— No dobrze — ustąpiła. — Ale poszalenie absolutnie nie wchodzi w grę. Zrozumiano?
— Tam są tańce — stwierdziła niania.
— I pewnie drinki z bananami — dodała Magrat.
— Istnieje taka szansa. Jedna na milion, owszem — przyznała radośnie niania.
Lilith de Tempscire uśmiechnęła się do siebie w podwójnym zwierciadle.
— Alem przerażona — powiedziała głośno. — Nie ma karocy, nie ma sukni, nie ma koni. Co ma począć biedna matka chrzestna? Alem przerażona. I prawdopodobnie jeszcze laboga.
Otworzyła niewielki skórzany futerał, w jakim muzyk mógłby przechowywać swój najlepszy flet.
W futerale leżała różdżka, identyczna z tą, jaką nosiła Magrat. Lilith wyjęła ją i przekręciła, przesuwając złote i srebrne pierścienie na nowe pozycje.
Szczękały jak najpaskudniejszy mechanizm pump-action.
— A mnie biednej została tylko dynia…
Różnica między obiektami świadomymi i nieświadomymi polega na tym, że chociaż trudno jest przemienić te pierwsze, nie jest to całkiem niemożliwe. To tylko kwestia zmiany psychicznego kanału. Za to obiekty pozbawione świadomości, jak na przykład dynia — a trudno wyobrazić sobie coś mniej świadomego od dyni — nie mogły być przemienione żadną magią prócz czarodzicielstwa.
Chyba że molekuły pamiętały czas, kiedy jeszcze nie byty dynią…
Lilith roześmiała się, a miliard odbitych Lilith śmiał się wraz z nią wzdłuż całej krzywej lustrzanego wszechświata.
Tłustej Pory Obiadowej nie świętowano już w centrum Genoi. Ale w ubogich dzielnicach otaczających wysokie białe budynki zabawa trwała w najlepsze. Były sztuczne ognie. Byli tancerze, połykacze ognia, pióra i cekiny. Czarownice, dla których prosta rozrywka oznaczała do tej pory taniec morris, przyglądały się temu z otwartymi ustami. Stały w tłumie na chodniku, a obok przechodziły gwarne parady.
— Tam tańczą szkielety! — zdumiała się niania Ogg, kiedy przed nimi przeszło wirując kilkunastu kościstych tancerzy.
— Wcale nie. To ludzie w czarnych kostiumach z namalowanymi kośćmi — uświadomiła ją Magrat.
Ktoś szturchnął babcię Weatherwax. Podniosła głowę i spojrzała prosto w uśmiechniętą szeroko twarz czarnego mężczyzny. Podał jej glinianą flaszkę.
— Poczęstuj się, skarbie.
Babcia wzięła naczynie, zawahała się przez moment, po czym wypiła łyk. Trąciła Magrat i wręczyła jej butelkę.
— Frght!! Gizeer! — powiedziała.
— Co? — spytała Magrat, przekrzykując hałas orkiestry.
— Ten człowiek chce, żebyśmy spróbowały i podały dalej — wyjaśniła babcia.
Magrat przyjrzała się szyjce butelki. Spróbowała dyskretnie wytrzeć ją o spódnicę, mimo oczywistego faktu, że wszelkie żyjące tam zarazki już dawno by się spaliły. Zaryzykowała niewielki łyczek i podsunęła naczynie niani Ogg.
— Kwizathuugner! — powiedziała i otarta oczy. Niania podniosła butelkę do ust. Po chwili Magrat szturchnęła ją nerwowo.
— Mamy ją chyba podać dalej — przypomniała.
Niania otarła wargi i przekazała o wiele lżejszą butelkę pierwszej z brzegu wysokiej postaci po swojej lewej stronie.
— Pij pan — zaprosiła. DZIĘKUJĘ BARDZO.
— Ładny masz pan kostium. Te kości są świetnie namalowane. Po czym wróciła do podziwiania żonglujących połykaczy ognia. I wtedy dopiero dokonała pewnych myślowych skojarzeń. Obejrzała się, ale obcy już odszedł. Wzruszyła ramionami.
— Co dalej robimy? — zapytała.
Babcia Weatherwax patrzyła nieruchomo na grupę tancerzy wychylających się do tyłu tak, że niemal dotykali głowami ziemi. Wiele tańców w paradach ma pewną cechę wspólną: wyrażają wprost to, co takie na przykład gaiki jedynie sugerują. I osłaniają to cekinami.
