— O co ci teraz chodzi?
— Opowieści nie kończą się w taki sposób.
— Posłuchaj, Esme. Jedyna magia, która mogłaby teraz podziałać, to magia różdżki. A różdżkę ma Magrat. — Niania skinęła głową w stronę młodszej czarownicy. — Mam rację, Magrat?
— Uhm.
— Nie zgubiłaś jej chyba?
— Nie, ale…
— Sama widzisz, Esme.
— Tylko że… no… — jąkała się Magrat. — Ella mówiła, że miała dwie matki chrzestne…
Pięść babci Weatherwax uderzyła w stół tak mocno, że szklanka niani aż podskoczyła i przewróciła się.
— To jest to! — krzyknęła babcia.
— Była prawie pełna. Wylałaś prawie całego drinka — wypomniała jej z wyrzutem niania.
— Idziemy!
— Prawie cała szklanka…
— Gytho!
— Czy powiedziałam, że nie idę? Chciałam tylko zauważyć…
— Natychmiast!
— Może tylko poproszę, żeby podali mi jesz…
— Gytho!!!
Czarownice były w połowie ulicy, gdy karoca wytoczyła się, z alejki i odjechała w stronę pałacu.
— To niemożliwe! — jęknęła Magrat. — Przecież się jej pozbyliśmy!
— Trzeba było ją posiekać — powiedziała niania. — Taką dynię można nieźle przyrządzić…
— Załatwili nas — stwierdziła babcia i przystanęła.
— Możecie wejść w umysły koni? — spytała Magrat. Czarownice skoncentrowały się.
— To nie są konie — oświadczyła niania. — Wyglądają raczej jak…
— Jak szczury zmienione w konie — dokończyła babcia, która potrafiła wejść komuś do umysłu nawet lepiej, niż zaleźć mu za skórę. — Podobne wrażenie jak u tego biednego wilka. Umysły jak pokaz sztucznych ogni. — Skrzywiła się, czując echo tych wrażeń we własnej głowie.
— Założę się — powiedziała z namysłem niania, spoglądając na znikającą za zakrętem karocę — że potrafię sprawić, by odpadły jej koła.
— To żadne rozwiązanie — uznała Magrat. — Poza tym Ella jest w środku.
— Może jest inny sposób — zgodziła się niania. — Znam kogoś, kto raz-dwa trafi do ich umysłów.
— Kto? — spytała Magrat.
— Wciąż mamy nasze miotły. Chyba bez trudu ich wyprzedzimy.
Czarownice wylądowały w zaułku, o kilka minut wyprzedzając karocę.
— Mnie się to nie podoba — oświadczyła babcia. — To Lily robi takie rzeczy. Nie możecie tego wymagać ode mnie. Przypomnijcie sobie tego wilka.
Niania wyjęła Greeba z jego gniazdka między witkami.
— Przecież Greebo i tak jest już prawie jak człowiek — powiedziała.
— Ha!
— Zresztą to tylko na chwilę, nawet jeśli spróbujemy wszystkie trzy. No i ciekawie będzie sprawdzić, czy się uda.
— Tak, ale to złe — upierała się babcia.
— W tych stronach chyba nie — odparła niania.
— Poza tym — dodała z cnotliwą miną Magrat — nie może być złe, jeśli my to robimy. My jesteśmy te dobre.
— A tak, rzeczywiście — mruknęła babcia. — Przez moment o tym zapomniałam.
Niania cofnęła się. Greebo wyczuł, że czegoś od niego oczekują, i usiadł.
— Musisz przyznać, babciu, że nie masz lepszego pomysłu — powiedziała Magrat.
Babcia wahała się, ale pod niechęcią i wstrętem dii się maleńki zdradziecki płomyk fascynacji wyzwaniem. Ponadto ona i Greebo nienawidzili się serdecznie od lat. Prawie jak człowiek, tak? To niech spróbuje i zobaczy, jak to jest… Czuła się trochę zawstydzona tą myślą. Ale nie za bardzo.
— No dobrze…
Skoncentrowały się.
Lily dobrze wiedziała, że zmiana kształtu obiektu to jeden z najtrudniejszych czarów. Ale jest łatwiej, jeśli obiekt żyje. W końcu żywa istota sama wie, jaki ma kształt. Trzeba tylko zmienić jej poglądy.
