Выбрать главу

— O co ci teraz chodzi?

— Opowieści nie kończą się w taki sposób.

— Posłuchaj, Esme. Jedyna magia, która mogłaby teraz podziałać, to magia różdżki. A różdżkę ma Magrat. — Niania skinęła głową w stronę młodszej czarownicy. — Mam rację, Magrat?

— Uhm.

— Nie zgubiłaś jej chyba?

— Nie, ale…

— Sama widzisz, Esme.

— Tylko że… no… — jąkała się Magrat. — Ella mówiła, że miała dwie matki chrzestne…

Pięść babci Weatherwax uderzyła w stół tak mocno, że szklanka niani aż podskoczyła i przewróciła się.

— To jest to! — krzyknęła babcia.

— Była prawie pełna. Wylałaś prawie całego drinka — wypomniała jej z wyrzutem niania.

— Idziemy!

— Prawie cała szklanka…

— Gytho!

— Czy powiedziałam, że nie idę? Chciałam tylko zauważyć…

— Natychmiast!

— Może tylko poproszę, żeby podali mi jesz…

— Gytho!!!

* * *

Czarownice były w połowie ulicy, gdy karoca wytoczyła się, z alejki i odjechała w stronę pałacu.

— To niemożliwe! — jęknęła Magrat. — Przecież się jej pozbyliśmy!

— Trzeba było ją posiekać — powiedziała niania. — Taką dynię można nieźle przyrządzić…

— Załatwili nas — stwierdziła babcia i przystanęła.

— Możecie wejść w umysły koni? — spytała Magrat. Czarownice skoncentrowały się.

— To nie są konie — oświadczyła niania. — Wyglądają raczej jak…

— Jak szczury zmienione w konie — dokończyła babcia, która potrafiła wejść komuś do umysłu nawet lepiej, niż zaleźć mu za skórę. — Podobne wrażenie jak u tego biednego wilka. Umysły jak pokaz sztucznych ogni. — Skrzywiła się, czując echo tych wrażeń we własnej głowie.

— Założę się — powiedziała z namysłem niania, spoglądając na znikającą za zakrętem karocę — że potrafię sprawić, by odpadły jej koła.

— To żadne rozwiązanie — uznała Magrat. — Poza tym Ella jest w środku.

— Może jest inny sposób — zgodziła się niania. — Znam kogoś, kto raz-dwa trafi do ich umysłów.

— Kto? — spytała Magrat.

— Wciąż mamy nasze miotły. Chyba bez trudu ich wyprzedzimy.

* * *

Czarownice wylądowały w zaułku, o kilka minut wyprzedzając karocę.

— Mnie się to nie podoba — oświadczyła babcia. — To Lily robi takie rzeczy. Nie możecie tego wymagać ode mnie. Przypomnijcie sobie tego wilka.

Niania wyjęła Greeba z jego gniazdka między witkami.

— Przecież Greebo i tak jest już prawie jak człowiek — powiedziała.

— Ha!

— Zresztą to tylko na chwilę, nawet jeśli spróbujemy wszystkie trzy. No i ciekawie będzie sprawdzić, czy się uda.

— Tak, ale to złe — upierała się babcia.

— W tych stronach chyba nie — odparła niania.

— Poza tym — dodała z cnotliwą miną Magrat — nie może być złe, jeśli my to robimy. My jesteśmy te dobre.

— A tak, rzeczywiście — mruknęła babcia. — Przez moment o tym zapomniałam.

Niania cofnęła się. Greebo wyczuł, że czegoś od niego oczekują, i usiadł.

— Musisz przyznać, babciu, że nie masz lepszego pomysłu — powiedziała Magrat.

Babcia wahała się, ale pod niechęcią i wstrętem dii się maleńki zdradziecki płomyk fascynacji wyzwaniem. Ponadto ona i Greebo nienawidzili się serdecznie od lat. Prawie jak człowiek, tak? To niech spróbuje i zobaczy, jak to jest… Czuła się trochę zawstydzona tą myślą. Ale nie za bardzo.

— No dobrze…

Skoncentrowały się.

