Выбрать главу

Babcia na próbę pomachała rękami przed niewidzącymi oczami matuli Dismass.

— Znowu ją wcięło — stwierdziła.

— Cóż, jeśli Magrat nie może przejąć obowiązków, jest jeszcze Millie Hopgood spod Kromki — przypomniała babunia Brevis. — To pracowita dziewczyna. Co prawda ma większego zeza niż Magrat.

— Nic w tym złego — zaprotestowała babcia Weatherwax. — Zez dobrze wygląda u czarownicy.

— Ale trzeba wiedzieć, jak z niego korzystać — wtrąciła niania Ogg. — Stara Gertie Simmons miała zeza i zawsze rzucała zły urok na czubek własnego nosa. Nie można ludziom sugerować, że jeśli zirytują czarownicę, ona mamrocze coś, przeklina, a potem odpada jej czubek nosa.

Znowu spojrzały w płomienie.

— Przypuszczam, że Dezyderata nie wskazała następczyni? — upewniła się babunia Brevis.

— Nie mogła — odparła babcia Weatherwax. — Nie tak załatwiamy sprawy u nas.

— To prawda, ale Dezyderata niewiele czasu tu spędzała. Taką miała pracę. Ciągle wyjeżdżała w obce strony.

— Nie znoszę obcych stron.

— Byłaś w Ankh-Morpork — przypomniała delikatnie niania. — To obce strony.

— Nie, wcale nie. Ankh-Morpork jest tylko bardzo daleko stąd. To nie to samo co obce. Obce strony są tam, gdzie bełkoczą w pogańskim języku, jedzą zagraniczne paskudztwa i oddają cześć… no wiecie… obiektom — wyjaśniła babcia, prawdziwa ambasadorka dobrej woli. — Obce strony mogą leżeć całkiem blisko, jeśli nie zachowuje się czujności. Ha! — dodała ze wzgardą. — Tak, z obcych stron mogła przywieźć właściwie wszystko.

— Mnie kiedyś przywiozła bardzo ładny biało-niebieski półmisek — wtrąciła niania Ogg.

— O to właśnie chodzi — podsumowała babunia Brevis. — Ktoś powinien pójść do niej i rozejrzeć się po chacie. Miała tam sporo cennych rzeczy. Straszna jest sama myśl, że jakiś złodziej mógłby się włamać i tam szperać.

— Nie wyobrażam sobie, żeby jakiś złodziej odważył się włamać do domku czarownicy… — zaczęła babcia i urwała nagle. — Tak — zgodziła się potulnie. — To dobry pomysł. Zajmę się tym natychmiast.

— Nie, ja się tym zajmę — zaprotestowała niania Ogg, która także miała dość czasu, żeby coś sobie uświadomić. — Zajrzę tam po drodze do domu. Żaden problem.

— Nie, na pewno chciałabyś wrócić wcześnie — powiedziała z naciskiem babcia. — Nie przejmuj się. Mogę tam wpaść.

— Ależ to naprawdę nie sprawi kłopotu — zapewniła niania.

— Nie powinnaś się przemęczać w twoim wieku — przypomniała jej babcia.

Patrzyły na siebie wyzywająco.

— Nie rozumiem, o co wam chodzi — wtrąciła babunia Brevis. — Możecie przecież iść tam razem, zamiast się kłócić.

— Jutro będę trochę zajęta — poinformowała babcia. — Może po obiedzie?

— Zgoda — ustąpiła niania Ogg. — Spotkajmy się przy jej chacie. Zaraz po obiedzie.

— Mieliśmy kiedyś taką, ale ten odkręcany kawałek wypadł gdzieś i się zgubił — powiedziała matula Dismass.

* * *

Kłusownik Hurker rzucił do dołu ostatnią łopatę ziemi.

Uznał, że wypada powiedzieć kilka słów.

— No, to by było na tyle — rzekł.

Stanowczo była jedną z lepszych czarownic, pomyślał w mroku przedświtu, zmierzając w stronę chaty. Niektóre inne — choć są, oczywiście, wspaniałymi istotami ludzkimi, dodał do siebie pospiesznie, tak znakomitą grupą kobiet, jakiej tylko można mieć nadzieję uniknąć — były nieco władcze. Pani Hollow należała do tych, które potrafią człowieka wysłuchać.

Na kuchennym stole leżał długi pakunek, niewielki stosik monet i koperta.

Hurker otworzył kopertę, choć nie była zaadresowana do niego. Wewnątrz znalazł mniejszą kopertę i liścik.