— Nigdy już nie będziesz się czuła bezpiecznie w wychodku, co? — zaśmiała się niania.
U jej stóp siedział sztywno Greebo i przyglądał się tańczącym kobietom, okrytym jedynie piórami. Próbował wymyślić, jak powinien się wobec nich zachować.
— Nie. Myślałam o czymś innym. Myślałam o tym… jak działają opowieści. A teraz… Myślę, że chętnie bym coś zjadła — tłumaczyła słabym głosem babcia. Opanowała się. — Ale jakieś normalne potrawy, nie coś wygrzebanego z dna stawu. I nie życzę sobie tego… tego cuisine.
— Nie masz ochoty na przygodę, babciu? — wtrąciła Magrat.
— Nie mam nic przeciwko przygodom. Z umiarem — odparła babcia. — Ale nie przy jedzeniu.
— Po drodze mijałyśmy gospodę, gdzie podają sandwicze z aligatora. — Niania odwróciła się od parady. — Dacie wiarę? Aligatory w kanapce?
— To mi przypomina pewien żart — rzekła babcia Weatherwax. Coś ją dręczyło, lecz nie mogła sobie przypomnieć, co to takiego.
Niania Ogg zakaszlała, ale bez skutku.
— Otóż pewien lew zebrał zwierzęta… — zaczęta babcia, by zagłuszyć narastający niepokój. — I była tam żaba. Lew przemówił, a żaba kazała alejgatorowi się wynosić.
— Moim zdaniem pakowanie aligatorów do kanapek jest okrucieństwem — oświadczyła Magrat wśród martwego milczenia.
— A ja zawsze powtarzam, że śmiech to zdrowie — stwierdziła niania.
Lilith uśmiechnęła się do Elli stojącej żałośnie między dwoma wężowymi kobietami.
— I suknia całkiem podarta — powiedziała. — A przecież drzwi do pokoju były zamknięte na klucz. No, no… Jak mogło do tego dojść?
Ella wpatrywała się w podłogę. Lilith uśmiechnęła się do sióstr.
— Cóż — westchnęła. — Musimy sobie radzić z tym, co mamy do dyspozycji. Hm… Przynieście… Przynieście dwa szczury i dwie myszy. Wiem, że zawsze potraficie znaleźć szczury i myszy. Aha, i jeszcze dużą dynię.
Roześmiała się. Nie obłąkanym, piskliwym śmiechem złej wróżki, która właśnie została pokonana, ale uprzejmie, jak ktoś, kto docenia dobry żart.
Z namysłem spojrzała na różdżkę.
— Ale najpierw… — teraz wbiła wzrok w bladą twarz Elli — przyprowadźcie tych niedobrych ludzi, którzy pozwolili sobie na pijaństwo. Okazali brak szacunku. A jeśli nie ma się szacunku, nie ma się niczego.
Stukanie różdżki było w kuchni jedynym słyszalnym dźwiękiem.
Niania Ogg puknęła w wysoką szklankę. — Nie mam pojęcia, po co wkładają do tego parasolkę — oświadczyła, po czym wyssała koktajlową wisienkę na patyczku. — Znaczy co, nie chcą, żeby zmokło?
Uśmiechnęła się szeroko do Magrat i babci, które ponuro obserwowały świętujących.
— Nie martwcie się tak — powiedziała. — W życiu nie widziałam pary takich smętnych twarzy.
— To czysty rum, co pijesz — zauważyła Magrat.
— Mnie to mówisz? — Niania pociągnęła solidny łyk. — Zdrówko!
— Za łatwo nam poszło — stwierdziła babcia Weatherwax.
— Tylko dlatego że to my się za to wzięłyśmy. Chcesz coś załatwić, to jesteśmy właściwymi dziewczętami. Pokaż mi jeszcze kogoś, kto by tak się sprawił i wszystko w ostatniej chwili. Zwłaszcza ten numer z karocą.
— Nie byłoby z tego dobrej opowieści — stwierdziła babcia.
— A lecieć tam te opowieści — rzuciła lekceważąco niania. — Opowieść zawsze można zmienić.
— Tylko w odpowiednich miejscach. A co będzie, jeśli zdobędą dla niej nową suknię, konie i wszystko?
— Gdzie? Kiedy? — spytała niania. — Poza tym jest święto. I nie mają czasu. Lada chwila powinni rozpocząć bal. Babcia bębniła palcami o blat stolika. Niania westchnęła ciężko.