szepnęła Magrat. — Zaczekaj chwilę…

Wyjęła zza pasa wzgardzoną różdżkę, ścisnęła mocno i machnęła na karocę.

Poczuły ostry podmuch.

— A niech mnie — powiedziała z podziwem niania Ogg. — W życiu bym na to nie wpadła.

Na podłodze leżała duża pomarańczowa dynia.

— To drobiazg — odparła Magrat, ryzykując nutę dumy w głosie.

— Ha! Ta karoca już nigdzie nie pojedzie.

— Zaraz… A możesz zmienić też konie? — spytała babcia.

Magrat pokręciła głową.

— Tego… Myślę, że to by było zbyt okrutne.

— Masz rację — zgodziła się babcia. — Masz rację. Nie ma usprawiedliwienia dla okrucieństwa wobec głupich zwierzaków.

Dwa ogiery z końską ciekawością obserwowały, jak otwiera wrota.

— Biegnijcie — powiedziała. — Gdzieś tam czekają rozległe, zielone pola. — Zerknęła na Magrat. — Zostałyście e-koń-cypowane.

Nie wywarło to na nich wrażenia.

Babcia westchnęła. Wspięła się na drewnianą ściankę rozdzielającą boksy, wyciągnęła obie ręce, złapała w każdą po końskim uchu i przyciągnęła je do poziomu swoich ust.

Szepnęła coś.

Ogiery odwróciły głowy i spojrzały sobie w oczy.

Potem spojrzały na babcię.

Uśmiechnęła się tylko i skinęła głową.

Wtedy…

Nie jest możliwe, by koń ze stojącego startu ruszył od razu galopem, ale im prawie się udało.

— Co im powiedziałaś, na miłość bogów? — spytała Magrat.

— Mistyczne zaklęcie jeźdźców — odparła babcia. — Przekazywane z pokolenia na pokolenie aż do Jasona Gythy, który przekazał je mnie. Działa za każdym razem.

— Powiedział ci? — nie dowierzała niania.

— Tak.

— Jak to? Całe?

— Tak — potwierdziła z dumą babcia.

Magrat wsunęła różdżkę za pasek. Kiedy to robiła, na podłogę wysunął się kwadrat białego materiału. Klejnoty i jedwab błysnęły w blasku świecy, gdy schyliła się szybko. Jednak niewiele mogło ujść uwagi babci Weatherwax.

Westchnęła.

— Magrat Garlick… — zaczęła.

— Tak — przyznała pokornie Magrat. — Tak, wiem. Jestem zmokłą kurą.

Niania pocieszająco klepnęła ją w ramię.

— Nic nie szkodzi — powiedziała. — Dziś w nocy wykonałyśmy dobrą robotę. Ta Ella ma szansę pojechać na bal, tak jak ja…jak ja zostać królową.

— Nie ma sukni, nie ma woźniców, nie ma koni i nie ma karocy — wyliczyła babcia. — Chciałabym zobaczyć, jak ona z tego wybrnie. Opowieści? Cha, cha.

— I co będziemy teraz robić? — spytała Magrat, kiedy wysunęły się na dziedziniec.

— Przecież jest Tłusta Pora Obiadowa! — zawołała niania. — Świnie na ogień!

Greebo wynurzył się z mroku i otarł ojej nogi.

— Myślałam, że Lily próbuje z tym skończyć — powiedziała Magrat.

— Równie dobrze mogłaby łyżką powstrzymywać powódź — odparła niania. — Poszalejemy!

— Nie popieram tańców na ulicy — oświadczyła babcia. — Ile rumu wypiłaś, Gytho?

— Daj spokój, Esme. Mówią, że jeśli nie potrafisz się bawić w Genoi, to pewnie jesteś trupem. — Niania przypomniała sobie Saturdaya. — A prawdopodobnie można się spokojnie zabawić nawet wtedy.

— Czy nie powinnyśmy zostać tutaj? — zaproponowała Magrat. — Dla pewności.

Babcia Weatherwax zawahała się.

— O czym ty myślisz, Esme? — spytała niania Ogg. — Myślisz, że poślą ją na bal w dyni? I pewnie jeszcze zaprzęgniętej w parę myszy? Hę, hę, hę…

Przez myśli babci przemknęło wspomnienie o wężowych kobietach. Zawahała się. Ale przecież miały za sobą męczący dzień. A kiedy się dobrze zastanowić, to przecież śmieszne…