— Uciekasz, futerrrkowy maluchu? — zaproponował.
Za przerażonymi oczami walczyli o pierwszeństwo mysz i człowiek. Ale nie musieli się tym przejmować — w obu przypadkach przegrywali. Kiedy świadomość przeskakiwała między stanami, stworzenie widziało albo szczerzącego zęby kota, albo sześciostopowego, potężnie umięśnionego, jednookiego i uśmiechniętego prześladowcę.
Woźnica zemdlał. Greebo klepnął go kilka razy, na wypadek gdyby zamierzał się ruszyć…
Zbudź się, myszko…
…i stracił zainteresowanie.
Drzwiczki karocy zgrzytnęły, zacięty się i wreszcie stanęły otworem.
— Co się stało? — zapytała Ella.
— Mrrraauuu!
But niani Ogg trafił Greeba w tył głowy.
— O nie! Nic z tego, mój chłopcze — powiedziała.
— Chcę — odparł posępnie Greebo.
— Zawsze chcesz. W tym cały kłopot. — Niania Ogg uśmiechnęła się do Elli. — Wysiadaj, moja droga.
Greebo wzruszył ramionami i odszedł, wlokąc za sobą ogłuszonego woźnicę.
— Co się dzieje? — poskarżyła się Ella. — O, Magrat. Czy to ty zrobiłaś?
Magrat pozwoliła sobie na moment nieśmiałej dumy.
— Mówiłam przecież, że nie będziesz musiała iść na bal, prawda? Ella spojrzała na rozbitą karocę.
— Nie ma z tobą żadnych wężowych kobiet? — upewniła się babcia.
— Pojechały przodem — odparła Ella. I nagle jakby coś sobie przypomniała.
— Lilith zamieniła prawdziwych woźniców w żuki — szepnęła. — Przecież nie byli tacy źli! Kazała siostrom przynieść parę myszy i zrobiła z nich ludzi, a potem powiedziała, że musi być zachowana równowaga. I siostry przywlokły woźniców, a ona zmieniła ich w żuki i… i rozdeptała…
Urwała wstrząśnięta.
Sztuczne ognie strzeliły w górze, ale na dole w powietrzu zawisł bąbel przerażonej ciszy.
— Czarownice nie zabijają ludzi — powiedziała Magrat.
— To obce strony — mruknęła niania, spuszczając wzrok.
— Myślę — stwierdziła babcia Weatherwax — że powinnaś jak najszybciej się stąd wynieść, moja panno.
— Tylko chrupnęło…
— Mamy miotły — przypomniała Magrat. — Możemy wszystkie stąd uciec.
— Pośle coś za wami — oświadczyła posępnie Ella. — Znam ją. Coś z lustra.
— To będziemy z tym walczyć.
— Nie — rzekła babcia. — Cokolwiek ma się zdarzyć, zdarzy się tutaj. Odeślemy tę panienkę w jakieś bezpieczne miejsce, a potem… potem zobaczymy.
— Ale jeśli zniknę, ona się dowie. Spodziewa się mnie na balu. I będzie mnie szukać.
— Ona ma rację, Esme — przyznała niania Ogg. — Chcesz przecież spotkać się z Lily w miejscu, które sama wybierzesz. Wolałabym, żeby nie skradała się za nami w taką noc. Chcę widzieć, jak nadchodzi.
Coś zatrzepotało w ciemności nad nimi, a po chwili niewielki czarny kształt spłynął w dół i wylądował na bruku. Nawet w ciemności widziały błysk jego oczu. Przyglądał się czarownicom wzrokiem zbyt inteligentnym jak na zwykły drób.
— To kogut pani Gogol — poznała go niania. — Tak?
— Czym jest rzeczywiście, może nigdy się nie dowiemy-odparła babcia. — Chciałabym wiedzieć, po której stronie ona stoi.
— Znaczy: dobra czy zła? — upewniła się Magrat.
— Jest dobrą kucharką — przypomniała niania. — Nie wierzę, żeby ktoś, kto umie tak gotować, był całkiem zły.
— Czy to ta kobieta, która mieszka na bagnach? — spytała Ella. — Słyszałam o niej najróżniejsze historie.
— Za łatwo jej przychodzi zamiana umarłych w zombie — stwierdziła babcia. — A to niedobrze.
— My przed chwilą zamieniłyśmy kota w osobę… To znaczy w ludzką osobę — poprawiła się szybko niania, niepoprawna wielbicielka kotów. — A to też niezbyt dobrze. Myślę, że to bardzo dalekie od tego, co dobre.