Lily dobrze wiedziała, że zmiana kształtu obiektu to jeden z najtrudniejszych czarów. Ale jest łatwiej, jeśli obiekt żyje. W końcu żywa istota sama wie, jaki ma kształt. Trzeba tylko zmienić jej poglądy.

Greebo ziewnął i przeciągnął się. Po czym, ku swemu zdumieniu, rozciągał się nadal.

Po ścieżkach kociego mózgu popłynęła nagle fala wiary. Nagle uwierzył, że jest człowiekiem. Nie chodzi o to, że miał takie wrażenie — wierzył bezgranicznie. Czysta siła tej niewzruszonej wiary popłynęła do jego pola morficznego, przełamała sprzeciwy, przerysowała wszystkie schematy jego istoty.

Z powrotem pomknęły nowe instrukcje.

Jeśli jest człowiekiem, nie potrzebuje tyle futra. I powinien być większy…

Czarownice przyglądały się zafascynowane.

— Nie sądziłam, że nam się uda — szepnęła babcia.

…mniej szpiczaste uszy, krótsze wąsiki…

…potrzebuje więcej mięśni, kości mają nieodpowiedni kształt, nogi powinny być dłuższe…

I nagle wszystko dobiegło końca.

Greebo wyprostował się i nieco chwiejnie stanął na nogach.

Niania wpatrywała się w niego z otwartymi ustami. Po chwili spuściła wzrok niżej…

— O rany — mruknęła.

— Myślę — oświadczyła babcia Weatherwax — że musimy wyobrazić sobie na nim jakąś odzież. I to szybko.

Nie sprawiło im to kłopotu. Kiedy Greebo był już zadowalająco ubrany, babcia kiwnęła głową i odstąpiła o krok.

— Magrat, możesz otworzyć oczy — powiedziała.

— Nie zamykałam ich.

— A powinnaś.

Greebo odwrócił się powoli; na jego poznaczonej bliznami twarzy pojawił się lekki, leniwy uśmieszek. Jako człowiek miał złamany nos, czarna opaska skrywała jego ślepe oko. Za to zdrowe błyszczało jak grzechy aniołów, a uśmiech był niczym upadek świętych. W każdym razie tych żeńskich.

Może to przez feromony, a może przez mięśnie prężące się pod czarną skórzaną koszulą, Greebo emanował w paśmie megawatowym oleistą, diaboliczną seksualność. Wystarczyło na niego popatrzeć, żeby mroczne skrzydła zatrzepotały w karmazynowej nocy.

— Ehm… Greebo — odezwała się niania. Otworzył usta. Błysnęły siekacze.

— Wrrauuu — powiedział.

— Rozumiesz mnie?

— Taaak, niaaniauuu.

Niania Ogg oparła się o mur.

Zastukały kopyta — to karoca skręciła w ulicę.

— Idź tam i zatrzymaj ten powóz!

Greebo uśmiechnął się znowu i wybiegł z zaułka.

Niania wachlowała się kapeluszem.

— O rany… — szepnęła. — Pomyśleć, że często łaskotałam go po brzuchu… Nic dziwnego, że kotki wrzeszczą po nocach.

— Gytho!

— Ty też jesteś cała czerwona, Esme.

— Po prostu się zmachałam.

— Zabawne. Wcale nie biegłaś.

* * *

Karoca z hurkotem mknęła po ulicy. Woźnice i lokaje nie byli całkiem pewni, czym właściwie są. Ich umysły oscylowały szaleńczo. W jednej chwili byli ludźmi myślącymi o serze i skórkach bekonu, w następnej myszami zastanawiającymi się, czemu noszą spodnie.

Co do koni… Konie i tak są trochę szalone, a bycie szczurami na pewno im nie pomagało.

Tak więc nikt nie był w stabilnym stanie psychicznym, gdy Greebo wynurzył się z mroku i uśmiechnął leniwie.

— Mrrauu — powiedział.

Konie próbowały zahamować, co jest praktycznie niemożliwe, kiedy z tyłu napiera karoca. Woźnice zesztywnieli ze zgrozy.

— Mrrauu?

Karoca wpadła w poślizg i uderzyła bokiem o mur, strącając woźniców. Greebo podniósł jednego za kołnierz i potrząsnął kilka razy. Oszalałe konie próbowały wyrwać się z zaprzęgu.