Greebo ziewnął i przeciągnął się. Po czym, ku swemu zdumieniu, rozciągał się nadal.
Po ścieżkach kociego mózgu popłynęła nagle fala wiary. Nagle uwierzył, że jest człowiekiem. Nie chodzi o to, że miał takie wrażenie — wierzył bezgranicznie. Czysta siła tej niewzruszonej wiary popłynęła do jego pola morficznego, przełamała sprzeciwy, przerysowała wszystkie schematy jego istoty.
Z powrotem pomknęły nowe instrukcje.
Jeśli jest człowiekiem, nie potrzebuje tyle futra. I powinien być większy…
Czarownice przyglądały się zafascynowane.
— Nie sądziłam, że nam się uda — szepnęła babcia.
…mniej szpiczaste uszy, krótsze wąsiki…
…potrzebuje więcej mięśni, kości mają nieodpowiedni kształt, nogi powinny być dłuższe…
I nagle wszystko dobiegło końca.
Greebo wyprostował się i nieco chwiejnie stanął na nogach.
Niania wpatrywała się w niego z otwartymi ustami. Po chwili spuściła wzrok niżej…
— O rany — mruknęła.
— Myślę — oświadczyła babcia Weatherwax — że musimy wyobrazić sobie na nim jakąś odzież. I to szybko.
Nie sprawiło im to kłopotu. Kiedy Greebo był już zadowalająco ubrany, babcia kiwnęła głową i odstąpiła o krok.
— Magrat, możesz otworzyć oczy — powiedziała.
— Nie zamykałam ich.
— A powinnaś.
Greebo odwrócił się powoli; na jego poznaczonej bliznami twarzy pojawił się lekki, leniwy uśmieszek. Jako człowiek miał złamany nos, czarna opaska skrywała jego ślepe oko. Za to zdrowe błyszczało jak grzechy aniołów, a uśmiech był niczym upadek świętych. W każdym razie tych żeńskich.
Może to przez feromony, a może przez mięśnie prężące się pod czarną skórzaną koszulą, Greebo emanował w paśmie megawatowym oleistą, diaboliczną seksualność. Wystarczyło na niego popatrzeć, żeby mroczne skrzydła zatrzepotały w karmazynowej nocy.
— Ehm… Greebo — odezwała się niania. Otworzył usta. Błysnęły siekacze.
— Wrrauuu — powiedział.
— Rozumiesz mnie?
— Taaak, niaaniauuu.
Niania Ogg oparła się o mur.
Zastukały kopyta — to karoca skręciła w ulicę.
— Idź tam i zatrzymaj ten powóz!
Greebo uśmiechnął się znowu i wybiegł z zaułka.
Niania wachlowała się kapeluszem.
— O rany… — szepnęła. — Pomyśleć, że często łaskotałam go po brzuchu… Nic dziwnego, że kotki wrzeszczą po nocach.
— Gytho!
— Ty też jesteś cała czerwona, Esme.
— Po prostu się zmachałam.
— Zabawne. Wcale nie biegłaś.
Karoca z hurkotem mknęła po ulicy. Woźnice i lokaje nie byli całkiem pewni, czym właściwie są. Ich umysły oscylowały szaleńczo. W jednej chwili byli ludźmi myślącymi o serze i skórkach bekonu, w następnej myszami zastanawiającymi się, czemu noszą spodnie.
Co do koni… Konie i tak są trochę szalone, a bycie szczurami na pewno im nie pomagało.
Tak więc nikt nie był w stabilnym stanie psychicznym, gdy Greebo wynurzył się z mroku i uśmiechnął leniwie.
— Mrrauu — powiedział.
Konie próbowały zahamować, co jest praktycznie niemożliwe, kiedy z tyłu napiera karoca. Woźnice zesztywnieli ze zgrozy.
— Mrrauu?
Karoca wpadła w poślizg i uderzyła bokiem o mur, strącając woźniców. Greebo podniósł jednego za kołnierz i potrząsnął kilka razy. Oszalałe konie próbowały wyrwać się z zaprzęgu.