— Tak, ale zrobiłyśmy to ze słusznych powodów — przypomniała babcia.
— Nie znamy powodów działania pani Gogol… Z zaułka dobiegł gniewny pomruk. Niania ruszyła w tamtą stronę i po chwili usłyszały jej karcący głos:
— Nie! Połóż go natychmiast!
— Mój! Mój!
Legba przeszedł dumnie kilka kroków, po czym obejrzał się wyczekująco.
Babcia podrapała się w głowę, odeszła kawałek od Magrat i Elli, zmierzyła je wzrokiem. Potem rozejrzała się dookoła.
— Hm… — mruknęła. — Lily spodziewa się ciebie na balu, tak?
— Ona potrafi wyglądać z odbić! — odparła zalękniona Ella.
— Hm… — Babcia wsunęła do ucha mały palec i kręciła nim przez moment. — Magrat, ty tu jesteś matką chrzestną. Co jest teraz dla nas najważniejsze?
Magrat nigdy w życiu nie grała w karty.
— Dbać o bezpieczeństwo Elli — odpowiedziała natychmiast, zdumiona, że babcia przyznała w końcu, iż to ona, Magrat, dostała różdżkę. — O to chodzi w całym chrzestnym matkowaniu wróżek.
— Tak?
Babcia Weatherwax zmarszczyła czoło.
— A wiesz — powiedziała — jesteście prawie tego samego wzrostu… Wyraz zdziwienia na twarzy Magrat przetrwał jeszcze pól sekundy, nim zastąpiła go zgroza. Cofnęła się o krok.
— Ktoś musi to zrobić — tłumaczyła babcia.
— Och, nie! Nie! To się nie uda! Nie może się udać! Wykluczone!
— Magrat Garlick — oznajmiła tryumfalnie babcia. — To ty pójdziesz na bal.
Karoca skręciła na dwóch kołach. Greebo stał na koźle, kołysał się, obłąkańczo szczerzył zęby i strzelał z bata. To było nawet lepsze niż jego miękka piłka z dzwonkiem w środku. Wewnątrz, między dwoma starszymi czarownicami, siedziała Magrat i ściskała dłońmi głowę.
— Przecież Ella może zgubić drogę na bagnach!
— Nie, jeśli prowadzi ją kogut — uspokajała ją niania. — Będzie bezpieczniejsza na bagnie pani Gogol niż na balu. To pewne.
— Dziękuję uprzejmie!
— Nie ma za co — mruknęła babcia.
— Wszyscy od razu poznają, że nie jestem Ellą!
— Jak włożysz maskę, to nie poznają.
— Włosy są inne!
— Mogę je trochę podkolorować — zaproponowała niania. — Żaden kłopot.
— Mam inną figurę!
— Możemy… — Babcia zawahała się. — Mogłabyś, no wiesz, tak się trochę nadąć?
— Nie!
— Masz może zapasową chusteczkę, Gytho?
— Mogę oderwać kawałek od halki, Esme.
— Auu!
— I już.
— Te szklane pantofelki nie pasują!
— Na mnie pasują — stwierdziła niania. — Przymierzałam.
— Tak, aleja mam mniejszą nogę od ciebie!
— Nic nie szkodzi — uspokoiła młodszą czarownicę babcia. — Włożysz dwie pary moich skarpet i będą idealne.
Wyczerpawszy wszystkie możliwe argumenty, Magrat pogrążyła się w desperacji.
— Przecież ja nie wiem, jak się zachowywać na balach… Babcia Weatherwax musiała przyznać, że ona też nie wie. Zerknęła na nianię.
— Za młodu chodziłaś na tańce — przypomniała.
— Fakt — przyznała niania Ogg, nauczycielka manier. — Trzeba tylko pukać mężczyzn wachlarzem… Masz swój wachlarz? I mówić coś w rodzaju „La, sir!”. Pomaga też, jeśli będziesz chichotała. I trzepotała trochę rzęsami. I czasem wydymała wargi.
— Niby jak mam wydymać wargi? Niania Ogg zademonstrowała.
— Fuj!
— Nie martw się — powiedziała babcia. — My też tam będziemy.
— I to niby ma mnie pocieszyć?
Niania sięgnęła ręką za plecami Magrat i chwyciła babcię za ramię. Samymi wargami bezgłośnie uformowała słowa: Nie uda się. Ona nie wytrzyma. Brak jej pewności.