Liścik brzmiał: „Paczę na ciebie, Albercie Hurker. Odniesiesz paczkę i kopertę, a gdybyś spróbował zajrzeć do śrotka, czeka cię coś strasznego. Jako zawodowa dobra wrószka i matka chszesna nie mogę nikogo pszeklinać, ale przewiduję, że to coś będzie związane z ugryzieniem przez wściekłego wilka, asz noga ci zsinieje, zaropieje, a w końcu otpadnie, i nie pytaj mnie nawet skąd wiem, zresztą i tak nie możesz, bo jestem martwa. Wszyskiego najlepszego, Dezyderata”.

Wziął pakunek z zamkniętymi oczami.

* * *

W potężnym polu magicznym Dysku światło biegnie powoli, a zatem czas także. Jakby to ujęła niania Ogg: kiedy — w Genoi podają herbatkę, u nas jest środa…

W rzeczywistości w Genoi wstawał świt. Lilith siedziała w wieży i przy użyciu zwierciadła posyłała swe obrazy, by przemierzały świat.

Szukała…

Gdziekolwiek słońce błysnęło na szczycie fali, gdzie tylko gładko zamarzł lód, gdzie było lustro albo odbicie, stamtąd mogła wyjrzeć Lilith. Nie potrzebowała magicznego zwierciadła. Każde lustro się nadaje, trzeba tylko wiedzieć, jak go używać. A Lilith, roziskrzona mocą milionów obrazów, wiedziała to doskonale.

Dręczyła ją jedna wątpliwość. Dezyderata zapewne się jej pozbyła. Takie jak ona zawsze tak postępują. Sumienne. I prawdopodobnie oddalają tej głupiej dziewczynie z wodnistymi oczami, która czasami odwiedzała ją w chacie — tej noszącej tanią biżuterię i nie-gustowne suknie. Świetnie by pasowała.

Ale Lilith wolała się upewnić. Nie dotarłaby tutaj, gdzie była dzisiaj, gdyby nie upewniała się w takich sprawach.

W kałużach i oknach w całym Lancre pojawiała się na moment i znikała twarz Lilith…

* * *

Teraz świt dotarł też do Lancre. Jesienne mgły kłębiły się wśród lasu.

Babcia Weatherwax pchnęła drzwi chaty. Nie byty zamknięte. Jedyny gość, którego oczekiwała Dezyderata, nie należał do takich, których mogłyby zniechęcić zamki.

— Kazała się pochować na tyłach — odezwał się głos zza jej pleców. Należał do niani Ogg.

Babcia zastanowiła się nad swoim następnym posunięciem. Gdyby wytknęła niani, że specjalnie przyszła wcześniej, by sama przeszukać dom, zapewne sprowokowałaby pytania dotyczące własnej tu obecności. Z pewnością potrafiłaby na nie odpowiedzieć, gdyby miała na to dość czasu. W sumie, lepiej zająć się właściwym celem wizyty.

— Aha. — Kiwnęła głową. — Zawsze lubiła porządek. Cała Dezyderata.

— To przez tę pracę — stwierdziła niania Ogg. Przecisnęła się obok i w zadumie zbadała wzrokiem pokój. — Przy takiej pracy zawsze trzeba wiedzieć, gdzie co leży. O rany, ależ wielgachny kocur!

— To lew — wyjaśniła babcia Weatherwax, zerkając na wypchany łeb nad kominkiem.

— Cokolwiek to było, musiało walnąć w ścianę z piekielną szybkością.

— Ktoś go zabił. — Babcia rozejrzała się badawczo.

— No pewno — zgodziła się niania. — Gdybym zobaczyła, jak coś takiego przegryza mi się przez ścianę, sama bym to walnęła pogrzebaczem.

Oczywiście, nie istnieje nic takiego jak typowa chatka czarownicy. Gdyby jednak istniało coś takiego, jak nietypowa chatka czarownicy, to z pewnością właśnie w takiej się znalazły. Poza głowami zwierząt o szklistych oczach, ściany pokrywały półki z książkami i akwarelowe obrazy. W stojaku na parasole tkwiła włócznia. Zamiast zwykłej gliny i fajansu w kredensie stały zagraniczne z wyglądu mosiężne naczynia i delikatna błękitna porcelana. W całym domu nie znalazłoby się ani jednego suszonego zioła, było za to mnóstwo książek, większość wypełniona drobnym, starannym pismem Dezyderaty. Na całym stole leżały arkusze papieru, wyglądające na pracowicie wykreślone mapy.